Porady aspiranta Fortuny to cykl artykułów publikowanych w 2010r. na łamach kilkudziesięciu polskich tygodników lokalnych. Autorem rysunków jest Julian Bohdanowicz, jeden z najwspanialszych polskich rysowników (zmarł w 2015 r.). Teksty powstały w ramach projektu Stowarzyszenia Gazet Lokalnych dofinansowanego ze środków Narodowego Banku Polskiego.

1. Kredyt na kredyt

Zwykle pod koniec każdego roku Krajowy Rejestr Długów publikuje informacje o najbardziej zadłużonych Polakach. Według KRD najwięcej zobowiązań ma pewien mieszkaniec Mazowsza, którego długi przekroczyły 80 milionów złotych. Niewiele wiadomo o tej osobie, ale przypuszczam, że to przedsiębiorca ze sporym zasobem nieruchomości. Zwykłemu śmiertelnikowi banki, instytucje finansowe, firmy czy osoby prywatne nie pożyczyłyby takich pieniędzy. Swoją drogą, to nie chciałbym być w jego skórze, bo jak wynika z rocznych sprawozdań KRD, pętla zadłużenia zaciska się w tym przypadku z prędkością kilku milionów zł rocznie.

Magia zakupów

Przeciętnemu śmiertelnikowi nikt tak ogromnych pieniędzy nie pożyczy, ale nawet niewielkie kwoty trzeba umieć pożyczać. Niektórzy  ludzie  podczas  zakupów  mają w sobie  coś  z hazardzisty. Pewien mój znajomy jest maniakalnym konsumentem, niemal zakupoholikiem. Nie potrafi oprzeć się świecącym pokusom i reklamom zachęcającym do kupna kolejnej niepotrzebnej rzeczy. Lubi otaczać się elektronicznymi nowościami i gadżetami. Sprzęt starszy niż rok jest już dla niego zabytkiem, więc kupuje ciągle coś nowego. Niepotrzebne urządzenia z niemałym trudem sprzedaje na aukcjach internetowych. Maniakalna konsumpcja chyba wzięła się u niego z dobrobytu. W czasach, gdy nieźle zarabiał, był uznawany przez banki za VIP-a, więc bez problemów wyrobił sobie kilka kart kredytowych, a potem kupował i kupował. Ale dobra pasa się skończyła, nagle spadły zarobki, a długi na kartach pozostały, mania kupowania też. Dość powiedzieć, że do zwrotu ma teraz kilkadziesiąt tysięcy złotych i pensję poniżej średniej krajowej.

Pożyczać trzeba umieć. Podczas zakupów nie można kierować się emocjami i zakładać, że jakoś to będzie. Decyzja o kupnie na kredyt powinna być roztropna, a wysokość zadłużenia adekwatna do naszych możliwości finansowych. Kredyty konsumenckie, a więc zaciągane na cele nie związane z działalnością gospodarczą i o wysokości poniżej 80 tys. zł, rządzą się swoimi prawami. Możemy np. zrezygnować z pożyczki w ciągu 10 dni, nie podając przyczyny. Bywa, że decyzję o zakupie ratalnym podejmujemy właśnie pod wpływem impulsu, a po jakimś czasie dochodzimy do wniosku, że była nieprzemyślana. Pożyczkę możemy też spłacić wcześniej, a kredytodawca nie może z tego powodu pobierać opłaty, jak to jest np. przy kredytach hipotecznych. Tak w każdym razie jest obecnie. Od czerwca 2010 r. zmieniają się przepisy w tym zakresie.

Gotówka jest królem 

Z moich  obserwacji  wynika,  ze wiele  osób  nie  potrafi  kontrolować swojego  zadłużenia i łatwo traci płynność finansową. Może dlatego, że nie wyrobili w sobie mechanizmów obronnych przed natrętną reklamą i powszechnie obowiązującą praktyką konsumpcjonizmu. Ludzie w sklepach tracą zdolność oceny rzeczywistości cenowej i kontrolę nad wydatkami. Wyciągają kartę kredytową i kupują dla samego kupowania. Kredyt czy pożyczka to oczywiście nic złego i sam często wolę kupić coś na kredyt niż za gotówkę. Pewien bankowiec powiedział mi kiedyś, że „cash is  the king”, czyli „gotówka jest królem”,  co w uproszczeniu oznacza, że nawet jeśli masz gotówkę w portfelu, to lepiej zaciągnąć kredyt. Gotówka może procentować na lokacie, a kredyt daje nam dźwignię finansową umożliwiającą ukończenie kursu szkoleniowego, zakup narzędzi, mieszkania itp.

Nawet drobne zakupy lepiej kredytować kartą, bo mamy dość długi, np. 57-dniowy nieoprocentowany kredyt. Rzecz jednak w tym, aby zadłużenie nie krępowało nam wolności finansowej. Nasza płynność finansowa zależy od relacji pomiędzy dochodami a zadłużeniem. Zupełnie jak w budżecie państwa: gdy zadłużenie rośnie powyżej 55 proc. w stosunku do przychodów, odzywa się konstytucyjny dzwonek nakazujący zamrożenie niektórych wydatków. W budżecie rodzinnym jest podobnie. Najpierw musimy określić wysokość kosztów stałych jak np. czynsz, wydatki na jedzenie, edukację, wypoczynek i dopiero do tego co zostanie dopasować wysokość raty kredytu wraz z odsetkami. Jeśli zdrowe relacje zostaną zachwiane, stracimy płynność i wpadniemy w tarapaty finansowe. Zwykle w pierwszej kolejności przestajemy płacić za mieszkanie, telefony, trafiamy na czarną listę dłużników, a z czasem do drzwi może zapukać komornik.

Zwiększ dochody, tnij koszty

Co robić, jeśli zadłużymy się nadmiernie lub z jakichś powodów mamy trudności ze spłatą kredytu? We własnym zakresie możemy uczynić sporo. Przede wszystkim trzeba pomyśleć o wzroście przychodów, a nie braniu kolejnego kredytu na spłatę poprzedniego. Możemy postarać się o jakieś dodatkowe zlecenie realizowane poza godzinami stałej pracy, a jeśli mamy pomysł na biznes, rozwiązaniem może być rozpoczęcie dochodowej działalności gospodarczej. Jeśli zwiększenie dochodów nie jest możliwe, trzeba ciąć domowe wydatki. Wiem, że z tym nie jest łatwo, bo wszystkie wydają się niezbędne, ale z takich przyjemności jak wyjazdy wakacyjne, wymiana umeblowania czy zakup plazmowego telewizora możemy zrezygnować. Jeśli sytuacja jest tak trudna, że i to rozwiązanie nie daje rezultatu, musimy pomyśleć o sprzedaży części naszego majątku jak np. biżuterii, starego zegarka, a może samochodu. Gdy pętla kredytowa dalej się zaciska, trzeba nasze długi zrestrukturyzować  w porozumieniu z bankiem.

Znajomy z firmy doradztwa finansowego opowiadał mi o małżeństwie, które zadłużyło się do tego stopnia, że w pewnym momencie nie było w stanie spłacać rozproszonych długów. Zarabiali przeciętnie i kupowali namiętnie sprzęt stanowiący wyposażenie mieszkania ich dzieci. Wchodzili  w raty  na  tzw.  zero  procent,  kredytowali  zakupy  kartą lub  korzystali z kredytu ma dowód, aż w końcu utracili płynność finansową. W takich sytuacjach banki powinny się bić w piersi i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wpuszczają ludzi w kredytowe maliny umożliwiając im np. zakupy ratalne w sytuacji, gdy zaczyna brakować do pierwszego. Tak właśnie było z tym małżeństwem, któremu po spłaceniu miesięcznych zobowiązań nie starczało na życie. Ich dochody netto wynosiły około 4 tys. miesięcznie, przy zobowiązaniach na poziomie 3 tys. zł. Wojna domowa wisiała na włosku, a obdarowane dzieci nie wiedziały, co jest przyczyną kryzysu.

Pogadaj z bankiem

Doradca finansowy znalazł rozwiązanie. Skuteczne, aczkolwiek bolesne. Aby obniżyć miesięczne obciążenia kredytowe zaproponował małżeństwu konsolidację kredytu polegającą na zastawieniu mieszkania wartego ponad 200 tys. zł i zamianie wielu mniejszych zobowiązań na kredyt hipoteczny. Małżonkowie mający wtedy po około 50 lat dostali kredyt hipoteczny z maksymalnym, 20-letnim okresem spłaty. Comiesięczne obciążenia spadły do około 750 zł. Złapali finansowy oddech godząc się jednak na wieloletni „związek” z bankiem. Na emeryturze będą spłacać błędy „młodości”.

Gdy czujemy, że wpadamy w pętlę zadłużenia, nie można problemu odkładać na potem. Najlepiej jest od razu pójść do banku i porozmawiać o restrukturyzacji czy konsolidacji kredytu. Bankom wcale nie zależy,  aby  jego  klienci  wpadali  w kłopoty.  Gdy trudności ze spłatą kredytu ma jeden klient, wtedy jest to jego problem. Ale gdy kłopoty ma już więcej klientów, wtedy jest to problem banku. Instytucje finansowe wiedzą o tym doskonale i będą starały się ugasić pożar. Oczywiście długu nie darują, ale prawdopodobnie pomogą np. rozłożyć go w czasie. Dla banku egzekucja komornicza to ostateczność. Warto się ułożyć z bankiem choćby dlatego, aby uniknąć wpisu w rejestrze dłużników. Trafienie na czarną listę spowoduje utratę możliwości zaciągnięcia innego kredytu. Od pewnego czasu obowiązują u nas przepisy dotyczące tzw. upadłości konsumenckiej, ale to rozwiązanie gorąco odradzam, bo jak dowodzą pierwsze doświadczenia trzeba mieć sporo gotówki, aby przebrnąć przez cały proces upadłościowy.

W latach 2007-2008 średnia wysokość kredytu konsumenckiego zaciąganego przez Polaków wyniosła ok. 5 tys. zł.

Ubiegając się o kredyt konsolidacyjny zabezpieczony hipoteką warto wziąć pod uwagę jego koszty dodatkowe sprawdzając w różnych bankach tzw. RRSO (Rzeczywista Roczna Stopa Oprocentowania), czyli wyrażony w procentach całkowity koszt kredytu. Banki są ustawowo zobowiązane do podawania wartości wskaźnika, który uwzględnia prowizje, odsetki lub inne opłaty. RRSO jest przez wszystkie banki wyliczany na podstawie tego samego wzoru matematycznego zapisanego w ustawie. Dla każdego kredytu wskaźnik jest wyliczany osobno, w zależności od wysokości pożyczki, czasu kredytowania, dodatkowych kosztów ponoszonych przez klienta.

Obecnie, jeśli np. znajdziemy inne źródło finansowania wydatków (tańszy kredyt), możemy odstąpić od umowy w ciągu 10 dni, a w przypadku umów zawieranych na odległość (np. poprzez Internet) nawet w ciągu 14 dni. Oświadczenie o odstąpieniu od umowy musi być złożone na piśmie. Wzór takiego oświadczenia kredytodawca powinien dołączyć do zawartej umowy kredytowej.

W styczniu 2010 r. Rada Ministrów przyjęła nowe założenia do ustawy o kredycie konsumenckim, przewidujące m.in. zwiększenie kwoty takiego kredytu do 75 tys. euro, czyli do ponad 300 tys. zł, z obecnie obowiązujących 80 tys. zł. Przepisy, które zaczną obowiązywać w czerwcu 2010 r., ułatwią zaciąganie kredytów konsumenckich w innych krajach Unii Europejskiej oraz ujednolicą ochronę konsumentów. Przepisy będą musiały stosować wszystkie instytucje finansowe, w tym m.in. także SKOK-i, parabanki oraz osoby fizyczne, które w ramach swojej działalności udzielają pożyczek. Wydłużony będzie także termin odstąpienia od umowy kredytowej (z 10 do 14 dni).

Istotną zmianą będzie wprowadzenie Europejskiego Ujednoliconego Formularza Kredytowego, który ma zawierać wszystkie podstawowe informacje o kredycie, takie jak koszty pożyczki, całkowita kwota do spłaty, wysokość oprocentowania, wymagane zabezpieczenia, obowiązkowe ubezpieczenia itp. Na ich podstawie konsumenci będą mogli podjąć świadomą decyzję odnośnie zaciąganego kredytu, a także porównywać oferty różnych przedsiębiorców, ponieważ standardowy formularz zostanie wprowadzony we wszystkich państwach członkowskich Unii Europejskiej.

Od czerwca 2010 r. instytucje udzielające kredytów będą mogły pobierać rekompensatę w przypadku,   gdy   konsument   wcześniej   spłaci   zaciągniętą   pożyczkę.   Zgodnie   z obowiązującą ustawą o kredycie konsumenckim, wcześniejsza spłata nie pociąga za sobą żadnych opłat. Wprowadzana zmiana nie będzie jednak dotyczyła  wszystkich kredytów,      a jedynie pożyczek o stałej stopie oprocentowania. Dodatkowo rekompensata będzie przysługiwać kredytodawcy tylko w sytuacji, gdy spłacona przed terminem kwota przekracza w ciągu 12 miesięcy określoną wartość (w Polsce – trzykrotność przeciętnego wynagrodzenia wg danych GUS).

2. Aktywne oszczędzanie 

Do niedawna sądziłem, że w komisariacie poznałem pełen repertuar ludzkiej głupoty. Myliłem się – i to za sprawą mojej  znajomej.  Obecnie  emerytki,  a wcześniej polonistki w szkole podstawowej. Osoba wykształcona, wydawałoby się, że powinna być w pełni odpowiedzialna za domowe finanse. Pani Bożena z sąsiadką z naprzeciwka – kierowniczką działu w jednym z banków – przyjaźniła się od lat. Wspólnie świętowały imieniny, odwiedzały się niemal codziennie: po prostu – sąsiedzka sielanka. Przed kilkoma laty pani Bożena powierzyła sąsiadce swoje finanse. Założyła konto w jej banku, a sąsiadka stała się doradcą finansowym mojej znajomej. Kilka tygodni temu pani Bożena otrzymała z banku wezwanie do zapłaty 250 zł tytułem niespłaconej zaległości na karcie kredytowej. Zdziwiło ją to niezmiernie, bo karty kredytowej nie ma już od dwóch lat. Poszła do banku wyjaśnić pomyłkę. Sąsiadka akurat była na zwolnieniu, więc rozmowę podjął kto inny. Szydło wyszło z worka. Okazało się, że 30 tys. zł oszczędności wyparowało z banku, a konto jest jeszcze obciążone 20 tys. zł kredytu.

Nikomu nie można wierzyć

Sprawa jest jeszcze ciepła, nie wszystkie szczegóły są znane policji, ale najprawdopodobniej pracownica banku swobodnie dysponowała oszczędnościami sąsiadki. Niewykluczone, że założyła w jej imieniu konto internetowe i z domu przeprowadzała dowolne operacje bankowe. – Kiedyś coś mnie tknęło – opowiada mi pani Bożena. – Poszłam do sąsiadki, bo odsetki z lokat wydawały mi się za niskie. Tak mnie omotała, tak nakręciła, że zaczęłam ją nawet przepraszać. Innym razem coś już podejrzewałam, bo dostałam z banku korespondencję na temat kredytu. Poszłam do sąsiadki, a ona wmówiła mi, że to jakaś pomyłka i że sprawę osobiście wyjaśni w banku. Niedawno dowiedziałam się z prasy, że sąsiadka w ten sposób zdefraudowała 9 osobom około 500 tys. zł. Najbardziej w tym wszystkim boli mnie to, że zostałam oszukana przez przyjaciółkę, której w pełni ufałam. Nie można wierzyć ludziom – dodaje pani Bożena.

Życie pokazuje, że nawet najbardziej zaufanemu doradcy finansowemu nie można wierzyć do końca. Inny mój znajomy, właściciel firmy meblarskiej, handlujący z Chińczykami, opowiadał mi jak kilkanaście miesięcy temu został wyrolowany przez doradców działających w imieniu obsługującego go banku. Zarekomendowali mu kupno opcji walutowych. – Panie Mirku – mówili mu doradcy – lepszej okazji na kupno opcji nie będzie. Teraz jest najlepszy moment. Trzeba brać.

 

Właściciel zrobił, jak polecili doradcy. Szybko przekonał się, że popełnił życiową pomyłkę. Dokonał operacji w najgorszym momencie, gdy dolar zbliżał się do 2 złotych. W kilka tygodni później kurs podskoczył o połowę, a pan Mirek był stratny na 600 tys. zł. – Poczułem się oszukany podwójnie – mówił mi ze smutkiem przedsiębiorca. – Analityk finansowy powinien znać zawodowe abecadło. Ci sami doradcy wzruszyli tylko ramionami, coś mówili o ryzyku inwestycyjnym i na pokrycie strat zaproponowali… kredyt w tym samym banku. Musiałem się zgodzić!

Finansowy świat przed nami

Kryzys gospodarczy zapoczątkowany w 2008 r. dał nauczkę chyba całemu światu. Inwestorzy przypomnieli sobie, że nie ma cudownych rozwiązań, a każda operacja finansowa jest obarczona ryzykiem. Kontrakty terminowe, opcje, lokaty, inwestycje w nieruchomości lub   w akcje – wszystko to może prysnąć jak bańka mydlana. Raz jeszcze okazuje się, że warto pamiętać stare mądrości ludowe na tematy finansowe w rodzaju: nie trzyma się wszystkich jajek w jednym koszyku lub jeśli pożyczać, to w walucie, w której się zarabia.

Wybór jest większy niż kiedykolwiek wcześniej, ale wymaga też dużej wiedzy od inwestora – i czasem skorzystania z pomocy wiarygodnych fachowców. W ostatnich latach wyraźnie zwiększył się dostęp do nowych rynków i instrumentów finansowych. Za pośrednictwem brokerów możemy inwestować w akcje notowane na giełdach całego świata, w kontrakty terminowe na towary lub w indeksy giełdowe. Inwestorem może być indywidualny uczestnik rynku dysponujący stosunkowo niewielką kwotą np. 1 tys. złotych. Na lokalnym rynku pojawiają się poliso-lokaty,   lokaty   strukturyzowane,   produkty    hybrydowe,   kontrakty  14 terminowe i inne instrumenty  o mało  zrozumiałych  nazwach.  Istnieją fundusze,  które inwestują jednocześnie w grunty, złoto, brylanty, zboże, ropę naftową, a nawet w wybrane roczniki win. Coraz trudniej się w tym wszystkim połapać. Potrzebny jest doradca, który podpowie, ile i gdzie lokować, w co inwestować. Ale też samemu trzeba  interesować się losem swoich pieniędzy.

Bezradni inwestorzy

Mój doradca finansowy, dawny bankowiec, obecnie właściciel niewielkiej firmy konsultingowej, twierdzi, że Polacy w większości nie mają pojęcia o inwestowaniu i nie potrafią racjonalnie gospodarować swoimi pieniędzmi. Wprawdzie obszar jego działania to nasze miasto i okolice, ale spostrzeżenia co do postaw rodaków są pewnie wszędzie podobne. Więc mój  doradca  utrzymuje,  że  wielu  ludzi  zgromadziło  spore  pieniądze  na  kontach, a jednocześnie doświadcza ogromnych problemów z aktywnym oszczędzaniem. Bogacące się społeczeństwo nie miało kiedy i gdzie odrobić lekcji z ekonomii. Ludzi, którzy mają po kilkadziesiąt, a nawet kilkaset tysięcy złotych, wcale nie jest tak mało. Większość ciułaczy nie wie, co zrobić z oszczędnościami. Przeraża ich myśl o zainwestowaniu w cokolwiek. W rezultacie pieniądze leżą na lokatach o oprocentowaniu nieznacznie przewyższającym poziom inflacji. Ciężar zgromadzonych funduszy często jest tak duży, że pojawia się psychologiczna presja wydatkowania oszczędności na dobra materialne w postaci np. samochodu lub wyposażenia mieszkania. Pieniądze, które powinny pracować na czarną godzinę lub emeryturę, często albo leżą bezproduktywnie, albo znikają w salonach meblowych lub samochodowych.

W takiej sytuacji można byłoby liczyć na wyspecjalizowaną pomoc. I rzeczywiście, na rynku jest coraz więcej firm doradztwa finansowego. Większość z nich pomaga w zaciągnięciu kredytów, ale są i takie, które za stosowną opłatą podpowiadają, jak ulokować zgromadzone oszczędności. Mój doradca finansowy, a ja wraz z nim, przestrzegamy przed szybkim podejmowaniem decyzji o współpracy z danym doradcą lub brokerem. Na rynku jest wielu amatorów, którzy mogą działać nierozważnie, pod wpływem aktualnej mody i emocji. Przed rozpoczęciem współpracy najlepiej odwiedzić kilka firm i na chłodno, we własnym zakresie ocenić ich profesjonalizm. Sprawdzić z jakimi bankami są kapitałowo związane firmy doradcze, czy też są rzeczywiście niezależne. Dobrze jest zapytać znajomych o opinie. Lokowanie oszczędności trzeba sensownie zdywersyfikować. Ze względów bezpieczeństwa lepiej pieniądze ulokować w kilku różnych funduszach o różnej skali agresywności inwestycyjnej. Przy większych kwotach warto mieć na przykład dwóch doradców w dwóch różnych firmach i zlecić im zarządzanie oszczędnościami kierując się wspomnianą zasadą o jajkach w oddzielnych koszykach.

W ostatnich dwóch latach banki wykreowały nowy instrument finansowy zwany polisą lokacyjną, będącą jednocześnie lokatą i ubezpieczeniem na życie i dożycie. Dzięki mariażowi lokaty z ubezpieczeniem, zyski z inwestycji są zwolnione z 19 proc. tzw. podatku Belki, co oznacza, że odsetki oferowane klientowi banku  są rzeczywistym  zyskiem,  jaki  polisa wypracuje  w okresie  objętym  ubezpieczeniem.  Kapitał  wraz  z odsetkami  jest  wypłacany 15 posiadaczowi rachunku w przypadku dożycia do ustalonego w umowie terminu (np. 12, 36 miesięcy itp.) lub spadkobiercy w razie śmierci właściciela rachunku. Polisy lokacyjne mogą być atrakcyjnym produktem dla ostrożnych inwestorów chcących stopniowo i bez podatku pomnażać swoje oszczędności.

Coraz większym zainteresowaniem cieszą się tzw. lokaty strukturyzowane. Lokata strukturyzowana  jest  zazwyczaj   połączeniem   obligacji   i opcji.   Dzięki   inwestowaniu  w obligacje klient ma gwarancję odzyskania większości zainwestowanego kapitału (proporcje udziału obligacji do opcji określa umowa). Część kapitału inwestowana jest w opcje. Lokaty strukturyzowane mogą mieć bardzo złożoną konstrukcję. A finalne stopy zwrotu na początku procesu inwestycyjnego są w praktyce nie do wyliczenia ze względu chociażby na to, że część kapitału finansuje nieprzewidywalne opcje.

Opcja jest formą zakładu o to, jak cena wybranego instrumentu finansowego (np. indeks giełdowy) zachowa się w przyszłości. Lokata strukturyzowana może być skonstruowana  w ten sposób, że 85 proc. kapitału finansuje obligacje dające rocznie np. 5 proc dochodu,      a pozostałe 15 proc. kapitału przeznacza się na zakup opcji, które mogą przynieść wysoki dochód, ale także i stratę. Jeśli opcje nie przyniosą dochodu, to po trzech latach inwestor otrzyma zwrot kapitału, bo zyski z obligacji pokryją ewentualne straty związane z inwestycją w opcje.

W ostatnich dwóch latach lokaty strukturyzowane nie przyniosły zysków albo dostarczyły niewielkich dochodów. Niektóre lokaty przyniosły nawet realne straty. Jedną z przyczyn było załamanie się światowych rynków finansowych i surowcowych. Ta sama kwota wpłacona na lokatę bankową po dwóch latach przyniosła realny, kilkuprocentowy dochód ponad poziom inflacji.

Skarb państwa, aby pozyskać pieniądze na wydatki budżetowe, emituje tzw. dłużne papiery skarbowe. Kupując papiery skarbowe stajemy się wierzycielami państwa, które jest zwykle solidnym dłużnikiem. Państwo zobowiązuje się wobec nabywców papierów skarbowych, że w określonym czasie odda pożyczone pieniądze wraz z odsetkami. Papiery o wykupie do 1 roku nazywają się bonami skarbowymi, a o dłuższym terminie wykupu – obligacjami skarbowymi. Im papier ma dłuższy okres wykupu, tym wyższe ma oprocentowanie. Rynek, na którym rząd sprzedaje papiery dłużne, dzieli się na hurtowy i detaliczny. Oferta rynku detalicznego obejmuje tylko niektóre rodzaje obligacji skarbowych i oprocentowanie jest tu nieco niższe niż w przypadku rynku hurtowego. Obligacjami można obracać na rynku giełdowym i pozagiełdowym. Tworzy się w ten sposób tzw. rynek wtórny obrotu papierami dłużnymi – rzecz nie znana na rynku lokat bankowych. Rynek wtórny daje możliwość wycofania się z inwestycji w dowolnym momencie . Inwestycje w skarbowe papiery dłużne są płynne, bezpieczne i czasem bardziej zyskowne od tradycyjnych lokat bankowych.

3. Wiedza najlepszą inwestycją

Jakieś ćwierć wieku temu około 5 proc. polskiego społeczeństwa miało wyższe wykształcenie. W 2006 roku – jak podaje GUS – studia wyższe ukończyło 15 proc. Polaków i ten udział stale rośnie. Dawniej w przeciętnym miasteczku był jeden magister, dzisiaj są ich setki i, co gorsza, wielu z nich nie ma posady. Sam dyplom niczego nie gwarantuje, liczy się wiedza i umiejętności. Jedna szkoła potrafi tego nauczyć – i jej świadectwo jest w cenie,    a inna nie potrafi. Choć dyplom nie jest już rzadkością, to ukończenie renomowanej uczelni lub rzadkiego kierunku jest ciągle przepustką do kariery. Najważniejsze jest, żeby stale się uczyć i mieć za co się uczyć.

Pieniądze źle wydane 

Sąsiadka kupiła synowi pod choinkę playstation i poinformowała nas z dumą, że jej 12-latek w ten sposób uczy się angielskiego. – Ale sobie dzieciak wykombinował – pomyślałem. Dziwię się rodzicom, którzy uważają, że zakup telewizora albo komputera to inwestycja  w edukację dziecka. Warto sprawdzić, do czego dziecko używa tych przedmiotów, a założę się, że dla 90 proc. służą tylko do ogłupiającej rozrywki. Żeby wydatek edukacyjny był inwestycją w wiedzę musi przynosić mierzalne rezultaty – np. po kilku latach nauki języka dziecko zda egzamin państwowy i uzyska certyfikat.

Mamy w Europie jeden z najwyższych wskaźników uczącej się młodzieży. W 2008 r. ponad 70 proc. młodych ludzi po maturze poszło na studia. Państwo przeznacza ponad 11 miliardów zł rocznie na szkolnictwo wyższe, ale na 2 miliony polskich studentów aż 1,2 mln płaci      za studia z własnej kieszeni. Widać wyraźnie, że pęd do nauki jest, za to gorzej z efektami. Jak przyznali nawet rektorzy polskich szkół wyższych w „Strategii rozwoju szkolnictwa wyższego 2010-2020”, opublikowanej w grudniu 2009 roku, poziom naszych uczelni i niska ocena wyników badań naukowych sprawiają, że polski system szkolnictwa wyższego nie jest przystosowany do konkurowania na międzynarodowym rynku badań naukowych i do kształcenia na poziomie wyższym. Przekłada się to na kiepskie zaawansowanie technologiczne polskiej gospodarki. Mimo dużych nakładów finansowych ponoszonych na transfer technologii z uczelni do przemysłu, nie doczekaliśmy się produktu na skalę światową. Poziom naszej innowacyjności jest jednym z najniższych na kontynencie.

Zdaniem specjalistów system edukacji nie kształtuje umiejętności na miarę XXI wieku, nie przygotowuje absolwentów do  gospodarki  opartej  na  wiedzy  i nie  nadąża  za zmianami  w technologii. Są oczywiście przykłady bardzo dobrych uczelni i kierunków, ale za nimi czai się masa miernoty. Dlatego wybór uczelni i kierunku to bardzo ważna decyzja. Chyba, że komuś nie zależy na wiedzy, ale chce się jeszcze kilka lat poobijać na koszt rodziców       i dziadków, którzy wydają ostatnie grosze, by wykształcić swojego podopiecznego. Krótko mówiąc, często źle wydajemy pieniądze na edukację.

Nauka przez całe życie 

Znajomy profesor wyższej uczelni dał mi niedawno krótki, ale pouczający wykład na temat kształcenia  ustawicznego.  Wskutek  gwałtownego  postępu  naukowego,   technologicznego i cywilizacyjnego wiedza tak szybko się dezaktualizuje, że trzeba się ciągle dokształcać, aby nadążyć za postępem – choćby po to, aby utrzymać się w pracy. Właściwie kończąc studia zawodowe należy kontynuować naukę, bo w tzw. międzyczasie wiedza wyniesiona z uczelni 17 zdążyła się zestarzeć. Kto nie nadąża – ten wypada z rynku pracy. W policji też mamy ciągle szkolenia i muszę przyznać, że są coraz ciekawsze.

To  samo   dotyczy  informacji   przydatnych   w codziennym   życiu,   zwłaszcza   prawnych i ekonomicznych, także edukacji finansowej. Nie wystarczy znać rachunki i umieć czytać – trzeba jeszcze korzystać z tych umiejętności. Jak czegoś nie wiesz, to może Cię to drogo kosztować. Przecież większość opisywanych przeze mnie przypadków stanowią ofiary własnej głupoty. Klient dostaje w firmie ubezpieczeniowej skomplikowaną, wielostronicową umowę i nawet jej nie czyta, tylko podpisuje. Potem, gdy dochodzi do przykrego zdarzenia, dziwi się, że nie otrzyma odszkodowania. Życie to nie jest kraina szczęśliwości, gdzie każdy chce nam pomóc – najczęściej każdy chce nam sprzedać swój towar, a w skrajnych przypadkach – oszukać. Nie czytasz umowy, pomijasz to, co zostało napisane drobnym drukiem, bo zapomniałeś okularów – najpewniej za to zapłacisz.

W zdobywaniu wiedzy korzystaj też ze sprawdzonych i wiarygodnych nauczycieli. Zbyt wielu dziś jest doradców, którzy skierują cię na fałszywe ścieżki. Większość firm doradztwa finansowego należy do jakiegoś banku i ich rady choćby z tego powodu nie są obiektywne. Sam musisz wiedzieć, że kiedy ktoś oferuje ci niewiarygodne zyski jutro, a dziś wyciąga rękę po twoje pieniądze, to raczej je stracisz. Jeśli ktoś cię zapewnia, że na wzięciu pożyczki tylko zarobisz, to też nie mówi całej prawdy. Banki i instytucje finansowe mają dziś w ofercie tysiące instrumentów finansowych, które czasem są tak skomplikowane, że najtęższe umysły ekonomiczne ich nie rozumieją. Nie wkładaj swoich pieniędzy w inwestycję, przy której nie umiesz ocenić ryzyka.

Inwestuj w siebie 

Każdy z ponoszonych wydatków można przypisać jednej z dwóch kategorii: konsumpcji albo inwestycjom. Wydatki na edukację należą do inwestycji i prawie zawsze gwarantują wysoką stopę zwrotu, czyli duży zysk. Inwestycja w 5-letnie studia to zazwyczaj koszt od 60 tys. do 100 tys. złotych (jeśli policzyć książki, różne opłaty, utrzymanie, akademik, przejazdy, a coraz częściej czesne). Ale opłaca się, bo osoby z wyższym wykształceniem zarabiają średnio o 30 proc. więcej, pozostają dłużej aktywne na rynku pracy i znacznie rzadziej są bezrobotne. To tak jakbyśmy przez całe życie otrzymywali odsetki od dobrze ulokowanego kapitału.

Urlop nad ciepłym morzem to czysta konsumpcja i nie próbujmy się oszukiwać, że to „nauka języków”. Zakup na własne potrzeby (nie w celach zarobkowych) samochodu, telewizora, kolejnej pary butów czy nawet żywności to też konsumpcja. Oczywiście nie da się jej ograniczyć poniżej poziomu egzystencji, ale nie można zapominać, że życie trwa coraz dłużej i na lepszą lub bezpieczniejszą przyszłość potrzebne są dzisiaj inwestycje. W tym sensie mistrzem inwestycji jest moja żona, która ostatnio mi tłumaczyła, że zakup drogiej bransoletki to nie konsumpcja,  ale  inwestycja  w kruszec.  Wyczytała  na  moim  blogu, że w złoto czasem warto inwestować długoterminowo. Tylko, że w tej bransoletce wartość kruszcu to mniej niż połowa ceny!

Wydatków inwestycyjnych nie należy ponosić bez przetestowania produktu. Wysyłasz dziecko na prywatne lekcje angielskiego – sprawdź, czy nauczyciel zna ten język, zbierz rekomendacje. Wybierasz uczelnię – sprawdź, czy jej dyplom jest ceniony przez pracodawców, co robią i ile zarabiają absolwenci. A na rynkach finansowych nie inwestuj w rzeczy, których nie rozumiesz.Według Centrum Badania Opinii Społecznej, obecnie 51 proc. Polaków „nie odczuwa satysfakcji z osiągniętego poziomu wykształcenia„, prawie połowa Polaków (48 proc.) jest gotowa podwyższyć swoje kwalifikacje, jednak niemal tyle samo badanych (49 proc.) nie podjęłoby się tego, nawet gdyby mieli takie możliwości. Gotowość do podnoszenia kwalifikacji wyrażały przede wszystkim osoby młode i lepiej wykształcone, dla których ma to większy wpływ na karierę zawodową i na osiągane dochody. W prestiżowym rankingu najlepszych europejskich szkół biznesu dziennika „Financial Times” z grudnia 2009 roku znalazła się tylko jedna polska uczelnia – Akademia Leona Koźmińskiego z Warszawy. Uczelnia zajęła wysokie 42. miejsce.

Jesteśmy starzejącym się społeczeństwem, w 2060 r. na trzech pracujących Polaków przypadać będzie przynajmniej dwóch emerytów, a odsetek osób po 80 roku życia wzrośnie 4,5-krotnie. Z powodu zbyt niskiego przyrostu naturalnego ubędzie ponad 7 milionów obywateli. Zjawisko starzenia się to jednak przede wszystkim problem braku aktywności zawodowej i niechęć do uczenia się nowych rzeczy. Od 1975 r. działają w Polsce Uniwersytety Trzeciego Wieku, które prowadzą zajęcia dla 25 tys. seniorów w ponad stu uczelniach.

W wielu krajach świata trwa debata na temat obowiązkowych zajęć z edukacji finansowej w szkołach średnich.  Od września 2011 r. problematyka finansowa będzie omawiana    w szkołach kanadyjskiej prowincji Ontario. Podobnym projektem zajmuje się rząd brytyjski. Rozwijanie kompetencji finansowych młodzieży jest m.in. rezultatem światowego kryzysu finansowego i przejawem troski, aby młodzi ludzie podejmowali racjonalne decyzje finansowe. Władze Ontario podjęły ten projekt zaniepokojone rosnącym zadłużeniem młodych ludzi: aż 60 proc. Kanadyjczyków w wieku 18-29 lat ma długi wobec rządu, w tym 1/10 na kwotę przekraczającą 10 tysięcy dolarów kanadyjskich. Łączne zadłużenie młodych Kanadyjczyków przekroczyło już 13 miliardów dolarów. Tematyka finansowa będzie włączona do różnych przedmiotów. Uczniowie będą uczyli się, jak czytać umowy finansowe, oceniać oprocentowanie kredytów, o zasadach kupowania nieruchomości, będą także uodparniać się na agresywną reklamę i marketing.

Bezpłatne kursy e-learningowe udostępnia Portal Edukacji Ekonomicznej NBPPortal.pl Aby korzystać z kursów i prezentacji trzeba się zarejestrować w serwisie. Wśród ostatnio zamieszczonych prezentacji multimedialnych jest interesujące „Emerytalne ABC”. Kursy e- learningowe  NBP   zostały   przygotowane   przez   wybitnych   ekonomistów,   teoretyków   i praktyków gospodarki. Dzięki temu łatwo, przejrzyście i nowocześnie omawiają zagadnienia ekonomii, marketingu, przedsiębiorczości i zarządzania finansami. W 2009 roku Narodowy Bank Polski przeznaczył na edukację finansową Polaków 28,7 mln zł, a w 2010 r. planuje wydać na ten cel 33,6 mln zł.

4. Jak zadbać o emeryturę

Koledzy z pracy i znajomi często pytają mnie, jak zapewnić sobie godziwą emeryturę. Wiadomo bowiem – i tak jest nie tylko w Polsce – że emerytura jest zawsze niższa od naszych dochodów z pracy. Aby ta emerytura była godna, tak naprawdę trzeba o niej myśleć już u progu kariery zawodowej, zwłaszcza, że przewidywania ekspertów są alarmujące. Jeśli rządy nie zreformują systemów emerytalnych, to za kilkadziesiąt lat zabraknie pieniędzy na wypłaty. Kolegom i znajomym odpowiadam więc krótko: umiesz liczyć, licz na siebie i na emeryturę zacznij odkładać już dzisiaj.

IKE na bocznym torze 

Społeczeństwo się starzeje. Coraz więcej osób przechodzi na emeryturę, a relatywnie mniej ludzi pracuje. W Polsce na jednego emeryta przypada czterech pracujących, a za dwadzieścia lat będzie to tylko dwóch. Komisja Europejska szacuje, że za pół wieku liczba ludzi starszych w Europie wzrośnie o 80 proc., a pracujących będzie o 18 proc. mniej. Instytucje międzynarodowe radzą – nie tylko zresztą nam – aby wydłużyć wiek emerytalny, zrównać go dla kobiet i mężczyzn, ograniczyć przywileje emerytalne np. służbom mundurowym, wprowadzić zachęty do indywidualnego odkładania na emeryturę. U nas rząd ma co robić, bo wynaturzeń nie brakuje. Mam wielu kolegów emerytów, byłych policjantów, którzy przestali pracować w wieku np. 50 lat. Wprawdzie mają z czego żyć, ale widzę, jak się męczą bez konkretnego zajęcia. Łapią się różnej roboty, czasem w szarej strefie, żeby robić cokolwiek.

Uczciwie mówiąc, w naszym systemie finansowym brakuje zachęt  do  indywidualnego odkładania  na  emeryturę.  Specjaliści  twierdzą,  że zachętą mogłaby być likwidacja tzw.  podatku Belki (od dochodów kapitałowych). Wprawdzie Indywidualne Konta Emerytalne zwolnione są z podatku, ale podobno wskutek kilku innych uciążliwości (np. blokada środków przez pierwsze pięć lat) nie spotkały się z większym zainteresowaniem. Moim zdaniem, główną przyczyną jest brak świadomości rodaków, że sami muszą zadbać o swoją przyszłość oraz wysoka skłonność do konsumpcji, być może powodowana nadrabianiem zaległości za lata wyrzeczeń jeszcze za komuny. Z IKE korzysta zaledwie 6 proc. pracujących Polaków, którzy zgromadzili na kontach 1,8 miliarda złotych. Na kontach Pracowniczych Programów Emerytalnych jest około 4 miliardów zł. W sumie bardzo mało.

A tak na marginesie dodam, że po kilku latach poszukiwań, bankowcom udało się ten podatek ominąć wprowadzając lokaty z polisą ubezpieczeniową i lokaty jednodniowe, co jeszcze bardziej odsunęło IKE na boczny tor. Sukces polis lokacyjnych pokazuje, że Polacy nie chcą płacić podatku od dochodów kapitałowych i jednocześnie wolą oszczędzać „na krótką metę”, tj. z perspektywą roku – dwóch lat. Lokaty jednodniowe to z kolei sztuczka bankowa wymyślona wyłącznie po to, aby ominąć podatek. Sam z tej lokaty korzystam i z przyjemnością patrzę na internetowe konto, gdy codziennie cyka mi 1,41 zł. Kwota może  i niewielka, ale po miesiącu mam 42 zł, a rocznie 516 zł od zdeponowanych 11 tys. zł. Gdybym te pieniądze umieścił na tradycyjnej lokacie, zapłaciłbym 98 zł podatku Belki. Lokata jednodniowa automatycznie się odnawia, więc można powiedzieć, że jest bezterminowa, w dodatku w każdej chwili mogę ją zatrzymać i wypłacić zdeponowane pieniądze.

Połowa wypłaty 

Pomysłodawca lokaty jednodniowej wyszedł z założenia, że jeżeli wartość odsetek od lokaty przekracza kwotę 2,5 zł, wówczas bank zaokrągla podstawę opodatkowania w dół. Kwota, od jakiej liczony jest podatek Belki, wynosi więc 2 zł (przy kwotach powyżej 2,5 zł bank zaokrągla w górę do 3 zł). Mój bank tak ustawił oprocentowanie lokaty jednodniowej (4,5 proc.) i wartość zgromadzonego kapitału (od 10 do 20 tys. zł), aby podstawa opodatkowania wyniosła poniżej 2,5 zł, a po zaokrągleniu 2 zł. 19 proc. podatek Belki od tej kwoty wyniesie 38 groszy i bank go nie pobiera, gdyż podatek jest zaokrąglany do zera. Jeśli na jednodniowej lokacie zdeponujemy 10 tys. zł, wtedy dzienne odsetki wyniosą 1,23 zł, a 19 groszy podatku jest zaokrąglane w dół i w rezultacie podatku nie płacimy. Przy lokacie 20 tys. zł dzienne odsetki wyniosą 2,47 zł i podatku także nie będzie.

Oszczędzając w ten czy inny sposób na emeryturę nie warto – moim zdaniem – podpisywać umów wieloletnich. W ofertach różnych instytucji finansowych jest wiele możliwości inwestowania na 10, 20 lub 30 lat. Zgromadzony kapitał – na papierze – ładnie przyrasta po 30 latach i łatwo złapać się na haczyk doradcy finansowego. Moim zdaniem inwestowanie długookresowe powinno się ograniczyć do kilkunastu lat, choćby dlatego, że na rynkach finansowych – podobnie jak w gospodarce – stale pojawiają się innowacje, które powodują, że dawne rozwiązania są mniej atrakcyjne od nowych. Przykładem mogą być wspomniane lokaty jednodniowe lub lokaty  z ubezpieczeniem  na  życie  wprowadzone  na  nasz  rynek  w latach 1990-tych. Wiele osób się z nich wycofało, bo samo „autocasco na życie” z biegiem czasu przestało być atrakcyjną ofertą. Rynki finansowe żyją, stale trwają poszukiwania nowatorskich rozwiązań, nowych sposobów zarabiania pieniędzy, dlatego lepiej obserwować zmiany i lokować kapitał w różnych koszykach, niż wiązać się z danym instrumentem na całe życie zawodowe.

Według danych Ministerstwa Pracy nasze przyszłe emerytury będą skromne. Mężczyźni urodzeni w latach 1953-63 będą dostawać 60-65 proc. ostatniej pensji. Kobiety są w jeszcze gorszej sytuacji. Ich emerytura wyniesie od 45 do 50 proc. ostatniej pensji. Trzeba więc każdą kwotę odkładać na stare lata. Osobiście jestem zwolennikiem inwestowania w nieruchomości.

Jeśli mamy odpowiednie warunki lokalowe, warto zainwestować w niewielkie mieszkanie. Najlepiej na kredyt. Bank nam nie odpuści i będziemy musieli spłacać ratę kredytu wraz  z odsetkami. To będzie nasza składka emerytalna, tym bardziej korzystna, że w sprzyjających okolicznościach sfinansuje ją nam lokator wynajmujący mieszkanie. Jeden z moich znajomych właśnie kupuje na kredyt już drugie mieszkanie. Inwestuje w małym mieście, bo ceny są tam znacznie niższe niż w stolicy województwa. Kombinuje bardzo dobrze: kiedyś zamieszka w tym miasteczku, a obecne, dwupoziomowe mieszkanie sprzeda.

Hipoteka do góry nogami 

W przyszłości mieszkanie może być naszym mikrofunduszem emerytalnym lub swoistym bankomatem. Trwają właśnie prace nad wprowadzeniem tzw. odwróconej hipoteki i zapewne roczniki, które teraz są w trakcie kariery zawodowej, będą na emeryturze korzystać z tej oferty. Odwrócona hipoteka jest popularna zwłaszcza w USA (138 tys. umów w 2009 r.). Właściciel mieszkania mający 60-62 lata podpisuje z bankiem umowę, że po jego śmierci lokal przechodzi na własność banku. W zamian lokator otrzymuje z banku comiesięczną rentę. Jeśli więc na emeryturze będziemy mieli dodatkowe mieszkanie, wolne już od hipoteki, wtedy   możemy   zawierać układ   z bankiem,    aby    uwolnić gotówkę zamrożoną   w nieruchomości. Oczywiście możemy sami dysponować mieszkaniem sprzedając je na wolnym rynku, wynajmując itp. Trudno powiedzieć, czy odwrócona hipoteka zyska akceptację na naszym rynku. USA nie są dla nas dobrym porównaniem, bo w kraju mamy głód mieszkaniowy, inne relacje rodzinne i tradycję dziedziczenia wszystkiego.

Na emeryturę można zbierać na sto sposobów. Można inwestować w nieruchomości, odkładać na konto i korzystać z dobrodziejstwa procentu składanego, inwestować w fundusze lub samemu na giełdzie. Najważniejsze jest, aby nasz trzeci lub czwarty filar emerytalny był stale zasilany gotówką. Tylko systematyczne odkładanie na nasz mikro fundusz emerytalny da nam gwarancję w miarę godnego życia na emeryturze. ZUS i OFE nam tego nie zapewnią.Prywatne gromadzenie oszczędności jest obciążone istotną wadą. Konieczna jest świadomość oszczędzającego, iż prawdopodobieństwo dożycia przez niego wieku starczego jest wysokie. Świadomość taka jest w istocie niewielka – większość ludzi żyje w złudnym przekonaniu, iż „jakoś to będzie”. Jednocześnie konieczna jest rezygnacja z części bieżącej konsumpcji, co nie zawsze wydaje się możliwe, szczególnie w przypadku osób niewiele zarabiających. Bieżące potrzeby bywają na tyle silne, że uniemożliwiają gromadzenie oszczędności. Dlatego oparcie systemu emerytalnego o prywatne, dobrowolnie gromadzone oszczędności jest właściwie niewykonalne. We współczesnych państwach możliwość powrotu do tego mechanizmu jest jednocześnie utrudniona przez naleciałości historyczne – zaangażowanie państwa w świadczenie usług emerytalnych na tyle zakorzeniło się w świadomości społecznej, iż jest traktowane jako jego obowiązek.

Od 1 stycznia 1999 roku polski system emerytalny oparty jest na trzech elementach zwanych filarami.   Pierwszy  filar   tworzy  ZUS,   który  ma  zabezpieczyć podstawowe  świadczenia emerytalne. Jest on powszechny, obowiązkowy i gwarantowany przez państwo. Drugi filar systemu emerytalnego tworzą Otwarte Fundusze Emerytalne (OFE). Trzeci filar jest dodatkowym,  dobrowolnym  uzupełnieniem  przyszłej  emerytury  poprzez  gromadzenie pieniędzy np. na Indywidualnym Koncie Emerytalnym (IKE).

W obowiązujących zasadach emerytalnych wysokość świadczeń zależy od kwoty pieniędzy zgromadzonych przez lata w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych i w Otwartych Funduszach Emerytalnych. Ile odłożymy  w trakcie  pracy  zawodowej,  tyle  w przyszłości  otrzymamy w postaci emerytury. W momencie przejścia na emeryturę suma zgromadzonych składek dzielona jest przez statystyczną długość życia podawaną przez GUS. W ten sposób wyliczana jest miesięczna wysokość emerytury. Każdy dodatkowy rok pracy oznacza emeryturę wyższą o 7-10 proc.

W krajach OECD bardzo duża, często dominująca część wydatków społecznych, to wydatki emerytalne. Powszechnym problemem w tej grupie krajów jest niewydolność finansowa systemów emerytalnych. Skala wydatków na ten cel (średnia w krajach OECD w 2000 r. wynosiła 7,4 proc. PKB) oraz jej spodziewany przyrost (według przewidywań na 2050 r. – 10,6 proc. PKB) powodują, że funkcjonowanie systemów emerytalnych znacząco wpływa na sytuację gospodarczą. Dotyczy to zwłaszcza poziomu bezrobocia oraz tempa wzrostu gospodarczego.

Odwrócona hipoteka (ang. reverse mortgage) przeżywa rozkwit w USA. W 2002 r. 8,6 tys. osób podpisało umowę z bankiem na wypłatę świadczeń w zamian za przejęcie nieruchomości. W 2009 r. podpisano już 138 tys. takich umów.

5. Czy warto inwestować za granicą?

Inwestując za granicą trzeba mieć dobre rozeznanie rynkowe i niezłą pamięć. Światek finansowy bardzo szybko zapomina historie sprzed lat, kubek w kubek podobne do dzisiejszych piramid finansowych i baniek spekulacyjnych.

Cwaniaczek Ponzi 

Już w XVII wieku świat dostał nauczkę rynkową. W Holandii tulipany były wtedy symbolem luksusu i wysokiej pozycji społecznej. W 1637 r. wybuchła euforia inwestowania w cebulki tulipana Semper Augustus. Za pojedynczą cebulkę tego kwiatu płacono tysiąc guldenów, co było równowartością sześciu rocznych pensji. Spekulanci zarabiali ogromne kwoty na obrocie cebulkami. Ludzie używali bydła, ziemi, kamienic jako lewara finansowego. Sprzedawano nawet cebulki, które dopiero miały urosnąć. Już wtedy pojawiły się transakcje, które dzisiaj nazywamy terminowymi. Inwestorzy stracili zdolność do oceny ryzyka, kierowały nimi zachowania stadne. I rynek załamał się jednego dnia. Na absurdalnie drogie cebulki nagle nie było kupców. Wybuchła panika. Wielu inwestorów-ogrodników straciło w jednej chwili całe majątki.

Warto też pamiętać o włoskim cwaniaczku nazwiskiem Ponzi, który ponad 80 lat temu stworzył w USA ogromną piramidę finansową. Charles Ponzi spekulował uniwersalnymi znaczkami kurierskimi wymienialnymi w Ameryce i Europie. Pierwszym inwestorom wypłacał   50-procentowy   zarobek   uzyskany   w ciągu   kilkudziesięciu   dni.   Informacja o cudownej maszynce inwestycyjnej szybko rozeszła się po wschodnim wybrzeżu USA. Inwestorzy walili drzwiami i oknami. W lutym 1929 r. Ponzi zgromadził 5 tys. dolarów, miesiąc później 39 tys. dolarów, a w maju miał już prawie pół miliona zielonych. W pewnym momencie do funduszu Ponziego napływało ćwierć miliona dolarów dziennie. W sierpniu Ponzi  został  zdemaskowany.  Okazało  się,  że  gromadzonych  funduszy  nie  inwestował,  a obietnice wysokich zysków były zwyczajnym kłamstwem.

Ja bym go namierzył 

Na przekręt Ponziego nabierają się i współcześni inwestorzy. 20 lat temu wiele osób straciło oszczędności w Bezpiecznej Kasie Oszczędności Lecha Grobelnego. Nawet miałem okazję poznać go osobiście w jego warszawskim zakładzie fotograficznym. Nie zapowiadał się na

„bankiera”. Niedawno spotkałem inwestora z sąsiedztwa, który stracił zapewne niemałe pieniądze na piramidzie Allena Stanforda z Teksasu. Przedsiębiorca branży drzewnej dowiedział   się  o „rewelacyjnym    funduszu”    i prywatnymi    kanałami    zainwestował w certyfikaty depozytowe w USA. Początkowo nic nie wskazywało na problemy. Odsetki od kapitału przyrastały na zapowiadanym poziomie. Dopiero, gdy wybuchł kryzys finansowy nasz przedsiębiorca przekonał się, że prawdopodobnie stracił większość zainwestowanych pieniędzy. W prasie wyczytał, że firma Stanforda działała tylko dzięki kolejnym wpłatom inwestorów ze 135 krajów, którzy w sumie zainwestowali około 50 miliardów dolarów. Stanford to prawdopodobnie drugi po Bernardzie Madoffie oszust dekady. Ocenia się, że ten ostatni utopił około 65 miliardów dolarów naiwnych inwestorów.Swoją drogą, to dziwię się jak we współczesnym świecie możliwe są przekręty na taką skalę. Oprócz zdrowego rozsądku inwestorów, potrzebnego wszędzie, w niektórych krajach przydałby    się  aktywniejszy     nadzór     finansowy,     który     wcześniej     ostrzegałby  o niebezpieczeństwie. Podczas tulipanowej euforii, czy działania Ponziego nie było wyspecjalizowanych służb kontrolnych, więc można zrozumieć brak reakcji organów państwa. Dzisiaj świat ma doskonałe kanały wymiany informacji, świetnie wyposażone służby nadzoru, a mimo to czasem nie potrafi w odpowiednim momencie wskazać złoczyńcy. Na szczęście nie dotyczy to Polski. Zresztą, gdyby na moim terenie pojawił się taki Stanford, który  obiecałby  ludziom  np.  50  proc.   zysku   od  kapitału,  szybko   bym   go  namierzył   i rozpracował przekręt.

Wiedza podstawą

Wydaje mi się, że nasz system finansowy przeszedł przez światowy kryzys gospodarczy suchą stopą. Złożyło się na to kilka przyczyn. Jedną z nich jest – paradoksalnie – mała zasobność naszych portfeli. Bogate społeczeństwa zachodnie w poszukiwaniu dochodowych inwestycji przeznaczyły duże kwoty na rozmaite instrumenty finansowe, które w pewnym momencie prysły jak bańka mydlana i zamiast dochodu przyniosły straty. Nasi inwestorzy jeszcze stosunkowo rzadko lokują pieniądze na rynkach zagranicznych i w dużej mierze – właśnie dzięki temu – w miarę spokojnie znieśli zawirowania na rynkach finansowych. Są też blokady prawne. Na przykład fundusze emerytalne mogą inwestować na globalnych rynkach tylko do pewnej wysokości swoich aktywów. Podczas gorączki inwestycyjnej dużo mówiło się o tym, aby zezwolić funduszom na bardziej agresywny udział na rynkach światowych. Na szczęście hamulca nie odpuszczono i straty w czasie kryzysu finansowego były stosunkowo niewielkie.

Bankowcy oceniają, że na całym świecie jest około 20 tys. różnych instrumentów finansowych. Pewnie za 10 lat będzie ich już 30 tys. Rynek finansowy szybko się globalizuje. Z roku na rok będzie przybywać możliwości inwestowania na świecie, a i w kraju pojawiać się będą dotąd nie znane sztuczki inwestycyjne. Rynki finansowe są coraz bardziej liczącą się gałęzią gospodarki i każdy z nas będzie odczuwał parcie instytucji parabankowych na nasze portfele. Aby być wobec nich równorzędnym partnerem, trzeba podjąć wysiłek edukacji finansowej, nawet na własną rękę. Wiedza na temat finansów jest dziś równie ważna jak np. znajomość Internetu. Bez tej wiedzy łatwo możemy się nabrać na schemat Ponziego, nawet jeśli korzystamy z usług profesjonalnego pośrednika.

Nie rozumiesz – nie dotykaj 

Pisałem już o przedsiębiorcy, który zbyt mocno zawierzył doradcy i ulokował spore pieniądze w opcje,   w momencie   najgorszym    z możliwych.    Gdyby    wcześniej    miał    wiedzę o mechanizmach  rządzącymi  rynkami  terminowymi   pewnie   nie   dałby   się wpuścić w finansowe maliny. Nie masz pieniędzy – masz problem. Masz pieniądze – też masz problem, bo chcesz je pilnie i korzystnie ulokować. Wiedzą o tym doskonale różnej maści doradcy, którzy potrafią zagrać na emocjach i sprzedać produkt, którego nie rozumiemy. Dlatego zawsze w takich przypadkach daję prostą receptę: nie rozumiesz, nie kupuj.

Tenże przedsiębiorca zainwestował też w mały apartament w Hiszpanii. Było to kilka lat temu, gdy cała Europa kupowała nieruchomości na południowym wybrzeżu tego kraju. Nie wiem, ile zapłacił, wiem za to, że co miesiąc płaci tysiąc euro raty kredytu wraz z odsetkami. Trudno powiedzieć, jak na tym interesie wyjdzie, bo zakup nieruchomości jest zwykle inwestycją długoterminową, ale myślę, że w perspektywie kilkunastu lat zarobi na mieszkaniu. Teraz ceny apartamentów w tym rejonie spadły o około 25 proc. W przyszłości pewnie odbiją, bo nieruchomości były i są dobrą lokatą kapitału. Trzeba pamiętać, że nieruchomości przynoszą korzyści odłożone w czasie, przedsiębiorca powinien więc spłacać kredyt i cierpliwie czekać na koniunkturę.

Rynek nieruchomości w Hiszpanii się załamał, co odbija nam się czkawką w budowlance. Tak w każdym razie twierdzi inny mój znajomy, właściciel firmy deweloperskiej. Hiszpańskie firmy utraciwszy rynki w swoim kraju frontalnie weszły do Polski, uznawanej  za duży i atrakcyjny rynek. Startują w przetargach na inwestycje finansowane z pieniędzy unijnych i pokonują konkurencję niską ceną. Tylko po to, aby mieć co robić. Tak jest w moim regionie. Powstaje wielki basen o wymiarach olimpijskich wraz z aqua parkiem za cenę prawie o połowę niższą od planowanej. Przetarg wygrała markowa firma z polską nazwą, należąca do kapitału hiszpańskiego. Mój informator twierdzi, że przy realizacji nisko wycenionych kontraktów polscy podwykonawcy mogą mieć problemy z otrzymaniem płatności. Zacząłem dopytywać dewelopera, jak to jest z tak niskimi cenami i marżami. Przecież nie da się na dłuższą metę tak zbijać ceny, bo z czegoś żyć trzeba. Zdaniem dewelopera, te same firmy odbijają sobie straty na przetargach drogowych. Tam konkurencja już nie taka, startują grube ryby, a wysokie marże są normą.

Dzisiaj mamy wspaniałe możliwości inwestycyjne. Swoje pieniądze możemy lokować w co chcemy i gdzie chcemy. Praktycznie cały świat mamy przed sobą. Chcemy ulokować kapitał w złocie, proszę bardzo. Wydaje nam się, że warto zainwestować pieniądze w skrzynkę cennego wina leżącego we francuskiej piwnicy – też można. Chcemy być współwłaścicielem spółki notowanej na Wall Street – nie ma problemu.  Jesteśmy  obywatelami  świata. Zawsze jednak trzeba zwracać uwagę na bezpieczeństwo transakcji. Najlepiej więc nasze pieniądze powierzyć wyspecjalizowanej instytucji finansowej z dobrą opinią, która w naszym imieniu je zainwestuje.

Nie musimy ograniczać się wyłącznie do inwestowania na parkiecie Warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Możemy inwestować w akcje i obligacje zagraniczne. Musimy to jednak robić za pośrednictwem biura maklerskiego mającego licencję na działalność międzynarodową. Sesje europejskie trwają w tym samym czasie, co na WGPW. Jeśli chcemy kupić akcje np. Coca-Coli na giełdzie nowojorskiej, to powinniśmy pamiętać o różnicy czasu, bo tam sesje zaczynają się przed godz. 16 naszego czasu. Notowania giełd azjatyckich rozpoczynają się późnym wieczorem naszego czasu i kończą nad ranem.

Prowizje za zakup zagranicznych akcji są stosunkowo wysokie i wynoszą w zależności od biura od 0,3 do 0,88 proc. i zwykle nie są niższe od 15-40 dolarów lub euro. Opłaty trzeba uwzględnić w rachunku końcowym, bo może się okazać, że prowizje biura maklerskiego pochłoną ewentualne dochody ze sprzedaży akcji. Inwestor musi także wziąć pod uwagę ryzyko kursowe. Może bowiem zdarzyć się taka sytuacja, że ceny akcji liczone np. w walucie euro wzrosną i jednocześnie umocni się złotówka. Zysk z operacji okaże w takim przypadku iluzoryczny.

Przy składaniu zlecenia zakupu akcji na zagranicznej giełdzie musimy mieć na rachunku odpowiednią walutę. Nie oznacza to, że musimy dokonać przelewu właściwej waluty na konto. Zazwyczaj wystarczy dyspozycja przewalutowania środków na rachunku. Koszt przewalutowania powinniśmy także uwzględnić w rachunku końcowym sprzedaży akcji.

Tańszym sposobem inwestowania zagranicą jest zakup jednostek uczestnictwa funduszy inwestycyjnych, które lokują swoje aktywa w zagraniczne papiery wartościowe. Wadą tego rozwiązania jest, że nie mamy wpływu na dobór papierów wartościowych w portfelu. W 2009 polskie fundusze inwestycyjne ulokowały na rynkach zagranicznych około 6 miliardów złotych.

Otwarte Fundusze Emerytalne mogą lokować nasze aktywa poza granicami kraju do wysokości 5 proc. zgromadzonych środków. OFE mogą inwestować na rynkach krajów OECD w akcje spółek i obligacje emitowane przez rządy lub banki centralne tych państw. Unia Europejska domaga się zniesienia tego limitu.

Fundusze hedgingowe specjalizują się w najbardziej agresywnych i ryzykownych inwestycjach. Szacuje się, że podczas kryzysu w 2008 r. fundusze hedgingowe na całym świecie odnotowały łączną stratę w wysokości 350 mld USD, z tego na Amerykę Płn. przypadło  183  mld  USD  strat.  Wielu  ekonomistów  źródeł  kryzysu  upatruje  właśnie    w funduszach hedgingowych.

6. Jak dorobić na swoim

Gdybym nie był policjantem pewnie zająłbym się własnym biznesem. Teoretycznie mógłbym go prowadzić po służbie, ale w naszym fachu potrzebna jest na to zgoda komendanta. Swoją robotę lubię, więc z biznesem poczekam do emerytury, która w służbach mundurowych nadejdzie wcześniej niż u innych. Wychodzę z założenia, że zostanę młodym emerytem ze starego portfela, więc będę musiał dorabiać. W gronie znajomych mam sporą liczbę przedsiębiorców, byłych policjantów. Zarobki w policji nigdy nie należały do najwyższych, więc co bardziej przedsiębiorczy porzucali służbę, aby „sprawdzić się w biznesie”. W większości przypadków jakoś sobie poradzili, a tylko nielicznym powinęła się noga.

Bezpieczny biznes 

Na przykład kolega Jacek. Kilkanaście lat temu wyszedł z założenia, że na bezpieczeństwie zawsze będzie można zarobić, a był to czas, gdy w blokach spółdzielczych domofony nie były tak rozpowszechnione, jak dzisiaj. Wspólnie z innym policjantem montowali domofony po godzinach etatowej roboty. Zamówień przybywało, więc Jacek zwolnił się ze służby. Dzisiaj jest poważnym przedsiębiorcą, zajmuje się montażem sieci monitoringowych w firmach, które na dodatek ochrania. Ostatnio mówił mi, że zamierza ruszyć z produkcją niewielkich sejfów hotelowych. Podobno jest na to rynek, bo goście hotelowi coraz częściej przyjeżdżają z laptopami i chcą je gdzieś bezpiecznie przechować.

Podobało mi się jego podejście do nowego biznesu. Pomysł na produkcję sejfów hotelowych wziął się z obserwacji. Zatrzymując się w hotelach zauważył, że nie ma gdzie bezpiecznie przechować komputera. I nawet nie chodziło mu o samego laptopa, a o zgromadzone w nim dane. Źle mu się mieszkało w pokoju ze świadomością, że ktoś mógłby podczas nieobecności przeglądać jego prywatne i biznesowe informacje. Wymyślił więc sejf na prosty zamek szyfrowy, montowany w już istniejących meblach hotelowych. Pracownicy jego firmy – podając się za potencjalnych gości – obdzwonili dziesiątki hoteli w Polsce i okazało się, że prawie w żadnym nie da się bezpiecznie przechować laptopa w pokoju. Większe hotele oferowały sejfy w recepcji, ale w tym przypadku chodzi o coś innego. Szybkie zabezpieczenie danych np. na czas wyjścia gościa hotelowego. Później ci sami pracownicy dzwonili do hotelu z ofertą sprzedaży sejfów hotelowych. Żaden z szefów nie powiedział nie. Oferta spotkała się z zainteresowaniem nawet niewielkich moteli. Padały pytania o cenę, skuteczność zabezpieczeń itp. Większość potencjalnych klientów była zainteresowana produktem. Wprawdzie chcieli kupować na próbę, tylko do kilku pokoi, ale i tak wychodziło na to, że jest spora nisza rynkowa.

Bez determinacji nie ma sukcesu 

Działanie Jacka pokazuje, jak w prosty sposób można przeprowadzić badania rynkowe, aby przekonać się, czy produkt znajdzie nabywców. Najlepiej oczywiście trafić w niszę rynkową, a więc na poletko nie zagospodarowane jeszcze przez nikogo. Wejście na rynek nasycony produktem też jest możliwe, ale znacznie bardziej kosztowne. Z konkurencją trzeba wtedy walczyć wyższą jakością produktu, niższą ceną itp. Samo wejście na dziewicze rynki nie gwarantuje   sukcesu.   Trzeba   produkt   dobrze   zareklamować, wzbudzić zainteresowanie 30 potencjalnych klientów. Trzeba go po prostu sprzedać.

Inny znajomy dostał dotację unijną na rozkręcenie biznesu. Napisał projekt przedsięwzięcia, który zyskał  akceptację komisji,  bo  był  innowacyjny,  niespotykany  na  lokalnym  rynku  i rokował sukces. Do końca nie wiem, na czym  miał polegać, ale chodziło w nim z grubsza  o nowoczesne, cyfrowe centrale telefoniczne, wykorzystujące do połączeń sieć internetową. Oferta kierowana była do małych i średnich przedsiębiorstw, które instalując centrale miały znacznie obniżyć koszt połączeń telefonicznych. Młody przedsiębiorca, po napisaniu biznesplanu i odbyciu serii szkoleń, otrzymał 40 tys. zł dotacji, za którą kupił wypasiony sprzęt komputerowy z oprogramowaniem do projektowania instalacji, specjalistyczne mierniki, podstawowe narzędzia do układania światłowodów itp.

Jak na razie sprzęt nie pracuje, bo nie ma zleceń na instalację nowatorskich central, mimo że na lokalnym rynku brak konkurencji. Małe przedsiębiorstwa, które miały być kluczowymi klientami podobno twierdzą, że w biznesie dominują komórki i nie chcą wydawać pieniędzy na stacjonarne telefony, nawet jeśli rozmowy są znacznie tańsze. Moim zdaniem, projekt ma spory potencjał biznesowy, a problem chyba polega na słabym dotarciu do klientów, złym marketingu i nieudolnej walce o rynek. Dobry pomysł na biznes to jeszcze nie wszystko. Sukces rynkowy jest wypadkową bardzo wielu czynników, w tym tak istotnych, jak zaangażowanie właściciela i jego determinacja do osiągnięcia sukcesu. Wszyscy przedsiębiorcy, którzy odnieśli sukces rynkowy, zawsze mi mówią, że podstawą jest pasja, serce wkładane w rozwój  biznesu,  realizacja marzeń i systematyczna praca.  Prawie nigdy  z ich ust nie słyszałem, że najważniejszy był kapitał.

Gdybym miał kapitał… 

Często odnoszę wrażenia, że ci którzy jedyną barierę widzą w braku kapitału, tak naprawdę nie nadają się na przedsiębiorcę. Mówienie czego to ja bym nie zrobił, gdybym miał kapitał, dyskwalifikuje kandydata na biznesmena. Zresztą z tym kapitałem jest dzisiaj znacznie lepiej niż jeszcze kilka lat temu. Są wspomniane programy unijne wspierające finansowo podejmowanie działalności gospodarczej. Bezrobotni też mogą otrzymać niemałą dotację w urzędach pracy. Powie ktoś, że 18 czy nawet 40 tys. zł dotacji to niewiele. A właśnie, że nie – na starcie to bardzo dużo. Trudno sobie wyobrazić, aby startujący w biznesie miał otrzymać miliony. Najpierw powinien udowodnić, że potrafi wykorzystać mniejsze sumy, a dopiero potem niech stara się o poważniejsze kwoty. Mamy złote lata dla przedsiębiorczości. W różnych programach unijnych kapitał czeka na przedsiębiorczych ludzi, a nie odwrotnie. Dawniej pomóc mogła tylko rodzina, ewentualnie bank po zapoznaniu się z dobrym biznesplanem.

Ale i duże kwoty są w zasięgu początkującego przedsiębiorcy. Znam młodego człowieka, który postanowił w maksymalny sposób wykorzystać dotacje z funduszy unijnych. Wyznaczył sobie ścieżkę dojścia, którą konsekwentnie realizuje. W 2008 r. rozpoczął starania o dotację 40   tys.   zł   z unijnego   programu   6.2   uznawanego   powszechnie   za jeden     z najciekawszych  w propagowaniu  przedsiębiorczości.  Program  ten  pomaga  finansowo  w rozpoczęciu działalności gospodarczej na własną rękę. Przedstawił ciekawy pomysł portalu internetowego i otrzymał nań dotację. Rozpoczął działalność i w kilka tygodni od debiutu rynkowego napisał kolejny projekt rozbudowy portalu w konkursie 8.1 Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka. Program ten z kolei wspiera kwotą do 1 mln zł wyłącznie młode firmy, obecne na rynku nie dłużej niż 12 miesięcy i mające pomysł na tzw. e-usługę. Chłopak po kilku miesiącach oczekiwania podpisał z rządową agencją umowę na dotację ponad 400 tysięcy zł i widzę, że świetnie sobie radzi w rozkręcaniu pomysłu. Już przymierza się do napisania kolejnego wniosku z lokalnego programu operacyjnego.

Zakupione serwery i oprogramowanie miałyby służyć do stworzenia w Internecie usługi umożliwiającej rezerwację pokoi w gospodarstwach agroturystycznych i w małych hotelach. Jak się ma dobry pomysł i działa z pasją, to w sprzyjających okolicznościach można uzyskać do miliona złotych dotacji. Powiedzenie, że w biznesie pierwszy milion trzeba ukraść, przechodzi do historii…

Nakręcony etatowiec 

No, ale nie zawsze jest tak różowo. Nie każdy też nadaje się do biznesu, który przecież nie jest łatwym kawałkiem chleba. Prywatnie, ludzi dzielę na etatowców i nakręconych. Ci pierwsi nie nadają się do prowadzenia interesów. Lubią pracę w wyznaczonych godzinach, nie potrafią rozpychać się łokciami, agresywnie zabiegać o klientów. Lepiej jeśli powiedzą sobie: będę dobrym pracownikiem, a z biznesem dam sobie spokój. Nakręceni z kolei nie potrafią w firmie  wysiedzieć ośmiu   godzin,   ciągle   myślą o dodatkowych   zajęciach i dochodach, nie lubią być podwładnymi, dają sobie radę w kontaktach z urzędami. Takim ludziom mówię, żeby nie marnowali czasu na etacie i namawiam na własny biznes. Im szybciej się go rozkręci, tym większa jest szansa zdobycia na starość tzw. dochodu pasywnego. Spytacie zapewne, skoro tak, to dlaczego sam tego nie zrobię? Odpowiadam: bo ja jestem inny. Bo ja jestem nakręcony etatowiec.

Dochód pasywny – stały dochód osiągany bez angażowania własnej pracy. Źródłem dochodu pasywnego mogą być emerytura, tantiemy autorskie, wynajęcie mieszkania, odsetki bankowe, własny biznes kierowany przez wynajętych menedżerów.

Od kwietnia 2009 r. rejestrację działalności gospodarczej można przeprowadzić „w jednym okienku”. W urzędzie gminy składamy wniosek o wpis do ewidencji działalności gospodarczej (bezpłatnie),  który jest  jednocześnie  wnioskiem  o nadanie  numeru  REGON i zgłoszeniem działalności w ZUS.

Zgodnie z ustawą o swobodzie działalności gospodarczej dokonywanie lub przyjmowanie płatności związanych z wykonywaną działalnością gospodarczą następuje za pośrednictwem rachunku bankowego przedsiębiorcy w każdym przypadku, gdy stroną transakcji jest inny przedsiębiorca oraz, gdy jednorazowa wartość transakcji przekracza równowartość 15.000 euro. Aby założyć firmowe konto bankowe potrzebny jest dowód osobisty, zaświadczenie  o wpisie do ewidencji  działalności  gospodarczej, zaświadczenie o nadaniu numerów NIP     i REGON, w niektórych bankach również pieczęć firmowa. Nie ma ustawowego obowiązku posiadania pieczątki firmowej, jednak w praktyce większość urzędów jej wymaga.

W przypadku zatrudnienia pracowników w ciągu 30 dni od rozpoczęcia  działalności gospodarczej należy zawiadomić na piśmie Państwową Inspekcję Pracy i Sanepid o miejscu, rodzaju i zakresie prowadzonej działalności.

Urzędy pracy dysponują środkami na rozpoczęcie działalności gospodarczej, o które mogą ubiegać się bezrobotni. Maksymalna kwota dotacji jest równowartością 6-krotnego przeciętnego wynagrodzenia (obecnie około 18,7 tys. zł). Jednym z warunków uzyskania wsparcia finansowego jest złożenie biznesplanu. Po otrzymaniu dotacji należy prowadzić działalność co najmniej przez rok.

Z działania 6.2 Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki można otrzymać 40 tys. zł (wkład własny 10 proc.) na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Po uzyskaniu nie opodatkowanej dotacji można ubiegać się o tzw. wsparcie pomostowe, z którego przedsiębiorca opłaca np. składki ubezpieczeniowe. Dotacja może być przeznaczona na wydatki inwestycyjne, jak również na zakup towarów oraz pokrycie innych kosztów związanych z prowadzoną działalnością gospodarczą (np. kosztów promocji, remontu i adaptacji pomieszczeń). O dotację mogą ubiegać się przyszłe spółki cywilne, w takim przypadku kwota środków przyznawana jest odrębnie dla każdego uczestnika projektu, w wysokości do 40 tys. zł.

Biznesplan – średnioterminowy i kompleksowy spis celów oraz zadań, jakie stawia się przed przedsiębiorstwem. Jego elementami są m.in. analiza finansowa, rynkowa mocnych i słabych stron przedsiębiorstwa. Biznesplan sporządzany jest na potrzeby wewnętrzne firmy, a także dla banków, inwestorów w celu pozyskania kredytu. Biznesplan sporządzany w celu otrzymania kredytu powinien być napisany wg procedur bankowych danej instytucji. Kredytobiorca powinien wykazać, że nowe przedsięwzięcie będzie na tyle rentowne, że pozwoli na obsługę kredytu.

7. Biznes w Internecie

Wokół biznesu internetowego krąży wiele mitów i nieporozumień. Często wydaje się, że wystarczy uruchomić jakikolwiek biznes w Internecie, a pieniądze same do nas popłyną szerokim strumieniem. Doradcy różnej maści podpowiadają, że w Internecie można zarobić na handlu, reklamie, sprzedaży  produktów  cyfrowych,  jak  np.  e-booków,  czyli  książek w formacie cyfrowym. Wchodząc w biznes sieciowy zdobywamy nowe rynki – mówią. Liczba klientów internetowych jest praktycznie nieograniczona, a nasz mały biznes sieciowy działa na globalnym rynku. Jest super. Miodzio! Taaaki potencjał biznesowy.

Tyle teorii. Testowałem różne modele biznesowe w sieci i dochodzę do wnioski, że prawda jest bardziej złożona. Żeby zarobić w necie trzeba mieć dużo szczęścia, włożyć w interes dużo pracy i spore pieniądze. Czasem lepiej darować sobie trud i zająć się tradycyjnym biznesem w realu.

Liczy się stopa zwrotu 

Próbowałem  na  przykład   zarabiać na  e-bookach.   Trzy  lata  temu   napisałem   e-booka  o finansach. Na kilkudziesięciu stronach w przystępny sposób podałem, jak inwestować swoje pieniądze. Dodałem kilkanaście fotografii własnego autorstwa. E-book sprzedawałem na aukcjach, w księgarniach komputerowych i na własnych stronach internetowych. Początkowo – nie powiem – cyfrowa książka sprzedawała się zupełnie nieźle – średnio jeden egzemplarz dziennie. Ale po kilku miesiącach sprzedaż wyraźnie spadła, rynek zaczął się nasycać. Później nadszedł kryzys i e-book przestał interesować czytelników. Obecnie książka sprzedaje się od święta, czyli raz na kilka tygodni. Nie prowadziłem dokładnych statystyk, ale myślę, że w ciągu trzech lat sprzedałem w sieci około 500-600 egzemplarzy. Jak to mówią: za mało, żeby żyć, a za dużo, żeby umrzeć… Przy jednym z moich serwisów internetowych założyłem księgarnię. I nawet się przy niej nie napracowałem, bo inna duża księgarnia internetowa sama zaproponowała, że udostępni swoją platformę handlową, a stronom nada spójny wizerunek. Sklepik prezentował się wspaniale, jednak nie przyniósł większego dochodu.

Naczytałem się sporo o biznesie domenowym. Nawiązałem kontakt z pewnym Polakiem, który – jak twierdził – za oceanem dobrze zarabia na handlu domenami. Rejestruje domeny    z nazwami firm, produktów, tytułami filmów itp., po czym dzwoni do zainteresowanych usiłując odsprzedać domenę. Wychodzi z założenia, że nie jest ważna cena domeny, a stopa zwrotu z przedsięwzięcia. Jeśli za rejestrację domeny zapłaci kilkadziesiąt dolarów, a sprzeda za kilkaset, to stopa zwrotu staje się wysoka. Jeśli nawet jednostkowo nie zarabia dużo, to przy dużym obrocie wychodzą spore kwoty. Więc zakupiłem eksperymentalnie kilka polskich domen z zamiarem skopiowania mechanizmu pomysłowego Polaka. Wszystkie ciekawe nazwy domen są już zajęte, więc trzeba być kreatywnym, aby wymyślić coś interesującego. W portfelu mam kilkanaście domen kupionych w promocji za grosze. Jak dotychczas udało mi się sprzedać jedną domenę, na której zarobiłem kilkaset złotych. Mam jedną dobrą domenę 4-literową i nawet proponowano mi za nią 1 tys. euro, ale nadal ją trzymam w nadziei na większy zarobek.

Żeby na niej nie tracić zaparkowałem ją na jednym z zagranicznych serwerów. Parkowanie polega na tym, że pod domeną ukazuje się strona z reklamami. Za każde kliknięcie w reklamę mam parę centów. Domena zarabia na siebie, bo dochody z kliknięć przewyższają koszt corocznego odnowienia jej rejestracji (120 zł). Co miesiąc mam z tych kliknięć kilkanaście dolarów, które firma rozliczająca transakcję przesyła mi na konto PayPal. Na tym rynku też trzeba się napracować. Sztuką jest nie tyle posiadanie dobrej domeny, co znalezienie na nią kupca. Na giełdach domenowych mam wystawione wszystkie walory, ale brakuje chętnych do zakupu. Na rynku panuje ogromna konkurencja. Najwięksi mają po kilka tysięcy domen i tylko grube ryby mają szansę osiągać duże dochody.

Test kontekstu

 Założyłem też strony internetowe z lokalnym serwisem policyjno-plotkarskim. Miałem dobre informacje z pierwszej ręki, nawet przed gazetami, a w związku z tym dużą oglądalność, jak na lokalny portal. Lokalny rynek, niestety, nie rozumie reklamy internetowej, więc nie udało mi się sprzedać żadnego banera. Testowałem też reklamę kontekstową. Liczyłem, że uda się zarobić na płatnych linkach ukazujących się automatycznie w serwisie. Owszem, ludzie klikali, ale dochody były niewielkie. W ciągu roku zebrałem kliknięć na około 100 dolarów, a przy serwisie napracowałem się jak wół roboczy. Przekonałem się też, że z reklamy kontekstowej i z systemów partnerskich można mieć sensowne dochody pod warunkiem, że ma się ogromną oglądalność, idącą w miliony użytkowników. Co musiałbym napisać, ile wydać na promocję, aby mieć tylu gości? Na reklamie najwięcej zarabiają Google, które z tzw. długiego ogona, czyli z milionów takich serwisów jak mój, mają wprawdzie niewielkie dochody, ale w sumie dają one kilka miliardów dolarów rocznie. Znów okazuje się, że w sieci duże pieniądze mogą zarobić tylko wielkie korporacje.

Próbowałem też zarabiać na fotografii. W ostatnich latach handel fotografią w Internecie mocno się rozwinął. Biznes polega na tym, że fotograf wystawia swoje zdjęcia w serwisie   i czeka na kupca. Jeśli zdjęcia są dobre, to mogą spotkać się z zainteresowaniem agencji, wydawnictw, serwisów internetowych. Fotograf dostaje za zdjęcie niewielką stawkę, ale to samo zdjęcie może sprzedać w dowolnej liczbie egzemplarzy. Mam znajomego, pasjonata fotografii, który zaczyna na tym zarabiać, a jego miesięczne dochody sięgają już tysiąca złotych. Mnie jak na razie nie udało się poszaleć. Może dlatego, że zdjęcia nie są najwyższych, artystycznych lotów i są robione przeciętnym sprzętem. Dotychczas sprzedałem zdjęcia za kilkadziesiąt dolarów. Najwięcej na tych fotografiach oczywiście zarabia firma prowadząca serwis, która potrąca sobie kilkadziesiąt procent od każdej transakcji.

Sprzedawaj więcej niż kupujesz 

Chyba najlepiej idzie mi na aukcjach internetowych. Tu liczy się sposób prezentacji produktu, zdjęcia muszą być dobre jakościowo, powinny pokazywać szczegóły towaru. Przedmiot powinien mieć adekwatny opis, wzbogacony elementami marketingowo-promocyjnymi. Ważne są opinie o sprzedawcy, więc trzeba stale zabiegać o pozytywne komentarze. Z doświadczenia wiem, że sprzedać można wszystko. Kiedyś wystawiłem na sprzedaż stare czasopisma budowlane. Dla mnie miały wartość makulatury, ale szybko okazało się, że dla innych są cennym źródłem wiedzy. Pisma sprzedały się w ciągu kilku dni za połowę ceny nominalnej.

Teraz nie mam już czasu na handel aukcyjny, więc pałeczkę przekazałem młodzieży, wychodząc z założenia, że będzie to dobrą lekcją przedsiębiorczości. I rzeczywiście. Dzieci same fotografują produkty, opisują je, ustalają cenę. Skuteczność mają zupełnie niezłą, bo średnio co drugi – trzeci przedmiot znajduje nabywcę. A są to stare książki, czasopisma, rozmaite domowe ozdoby. Staram się przekazać młodzieży prostą zasadę handlową: zawsze sprzedawaj więcej, niż kupujesz.

Już kilka ładnych lat testuję biznes internetowy i dochodzę do wniosku, że jest równie trudny jak ten prowadzony w realu. Serwis musi być stale aktualizowany, zaawansowany technologicznie, ktoś musi go na bieżąco optymalizować i pozycjonować w wyszukiwarkach na wybrane słowa kluczowe. A to kosztuje i to niemało. Bardzo trudno jest samemu wszystko ogarnąć. Bez pomocy programisty, pozycjonera i specjalisty od marketingu sieciowego nie sposób wybić się na czoło. Serwis – nawet gdyby był najlepiej wykonany – bez promocji nie ma szans. Potwierdza to mój sąsiad, właściciel sklepu sportowego. Od kilku miesięcy prowadzi działalność równolegle, w sklepie istniejącym fizycznie i w Internecie. Na utrzymanie cybersklepu wydaje znacznie więcej, niż się spodziewał. Jeden z pracowników stale  zabiega  o profesjonalne  fotografie  sprzętu,  aktualizuje  strony,  utrzymuje  kontakt    z klientami. Sporo też kosztuje reklama. Sprzedaż internetowa powoli rośnie, ale ciągle nie jest dochodowa.

Nie ma darmowych obiadów

Biznes internetowy nie jest łatwy. Założenie profesjonalnego sklepu sporo kosztuje, trzeba zakupić oprogramowanie, zapełnić sklep produktami, intensywnie  i stale  promować go w sieci. Nie chcę zniechęcać do biznesu internetowego, a tylko na podstawie własnych doświadczeń pokazać, że nie ma – jak mówią Amerykanie – darmowych obiadów. W sieci jest ciągle wiele nisz  rynkowych i mając dobry pomysł, wkładając w biznes dużo serca        i czasu zapewne da się na Internecie zarobić, czego przykładem mogą być portale typu fotka.pl lub nasza-klasa.pl, które powstawały z niczego. Ostatnio rozkręcanie biznesu internetowego  jest  znacznie  łatwiejsze  niż kiedyś,   a to  za sprawą funduszy  unijnych    i działania 8.1 Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka. Jeśli masz pomysł na biznes i działalność gospodarczą zarejestrowaną w ostatnim roku, to możesz ubiegać się o dotację w wysokości 85 proc. wydatków. Trzeba napisać biznesplan, a po otrzymaniu dotacji przetrwać na rynku minimum trzy lata. I to może być najtrudniejsze…

Sprzedając różne przedmioty na aukcjach internetowych powinieneś pamiętać o zapłaceniu podatku od zysku. Jeśli sprzedałeś rzecz używaną ponad 6 miesięcy – nie płacisz podatku. Jeżeli jednak sprzedałeś rzeczy nowe (posiadane krócej niż 6 pełnych miesięcy), powinieneś zapłacić podatek  dochodowy  według  skali:  18%  i 32%.   Transakcję należy  wykazać w zeznaniu rocznym PIT-36.

Zajmując się handlem internetowym na większą skalę możesz spotkać się z zarzutem nielegalnego prowadzenia działalności gospodarczej. Jeśli działalność zarobkowa ma charakter zorganizowany i ciągły, to zgodnie z zapisem jednej z ustaw, jest to działalność gospodarcza. W praktyce urzędy skarbowe, aby ustalić, czy działalność jest prowadzona sporadycznie, czy w sposób ciągły biorą pod uwagę m.in. takie fakty, jak:

  • czy handel stanowi zasadnicze źródło dochodów sprzedającego,
  • czy celem sprzedającego jest generowanie zysku, czy pozbycie się towaru,
  • czy handel dotyczy przedmiotów zakupionych w celu dalszej odsprzedaży.

Uzyskując dochody z reklamy kontekstowej powinno się zapłacić podatek. Jeśli współpracujemy z polskim operatorem, nie ma problemu – on go za nas zapłaci. Gorzej jest   z Google, które nie miesza się do polskich podatków. W takiej sytuacji najlepiej jest zapłacić podatek samemu do 20 następnego miesiąca, licząc od dnia uzyskania przychodu. Podatek obliczamy w ten sposób, że od przychodu odejmujemy 20 proc. kosztów uzyskania i od pozostałej kwoty liczymy podatek według skali. Należną wartość wpłacamy na konto właściwego urzędu. W przypadku stwierdzenia przez urząd skarbowy uzyskania nieopodatkowanego dochodu może on nałożyć zryczałtowany podatek wysokości 75 proc. przychodów.  Zaległości  podatkowe przedawniają się po 5 latach licząc od końca roku,  w którym powstały.

Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości przewiduje w 2010 r. dwie rundy kwalifikacyjnew działaniu 8.1 Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka. O dotację na usługę cyfrową mogą ubiegać się przedsiębiorcy działający na rynku nie dłużej niż 12 miesięcy. Jeśli więc uważasz, że masz dobry pomysł na biznes internetowy, rozważ rejestrację działalności gospodarczej i złóż wniosek. Agencja dotuje przedsięwzięcia do wysokości 85 proc. kosztów kwalifikowanych. Kosztami mogą być wynagrodzenia pracowników, zakup sprzętu, oprogramowanie, promocja, wynajem pomieszczeń itp. Minimalny wkład własny przedsiębiorcy wynosi 15 proc. wartości projektu. Agencja dofinansowuje projekty o wartości do miliona złotych.

8. Kto kłamie w Internecie

 Ostatnio skrzynkę mojej poczty elektronicznej zapełniają maile pisane łamaną polszczyzną i zachęcające do zakupów sprzętu w zagranicznej hurtowni. Nadawca pisze: „droga polska przyjaciel. Nasza produkty w hurtownia ma dobre cena”. Dołączony jest link, a pod nim angielskojęzyczna strona sklepu z produktami elektronicznymi. Ceny wyjątkowe, jakieś 2/3 niższe niż w polskich sklepach. Łatwo się więc skusić na ofertę, bo strona wygląda profesjonalnie i wiarygodnie. Obejrzałem ofertę pod kątem moich operacyjnych zainteresowań i doszedłem do wniosku, że w tym biznesie chodzi o wyłudzenie danych karty płatniczej, kradzież tożsamości  i oszukanie  klienta.  Przestrzegam  więc  przed  stronami  z okazyjnymi zakupami, które ostatnio są plagą Internetu.

Pusta karta

Z płatnościami w Internecie trzeba uważać. Dobrze jest najpierw o nich poczytać, zaznajomić się z różnymi możliwościami i dopiero później dokonać pierwszej, drobnej transakcji. Zawsze mówię znajomym: nie rozumiesz, nie używaj. Przestrzegam przed płaceniem w Internecie tradycyjną kartą. Nie wiadomo, kto jest po drugiej stronie transakcji i nie wiadomo, co się dzieje z naszymi danymi w trakcie realizacji płatności. Ja od dłuższego czasu używam specjalnej karty do transakcji internetowych i nie obawiam się podawania jej numeru, daty ważności i trzycyfrowego kodu bezpieczeństwa. Karta jest pusta, tzn. nie ma na niej środków albo jest ich mało, np. kilkadziesiąt groszy. Jeśli zdecyduję się na płatność kartą, wtedy tuż przed transakcją ładuję na nią odpowiednią kwotę i dopiero płacę. Prawdopodobieństwo, że w tym momencie ktoś przechwyci pieniądze jest bardzo niskie. Kradzież numeru karty złodziejowi nic nie da, a ewentualne transakcje będą nieskuteczne, ponieważ na karcie nie będzie pieniędzy.

Teraz bombardują mnie mailami z gogo20. Kolejny cudowny sposób zarabiania pieniędzy oparty na bliżej nieznanej „progresji pionowej”. Strona w języku polskim zawiera m.in. filmy z YouTube, w których lektor z amerykańskim akcentem zachęca: bądź pierwszy. „Ci, którzy kupili akcje Microsoftu w latach 1980. są dzisiaj milionerami. Dzisiaj jesteś dokładnie w tej samej pozycji”. Wejście do gogo20 polega na wpłaceniu 20 dolarów. Z innego filmu wynika, że wpłacając pieniądze zostajemy partnerem systemu, kupujemy bliżej nieznane programy komputerowe i otrzymujemy udziały od wpłat następnych partnerów. Wkładając 20 dolarów możemy miesięcznie zarobić nawet kilka tysięcy zielonych. Cuda na kiju. Ludzie się chyba nabierają na tę piramidę, bo na stronie pojawiają się ostatnio wpłaty. Kiedy rozpracowywałem gogo20 w ciągu trzech godzin wpłaty dokonało aż siedem osób. O piramidach finansowych pisałem w jednym z poprzednich odcinków. Teraz więc tylko powtórzę: przestrzegam przed finansowym perpetuum mobile.

Dostawałem też maile od kogoś podszywającego się pod mój bank. „Bank” informował mnie, że w związku z aktualizacją danych spowodowanych wymianą oprogramowania konieczne jest zalogowanie się na stronie internetowej i podanie swoich aktualnych danych. Z ciekawości wszedłem na tę stronę i dobrze ją obejrzałem. Była łudząco podobna do oryginalnej. Te same kolory, identyczne okienko do logowania, tylko adres strony różnił się jedną literką. Zorientowałem się dość szybko, że mam do czynienia z phishingiem, czyli zastawianiem sieci na niezorientowanych klientów. Logowanie się na fikcyjnej stronie miało służyć oszustom do przechwycenia loginu wraz z hasłem i ogołocenia konta z pieniędzy. Na takