Tadeusz Prusiński
lipiec 2012

1Nic więcej ponad dzieło

Bohdan Głuszczak (1936 – 2016). Fot. Newsbar.pl

Z drogi Olsztyn – Morąg zjeżdża się w piękną, piaszczystą, leśną drogę. Po jakimś czasie mija się kapliczkę, by za chwilę skręcić w prawo i zatrzymać się przed niedużym domem. – Na starość znowu wróciłem do lasu – mówi prof. Bohdan Głuszczak i zaprasza w gościnne progi.

Któż w Olsztynie nie zna Bohdana Głuszczaka? Ale mało kto wie, że ten reżyser, scenarzysta, choreograf i pedagog, twórca największych sukcesów Pantomimy Olsztyńskiej, sławnego amatorskiego teatru głuchych, którym kierował przez trzydzieści lat, urodził się i pierwsze dziewięć lat wychowywał w Hajnówce. Za płotem szumiała Puszcza Białowieska.

Wśród parterowych domów Hajnówki kościół też był z drewna i tylko jedna ulica wyróżniała się piętrową zabudową. Głuszczakowie sprowadzili się tam w połowie lat 30. XX wieku. Osiedli w kupionej od Cygana-smolarza chacie, w której 28 grudnia 1935 roku przyszedł na świat ich drugi syn, Bohdan. Ale spadły wielkie śniegi, więc narodziny ojciec zgłosił kilka dni później. Żeby nie płacić kary Feliks Głuszczak, który pracował w tamtejszej fabryce suchej destylacji drewna (tzw. chemicznej) na wysokim stanowisku kierownika zmiany, podał, że syn urodził się 1 stycznia 1936 roku.

Matka Bohdana, Helena z Kalicińskich, skończyła szkołę pielęgniarek i położnych. Po ślubie zajęła się domem i dziećmi. Jednak wykorzystywała zawodowe kwalifikacje niemal codziennie, pomagając bezinteresownie głównie kobietom. W razie nieszczęścia wspomagała także materialnie, niejednokrotnie bez wiedzy męża. Bardzo często w domu Głuszczaków przebywała gromadka maluchów z fabrycznego osiedla. Wszystkie, jak zauroczone, słuchały opowieści pani Heleny. Wychowana w Duszanbe opowiadała im nie tylko improwizowane przez siebie baśnie rodem z tysiąca i jednej nocy. Dzieciaki dowiadywały się również, jak powinny postępować, zachowywać się i rozmawiać, by inni mówili o nich, że są grzeczne i kulturalne.

Zbigniew Głuszczak, starszy brat Bohdana, we wspomnieniach pisze[1], że oprócz pomocy przy połogach i nagłych wypadkach matka tłumaczyła miejscowym kobietom konieczność przestrzegania zasad osobistej i domowej higieny jako środka i warunku zapobiegania chorobom. Zapamiętał ją z przytulonym wiecznie do jej ramion i piersi Bohdanem – wydawało mu się, że mama całymi dniami nosi młodszego syna na rękach.

Naturę Helena Głuszczak miała marzycielską, a wyobraźnię twórczą i to synowie odziedziczyli po niej. Lubiła poezję, przede wszystkim rosyjską klasykę, którą znała najlepiej (uwielbiała Michała Lermontowa i może dlatego Zbigniew, ekonomista z zawodu, przetłumaczył jego wszystkie utwory). Odznaczała się także talentem plastycznym – była mistrzynią w sztuce haftowania oraz wymyślania i robienia przeróżnych ozdób choinkowych.

Na początku stycznia 1938 roku Helena pojechała do szpitala w Bielsku Podlaskim na operację i już nie wróciła żywa. Pięcioletni Zbyszek nie rozumiał jeszcze istoty tragedii, więc bardziej przeżywał rozpacz innych. Dwuletni Bohdan płakał całymi nocami, nie dawał się utulić i uspokoić w żaden sposób. Budził płaczem także brata, który nie raz słyszał, jak dorośli mówią o Bohdanie: „Jak on strasznie tęskni za matką”.

Helena umarła mając zaledwie trzydzieści dwa lata. Bardzo lubiła złote pełniki, nazywane w Hajnówce różyczkami leśnymi. Synkowie często więc składali bukiecik tych kwiatów na jej grobie.

Po śmierci matki malcami zajęła się babka Wiktoria. Bez przerwy czytała im książki. Gdy Zbyszek miał już pięć czy sześć lat, musiał uczyć się wierszy. Przy okazji i Feliks śpiewał synom wszystkie pieśni powstańcze („a były piękne”). Wychowany przez dziadka Władysława Krzemieniewskiego umiał ich wiele, a jeszcze więcej znał wierszy. Recytował synom Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratniej Kornela Ujejskiego, utwory Władysława Syrokomli, Wincentego Pola i innych. Fragmentów Pana Tadeusza też się nauczyli… Bo oprócz tego, że w domu Głuszczaków śpiewano kolędy, to przy choince czy przy jakiejś innej okazji rodzinnej jeszcze recytowało się wiersze, a nawet fragmenty prozy. Babka tego bardzo pilnowała.

Żyjąc więc na obrzeżach Hajnówki i puszczy, wzrastali w atmosferze książek.

Wiktoria uczyła wnuków również historii Polski. Mówiła o powstaniu styczniowym, o ludziach z Ukrainy. Ojciec opowiadał o rewolucji na Ukrainie, o interwencjach państw zachodnich, o atamanie Semenie Petlurze[2].

To, czego chłopcy wtedy słuchali, to opowieści o losach pojedynczych osób. Małe zdarzenia, małe rewolucje, małe dramaty, małe zwycięstwa – żadnych uogólnień. Dla nich były to prawie bajki. Ale tego się słuchało! Ileż zdarzeń, ileż przykładów, które można było wykorzystać czy przekształcić na jakiś znak symboliczny i wprowadzić do spektaklu teatralnego. O tym Bohdan Głuszczak przekona się po latach.

Historię zresztą chłopcy widzieli przez płot, bo wielu sąsiadów służyło kiedyś pod Petlurą. Na Ukrainę powrotu nie mieli, a osiąść gdzieś musieli. Wybrali Hajnówkę.

Ojciec babki, czyli pradziad-zesłaniec Władysław Krzemieniewski, zawsze uważał, że Ukraina i Polska to jeden naród. Dlatego w domu Głuszczaków w ogóle nie można było powiedzieć złego słowa o Ukrainie. A że mieszkający w Hajnówce petlurowcy byli analfabetami (szkoły ukraińskiej nie było, tylko białoruska) – więc przychodzili do nich, siadali wkoło i Feliks uczył ich czytać i pisać po ukraińsku.


[1]              Maturzyści z Paczkowa, rocznik 1951 – opowieść o uczniach jednej klasy, red. Zbigniewa Głuszczaka, Paczków – Białystok 2001.

[2]              Semen Petlura (1879–1926) – ukraiński polityk, działacz niepodległościowy, ataman. Współzałożyciel Ukraińskiej Partii Pracujących (1905 r.). Podczas I wojny światowej oficer carski. Po rewolucji lutowej (1917 r.) członek autonomicznych władz Ukrainy (Ukraińskiej Rady Centralnej), nieco później minister spraw wojskowych, od lutego 1919 r. przewodniczący Dyrektoriatu. Prowadził walkę z wojskami bolszewickimi, oddziałami „białego” generała A.I. Denikina, Niemcami, ukraińskimi wojskami hetmana P. Skoropadskiego oraz armią polską. Pod koniec 1919 r. wycofał się pod naporem bolszewików na terytorium Polski. Doszedł do porozumienia z rządem polskim uznając prawa państwa polskiego do Lwowa i Małopolski Wschodniej (Zachodniej Ukrainy). Polska uznała jego rząd Ukraińskiej Republiki Ludowej. Podpisano również konwencję wojskową i wspólnie wyprawiono się na Kijów w 1920 r. Po wojnie polsko-bolszewickiej i podpisaniu traktatu ryskiego walczył przez krótki czas samotnie, następnie kierował emigracyjnym rządem ukraińskim z siedzibą w Tarnowie, później w Warszawie. W 1924 r. wyjechał do Paryża, gdzie dwa lata później zginął z rąk zamachowca.

2Tradycja – rzecz święta

Pierwszego września 1939 roku dziadek Adam obudził Bohdana i Zbyszka: – Wstańcie dzieci. Wojna. Niemcy napadły na Polskę.

Z radia płynęła pieśń Z dymem pożarów[3].

Babka płakała, dziadek usiadł milczący, ojciec też milczał, a oni tak do końca nie zdawali sobie sprawy, co się stało. Ale ten obraz bardzo utkwił im w pamięci.

Gdy Niemcy podpisali w Brześciu układ z Sowietami, Hajnówka właściwie stała się wolna. Niemcy poszli, a Ruskie jeszcze nie weszli, więc przez dwa tygodnie miasto było niczyje.

Ale przyszli Sowieci – no i rozpoczął się dramat. W pierwszej kolejności zaczęli wywozić policjantów i kolejarzy, potem urzędników państwowych, podoficerów i oficerów z kampanii 1939 roku – wsio na Sibir.

W Hajnówce, przed wojną zwanej w kraju czerwoną Hajnówką, działała zachodnio-białoruska komunistyczna partia, ale – jak na miasto robotnicze przystało – istniała też PPS-lewica oraz PPS-prawica, czyli ta piłsudczykowska, dawna. Narodowców prawie że nie było, więc Sowieci likwidowali przede wszystkim PPS-prawicę. Białoruscy komuniści współpracowali z NKWD i pokazywali palcem kto jest kto – wskazanych Polaków wywożono na Sybir. Wielu szukało ratunku za Bugiem, w Generalnej Guberni. W półtora roku ubyła jedna trzecia piętnastotysięcznego miasta.

Głuszczakowie też byli wyznaczeni do wywózki, na 24 czerwca 1941 roku. Uratował ich wybuch wojny niemiecko-sowieckiej.

W czasie okupacji niemieckiej Feliks Głuszczak pracował jako maszynista wąskotorówki, która wywoziła drewno z puszczy do fabryki suchej destylacji. W sierpniu 1942 roku po raz drugi się ożenił. Za powtórnym ożenkiem Feliksa przemawiał ważny fakt. Na początku lata 1942 roku jego matka, Wiktoria, przeprowadziła z nim zasadniczą rozmowę. Powiedziała, że niedługo przyjdzie jej umrzeć i że on musi pomyśleć, co się stanie z dziećmi. Powinien się wreszcie ożenić. W dodatku ojciec Feliksa niedomagał, więc naprawdę trzeba było coś postanowić.

Narzeczeństwo trwało chyba dwa tygodnie. Cichy ślub Feliks i Janina wzięli 16 sierpnia 1942 roku, w obecności jedynie świadków. Wiktoria zaś rzeczywiście umarła, pół roku później, w sylwestra.

A było tak. Na święta rodzina zawsze zjeżdżała do Głuszczaków, wszak tradycja – rzecz święta. Do tego stopnia, że na Wigilię 1940 roku dwoje dzieci Wiktorii przedarło się z Wileńszczyzny przez granicę, żeby u matki być na wieczerzy. I oczywiście wrócili potem do siebie.

Mieszkanie było niewielkie. Ustawiało się zatem dwa stoły i babka Wiktoria rozdawała wszystkim tzw. szczęście. „Szczęście” polegało na tym, że babka piekła pierogi drożdżowe z kapustą i grzybami, po jednym dla każdego. W jeden pieróg wkładała swoją obrączkę – kto na nią trafił, ten miał mieć szczęśliwy rok.

W Wigilię 1942 roku, kiedy już trwała wojna niemiecko-sowiecka, a w Hajnówce specjalny oddział gestapo rozpoczął serię zbiorowych egzekucji na śródleśnej polanie, rozsypało się dotychczasowe świętowanie u Głuszczaków. Dzieci Wiktorii i Adama – Wacław i Izabela, nie dotarły z Wilna i najgorsze, że nie wiadomo, co się z nimi działo. Najmłodszy i najukochańszy jej trzeci syn, Stanisław, siedział w obozie Stutthof[4]. Nela, druga córka, nie przyjechała z mężem, bo oboje leżeli poparzeni po pożarze domu. Zagrożenie potęgowała świadomość, że gestapo w każdej chwili mogło załomotać i do chaty Głuszczaków.

Babka jednak ustawiła dwa stoły jak zwykle, rozstawiła talerze dla wszystkich i zaczęła łamać się opłatkiem. Wszystkim życzenia więzły w gardle, więc dzielili się w milczeniu. Potem babka zaczęła rozdawać pierogi ze „szczęściem”. Najpierw podała mężowi Adamowi, po nim synowi Feliksowi, który przed godziną wrócił z pracy w lesie, potem synowej i dwóm wnukom. Wspominała przy tym swoje nieobecne dzieci. Gdy został tylko jeden pieróg – ze „szczęściem” – dla niej, złapał ją atak serca. Następnego dnia doszło jeszcze zapalenie płuc i kilka dni później umarła, w sylwestrowy wieczór, tuż przed północą. Miała 68 lat.

– Była prawdziwą matką rodu – mówi Bohdan Głuszczak po długim milczeniu.

Tę wigilijną scenę Bohdan Głuszczak wpisał później do Polskiego Requiem, jego ostatniego widowiska w Pantomimie Olsztyńskiej.

W połowie lipca 1944 roku Hajnówka już była wolna od Niemców. Feliks Głuszczak dostał powołanie do armii Berlinga i poszedł na front. Jako przedwojenny podoficer szybko awansował na porucznika. Znał języki, był wykształcony, dostał się do kancelarii sztabu I Armii Ludowego Wojska Polskiego.


 

[3]    Z dymem pożarów (sł. Kornel Ujejski, muz. Józef Nikorowicz) była jedną z pieśni, które u schyłku XIX wieku pełniły rolę hymnu narodowego. Powstała pod wpływem tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce w czasie rzezi galicyjskiej w 1846 roku. Ujejski w sposób zawoalowany obarcza odpowiedzialnością za rzeź galicyjską nie tyle powstańców, co kanclerza Cesarstwa Austriackiego, Klemensa von Metternicha, któremu ta rzeź była na rękę i który nie zrobił nic, by jej zapobiec. Pieśń Z dymem pożarów została wykorzystana przez rosyjskiego kompozytora Modesta Musorgskiego w pieśni Wódz z jego cyklu wokalnego Pieśni i tańce śmierci.

[4]    Stutthof – niemiecki obóz koncentracyjny, utworzony na anektowanych terenach Wolnego Miasta Gdańska (niem. Freie Stadt Danzig), w miejscowości Sztutowo, 36 km od Gdańska. Funkcjonował od 2 września 1939 r. do 9 maja 1945 r. Był pierwszym i najdłużej istniejącym obozem tego typu na terenach wchodzących aktualnie w skład państwa polskiego.

 

3Idź do ojca… No, idź do ojca

Prawie rok później, w sobotę 2 czerwca 1945 roku, przed cygańską chatę Głuszczaków w Hajnówce zajechał furmanką brat Feliksa, Wacław, z żoną. Widząc nędzę, w jakiej żyła rodzina Bohdana, postanowili zabrać dzieciaka. Odjechali następnego dnia do schowanej w puszczy wsi Niewino Borowe, leżącej siedem kilometrów od Bielska Podlaskiego. Stryjostwo mieszkało w niej od września 1944 roku, jak i inni nauczyciele wileńscy, którzy w owym czasie po tamtejszych wsiach – puszczańskich, prawdziwych zaściankach szlacheckich – jeździli od jednej do drugiej i pytali, czy ludzie chcą szkołę. Chłopi się zbierali i najczęściej uradzali, że chcą.

Któregoś ranka Niewino Borowe zostało otoczone przez oddziały NKWD i UB. Co się okazało? Że cała męska ludność, od szesnastego do pięćdziesiątego roku życia, to byli partyzanci oddziału „Łupaszki”[5]. Wydał ich człowiek ze Szpaków, sąsiedniej, białoruskiej wsi.

Był wczesny ranek. Zebrano wszystkich mężczyzn, ale jednego z młodych, takiego Gabrysia, miał chyba niecałe siedemnaście lat, strasznie zgarbionego, ledwie idącego, poprowadzili przez wieś do domu. Dziesięcioletni Bohdan stał w oknie, ciotka obok, i patrzyli, jak prowadzono Gabrysia pod jego dom. Na ganek wyszedł ojciec chłopaka. I było słychać jak porucznik mówił: „Idź do ojca… No, idź do ojca, przywitaj się”. Gabryś zaczął iść – i w tym momencie porucznik strzelił chłopakowi w plecy. Ten się przewrócił, wstał i w szoku zaczął iść dalej. To porucznik strzelił drugi raz, i trzeci. W końcu dobił go strzałem w głowę – dosłownie u stóp ojca.

Gabrysia zabił człowiek, którego nazwisko Bohdan Głuszczak zna. Do niedawna mieszkał w Siemiatyczach, nie żyje już. Jego syna spotkał później na swojej drodze zawodowej w Olsztynie – był ważnym urzędnikiem od kultury.

Gabryś zginął, ale o ósmej zaczynała się szkoła i dzieci, mimo wszystko, przyszły na lekcje. Po lekcjach ciotka powiedziała do Bohdana: – Nie ma cudów, to trwa i szybko się nie skończy, siadaj na konia.

Wsadziła go na Kajtka i zawołała: – Kajtuś, do Baniek.

Jak ten koń dowiózł go tam, przez strzelający do uciekinierów kordon NKWD i UB, Bohdan Głuszczak do dziś nie ma pojęcia. W Bańkach, pięć kilometrów od Niewina Borowego, brat ciotki, profesor Głębocki, doktor matematyki, prowadził szkołę z żoną Anielą, polonistką.

A NKWD i UB zabrało z Niewina Borowego wszystkich mężczyzn, w większości chłopaków piętnasto-, szesnasto-, siedemnastoletnich. W sądzie dostali po piętnaście lat. Niewielu doczekało wolności.

Stryj po pacyfikacji Niewina Borowego uciekł do Warszawy, bo wiedział, że tam się jakoś skryje. Jego żona przeniosła się do brata w Bańkach.

W Bańkach – a było lato 1945 roku – profesor Głębocki postanowił wybudować szkołę. Dla czterech wsi. Zwołał wiejskie zebranie, potem całe to wiecowisko wyprowadził na rozstajne drogi do tych wsi i rzekł: – Szkoła będzie tu.

Każdy chłop przywiózł ze swojego lasu parę drzew, obrobił je i systemem belka na belkę szkoła stanęła. Szpary mchem obetkano, od środka otynkowano i dwie izby lekcyjne oraz mieszkanie dla nauczyciela były gotowe. Oddana do użytku późną jesienią czterdziestego piątego była pierwszą szkołą wybudowaną w powojennej Polsce.


 

[5]              Zygmunt Szendzielarz, ps. „Łupaszka” (ur. 12 marca 1910 w Stryju, stracony 8 lutego 1951 w więzieniu mokotowskim w Warszawie) – major kawalerii Wojska Polskiego, dowódca 5. i 6. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. Odznaczony Orderem Virtuti Militari V kl. za udział w wojnie obronnej 1939 r., Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari, przyznanym 25 czerwca 1988 r. przez Prezydenta RP na Uchodźstwie w uznaniu wybitnych czynów w czasie wojny, Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski, przyznanym 11 listopada 2007 r. przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. W orzeczeniach sądu z 1 października i 10 grudnia 1993 r. został oczyszczony z wszelkich zarzutów. 23 marca 2006 r. Sejm RP przyjął uchwałę W 55. rocznicę śmierci majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, oddającą mu cześć i uznanie.

4Czwarte przedstawienie jednego dnia

Kiedy już wiecha na bańkowskiej szkole zawisła, chłopi pewnego dnia spytali: – A gdzie będziemy grali nasze jasełka i Golgotę? – i powiększyli jedną izbę o scenę.

Zbliżało się Boże Narodzenie 1945 roku, więc cała wieś zebrała się ustalić, co ma być wystawione na święta. Taka tradycja. Pani nauczycielka zaproponowała zatem Betlejem polskie Lucjana Rydla.

W Bańkach role rozdzielała zawsze wieś, bo granie w sztuce było wyróżnieniem, premią, ogromną nobilitacją. Sęk w tym, że dziewięćdziesiąt procent mieszkańców Baniek nie umiało czytać i pisać. Wyszło więc tak, że skoro Bohdan umiał czytać, to dostał egzemplarz Betlejem polskiego i uczył chłopów ról. Gospodarze kolejno przychodzili do niego, on czytał, a oni powtarzali. Dziewięć lat miał. Mógł grać każdą rolę, więc z nudów przed chłopami odgrywał – i Heroda, i Śmierć… Tak nauczył się wszystkiego na pamięć.

Na premierę o szesnastej zwaliły się z okolicznych wsi tłumy. Na saniach wszystko jechało, konno, jedzenie ze sobą przywieźli, bimber, kiełbasę… Wielki piknik, wielka uroczystość. A do klasy ze sceną wchodzi sześćdziesiąt osób, góra – siedemdziesiąt. Mogło się zmieścić co najwyżej jedna czwarta narodu.

Zagrali. I zaraz z Bielska Podlaskiego przyjechało UB, zobaczyć, co to za zbiorowisko. Z inspektoratu szkolnego też przyjechali. Aktorzy zagrali więc drugi raz. Potem jeszcze raz, bo ciągle nie wszyscy obejrzeli. Zbliżała się północ, a tu przyjechali jeszcze od „Burego” i też chcieli zobaczyć. To i chłopakom z lasu bańkowianie zagrali, bo jakżeby inaczej. Było to już czwarte przedstawienie jednego dnia. Maraton niebywały.

Tak wyglądał początek życiowej przygody Bohdana Głuszczaka z teatrem.

5Od garbarni do uczelni

Po maturze, którą Bohdan zdawał w Paczkowie na Opolszczyżnie, gdzie rzuciły go z bratem powojenne losy, pojechał w lipcu 1953 roku do Morąga w Olsztyńskiem, do ojca. Feliks od kilku miesięcy pracował w tamtejszej fabryce sklejek. Na dworcu chłopaka powitał jednak nie ojciec, a smutny pan z Urzędu Bezpieczeństwa. Zaprosił do siebie (UB było niedaleko) i dokumentnie przepytał, co właściwie było w tym Paczkowie (dwa lata wcześniej surowe wyroki otrzymali tam licealiści z nielegalnej organizacji).

Pracę w Morągu Bohdan zaczął od sądu, gdzie znajomy adwokat zaprotegował go na sekretarza. Popołudniami natomiast zaglądał do Powiatowego Domu Kultury i wsiąkł na dobre w koło teatralne. W sądzie po dwóch miesiącach usłyszał, żeby poszukał sobie pracy gdzie indziej. Trafił do Zalewa, do garbarni.

W Zalewie prowadził społecznie koło teatralne oraz zespół pieśni i tańca, do którego należała cała młodzież garbarni i kilku starszych, co po weselach grali. Zajął się tą pracą, żeby nie oszaleć i nie zapić się, bo garbarze pili ostro.

W garbarni pracował trochę w biurze, ale więcej widłami… Zeskrobywane ze skór flaki wrzucano do dołu, zasypywano solą i to gniło, fermentowało. Potem, jak przychodził czas, do tego dołu trzeba było włazić i na ciężarówkę to widłami ładować. Więc Głuszczak właził i ładował.

Pewnego dnia podziękował. Odszedł do fabryki sklejek w Morągu. Ale nie chciał pracować w biurze. Wybrał robotę przy wodowaniu i korowaniu kloców, i przy piłowaniu dłużyc. No i dalej hobbystycznie zajmował się teatrem. Po dwóch miesiącach ręce Bohdana stały się już jedną skorupą, odciskiem – rękami klasy robotniczej. Gdy potem na studiach podał panu rektorowi rękę robotniczą, ten ją dokładnie obejrzał – i nie padło już żadne pytanie.

W Powiatowym Domu Kultury w Morągu szczególnie aktywna była Helena Zimnoch, która jeszcze przed wojną działała w teatrach amatorskich. Ze swoimi amatorami przygotowała w Morągu Męża i żonę oraz Śluby panieńskie Aleksandra Fredry. Władza jednak pilnowała, żeby teatr wystawiał sztuki z życia wzięte, obowiązywała wszak doktryna socrealizmu – i zmusiła amatorów-pasjonatów do wystawienia Poematu pedagogicznego Antona Makarenki (teatralną adaptację jego książki) i Zbiegów Haliny Auderskiej. Jednym z aktorów był Jurek Krzywoszewski, bratanek dyrektora przedwojennych teatrów warszawskich. Zbyszek Głuszczak również wtedy w Morągu występował i zapowiadał się na niezłego aktora.

Potem przyszły wypadki poznańskie. Bohdan był już związany z Wojewódzkim Domem Kultury w Olsztynie i dostał się do szkoły teatralnej w Łodzi, na wydział reżyserów teatru niezawodowego.

Stojący na peryferiach Olsztyna budynek Wojewódzkiego Domu Kultury (obecnie Centrum Edukacji i Inicjatyw Kulturalnych) pod koniec lat czterdziestych i w latach pięćdziesiątych przyciągał ludzi, którzy chcieli coś robić. Wtedy to Wojciech Muchlado z Ireną Ichilczykową założyli Zespół Pieśni i Tańca „Olsztyn”, a Włodzimierz Jarmołowicz słynny w owych latach kwartet wokalny „Chór Jara”. Świetny reżyser Józef Żmuda, który właściwie był aktorem, ale zrezygnował z grania, wystawił Zabobon czyli Krakowiacy i Górale Karola Kurpińskiego i kilka innych sztuk, m.in. Zemstę Aleksandra Fredry. Na deskach WDK grano i Poemat pedagogiczny Makarenki, i Igraszki z diabłem Jana Drdy. Był teatr lalek „Marcinek” Ryszarda Lipskiego, pierwszy taki w Olsztynie, była kawiarenka, a nawet malutkie kino naprzeciwko sali baletowej.

W olsztyńskim WDK rozpoczynała swoją drogę artystyczną późniejsza diva operetkowa Barbara Nieman Stąd wychodzili ludzie, którzy trafiali potem do szkół teatralnych, np. Zygmunt Malanowicz[6], który wydział aktorski łódzkiej „Filmówki” skończył w 1963 roku.

Z WDK wyszło też wielu działaczy kultury, wyrośli na tradycjach przedwojennych, jak Henryk Rejbakoz, wspomniany Jarmołowicz, jak Janusz Laddy czy Wojciech Muchlado, wuj Czesława Niemena. To także Julian Dadlez, uczący malarstwa w WDK-owskiej pracowni, którą po jego śmierci przejął Eugeniusz Kochanowski. Wielu utalentowanych plastyków olsztyńskich wyfrunęło spod ich ręki, pieczętując rozpoczęte tu nauki dyplomem Akademii Sztuk Pięknych. Z WDK wywodzą się też Wacław Kapusto i Tadeusz Trepanowski. Rozpoczynając życiową przygodę w tamtejszym kole fotograficznym, wyrośli potem na cenionych fotografików.

Wszystkie tego typu działania były to inicjatywy amatorów – dziś rzecz nie do pomyślenia. Pracowali na kolei, w sądzie, w urzędach, w służbie zdrowia, a mieli ukończone szkoły muzyczne, plastyczne. W większości byli repatriantami z Wileńszczyzny.

Słowem, Wojewódzki Dom Kultury to było jedno wielkie umuzykalnianie, uteatralnianie, uplastycznianie. Kulturę upowszechniano tam poprzez działalność artystyczną. W latach pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych robiła to plejada ludzi niezwykle zasłużonych dla Olsztyna.

Dlatego młody instruktor teatralny Bohdan Głuszczak świadomie wybrał wydział kształcący reżyserów teatru niezawodowego. Na studia szedł z postanowieniem powrotu do Olsztyna, do Wojewódzkiego Domu Kultury, do tych ludzi właśnie.

6Jeżeli teatr, to tylko uniwersalny

I nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy istniejącego w WDK od dwóch lat Amatorskiego Teatru Głuchoniemych, gdyby w 1959 roku do zespołu nie trafił student Głuszczak. – Panie Bohdanie, tutaj działają ludzie głusi, zostali bez fachowej opieki. Szkoda by było, żeby nie kontynuowali swoich działań. Może pan spróbuje – zachęcał dyrektor Władysław Jarczewski.

Będący na ostatnim roku studiów Głuszczak miał 24 lata i o głuchych wiedział tyle, co inni – że nie mówią i nie słyszą. Zetknięcie w Olsztynie z ich dużą grupą zaszokowało go, bo okazało się, że nie potrafi porozumieć się z ludźmi, z którymi miał pracować. Inaczej rozumował, inaczej się zachowywał, reagował. To on czuł się upośledzony. I to przez dłuższy czas. Bo oprócz Mirka Ostaszkiewicza (który do śmierci był w Pantomimie tłumaczem i pedagogiem) okazał się jedynym słyszącym wśród szesnastki niesłyszących.

Obejmując kierownictwo artystyczne zespołu, Głuszczak przyjął, że spektakle nie mogą być wystawiane w języku migowym. Jeżeli już miał robić z nimi teatr, to tylko uniwersalny, zrozumiały dla wszystkich. A takimi cechami wyróżniała się pantomima, najbliższa naturalnemu sposobowi bycia głuchych aktorów. Założył, że musi zostać określony cel pracy głuchych aktorów – premiera. Miała być podsumowaniem tej pracy, premią za ich wysiłek. Bo jak się zaczęło budować dom, to trzeba wreszcie w nim zamieszkać – to głusi rozumieli. Od tej pory dążyli do stworzenia spektaklu, który będzie pokazany bez używania języka migowego, a przez to stanie się czytelny i dla innych ludzi.

Kierownik Amatorskiego Teatru Głuchoniemych przyjął, że sztuka musi tych ludzi nie tylko rehabilitować, ale przede wszystkim nobilitować. Nobilitować poprzez publiczne stworzenie dzieła scenicznego, artystycznego.

7 Forma i „razowość”

Sukces przyszedł w 1971 roku, po kilku premierach i dwunastu latach ciężkiej pracy Bohdana Głuszczaka i jego niesłyszących aktorów. Przybrał postać Kaprysów, widowiska według obrazów i rysunków hiszpańskiego artysty Francisca Goi, które gościło później na scenie ponad dwadzieścia lat. Po tym spektaklu Pantomimę Olsztyńską przestano postrzegać jako zespół ludzi upośledzonych. Zostali uznani za artystów przez duże A.

Do historii teatru, nie tylko polskiego, przeszły również ich następne pantomimiczne widowiska: Apokalipsa – według objawień św. Jana Ewangelisty i sztychów Albrechta Dürera, Szopka polska – oparta na motywach staropolskich widowisk obrzędowych, Galatea – opowieść o Pigmalionie i jego dziele, czy nie mniej teatralne i wymowne przedstawienia Bankiet według Witolda Gombrowicza i Polskie Requiem.

Czy Bohdan Głuszczak od początku wiedział, jak ma wyglądać spektakl? Nie. Miał tylko temat. Przystępował do prób i „te klocki się powoli układały”… – Na próbach wiele rzeczy mi się kojarzyło, więc mówiłem do aktora: „Wiesz, zrób to i to, bo ja kiedyś zrobiłem to i to…, bo moja babka kiedyś mi kazała zrobić to i to… To ty też tak zrób” – przyznaje.

W domu rodzinnym często słyszał o pradziadku-zesłańcu, o tym, jak on zachowywał się w różnych okolicznościach. Że np. na koniec zesłania zdjął łańcuch, ale po kres żywota nie pozwolił sobie zdjąć „pierścieni z kajdan”… To coś mówiło. Było symbolicznym gestem. Jakimś protestem.

– Przez dwadzieścia lat nagromadziłem w sobie dużo informacji o zdarzeniach niezwykle dramatycznych, a skądinąd bardzo teatralnych. Potem zaczęły układać się w gotowe scenariusze. A czy ja ubrałem to w maski Goi, w habity, to było mniej ważne. To był ten sam świat. Ja interpretowałem rzeczywistość, w której mi przyszło żyć. Z niej czerpałem wszelką inspirację – tłumaczy.

Spektakle Pantomimy Olsztyńskiej inspirowane były mitologią i Biblią oraz muzyką, malarstwem i rzeźbą. Wykorzystywano w nich utwory Krzysztofa Pendereckiego, Henryka Mikołaja Góreckiego, Ludomira Różyckiego, Karola Szymanowskiego, Czesława Niemena.

Jej znakiem rozpoznawczym były forma i „razowość”, czyli pewna surowość, szorstkość, kanciastość ruchu pantomimicznego. Ruchu tak odmiennego od ułożonego gestu pantomimicznego mistrza nad mistrzami – Marcela Marceau czy Pantomimy Wrocławskiej Henryka Tomaszewskiego, w której zresztą Bohdan Głuszczak odbywał kilkakrotnie artystyczne staże.

O Pantomimie z Olsztyna powstało również kilka filmów – niektóre z nich są rejestracją jej spektakli.

Głusi mimowie-amatorzy występowali też w przedstawieniach teatrów zawodowych, najczęściej olsztyńskiego Teatru im. Stefana Jaracza. Pierwszy spektakl z udziałem niesłyszącego aktora na scenie zawodowej odbył się 3 lutego 1968 roku właśnie w Olsztynie. Był to Hamlet Williama Szekspira. Głusi mimowie zagrali także w Fauście Goethego, wyreżyserowanym przez Grzegorza Królikiewicza dla Teatru Telewizji, gdzie wystąpili w słynnej sekwencji Nocy Walpurgii. Na Festiwalu Teatru Telewizyjnego w bułgarskiej Warnie nagrodę otrzymał jednak nie Faust, a jego fragment – właśnie Noc Walpurgii.

Poza Pantomimą Olsztyńską Bohdan Głuszczak przygotował jako współautor prawie sto sztuk na dwudziestu dwóch innych scenach. W wielu z nich wykorzystał doświadczenia ze swego teatru i z teatru maski. Z innych scen zaś przeniósł do Pantomimy środki wyrazu podpatrzone u wybitnych reżyserów czy aktorów zawodowych. (m.in. u Jerzego Grzegorzewskiego, Jerzego Jarockiego, Stanisława Hebanowskiego, Adama Hanuszkiewicza, Gustawa Holoubka, Piotra Fronczewskiego, Marka Walczewskiego).

W ciągu trzydziestu lat dyrekcji Bohdana Głuszczaka przez Pantomimę przewinęło się prawie dwustu pięćdziesięciu głuchych aktorów-amatorów, a zespół zdobył uznanie i sławę w kraju i za granicą, co potwierdzają liczne nagrody, zdobywane na światowych kongresach i festiwalach głuchych, np. w Warszawie i Brnie, na I Międzynarodowym Biennale Teatrów Wizualnych w Santa Cruz de Tenerife, europejska nagroda im. Jeana-Gasparda Deburau za całokształt działalności oraz Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski i Nagroda Ministra Spraw Zagranicznych.

W 1989 roku Bohdan Głuszczak odszedł z Pantomimy i poświęcił się pracy pedagogicznej na Wydziale Lalkarskim warszawskiej szkoły teatralnej w Białymstoku i w olsztyńskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej oraz później – na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. W latach dziewięćdziesiątych zespół głuchych mimów zmienił się. Wielu z nich odeszło, a w związku z poszerzeniem jego formuły, ich miejsce zajęli ludzie słyszący. Zmieniali się dyrektorzy i reżyserzy.

Kilka ostatnich lat Pantomima Olsztyńska funkcjonowała jako amatorski zespół teatralny, działający pod skrzydłami Centrum Edukacji i Inicjatyw Kulturalnych w Olsztynie (dawniej Wojewódzki Dom Kultury). Zeszła ze sceny na zawsze 30 listopada 2009 roku spektaklem Nazwać chwilowe na zawsze, kończąc tym samym swój pięćdziesięciodwuletni żywot.

*     *     *

Pantomima Olsztyńska głuchym bardzo dużo dała. Potwierdza to m. in. Romuald Orzeł, występujący w niej 45 lat. To dzięki Pantomimie zaczęli zwiedzać Polskę i świat. Rokrocznie wyjeżdżali na obozy artystyczne do Krynicy Morskiej, do Limanowej lub pod Karpacz. Jeździli na wycieczki, chodzili do muzeów. Widzieli przedstawienia Henryka Tomaszewskiego, Conrada Drzewieckiego, przedstawienia baletowe, spektakle Marcela Marceau.

– Nigdy nikomu nie służyłem – mówi z naciskiem Bohdan Głuszczak, spoglądając na las za oknem. – Służyłem przede wszystkim publiczności. No, i troszkę sobie, bo każdy z nas, artystów, jest egocentryczny. Dlaczego ja miałem nie sprzedawać mojego dzieła, mojego towaru, który wyprodukowałem? Dlaczego ludzie mieli go nie kupować? Ja nie miałem nic więcej do sprzedania ponad dzieło, które stworzyłem.

I na koniec powie jeszcze tak:

– Pantomima Olsztyńska była związana z pewnym czasem, epoką i miała twórcę, który do tej sławy szedł przez dziesięć lat. I stworzył swój teatr autorski. Mówi się, że jest teatr Petera Brooka, teatr Henryka Tomaszewskiego czy Tadeusza Kantora. A Pantomima Olsztyńska to był teatr Bohdana Głuszczaka. I to nie jest moja zarozumiałość – kończy i zaciąga się elektronicznym papierosem. – A teraz chodźmy na spacer do lasu, coś panu pokażę.


[6]              Zygmunt Malanowicz (ur. 1938) aktor, reżyser i scenarzysta, wychowany na olsztyńskim Zatorzu. Jedną z ważniejszych ról zagrał w filmie „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego.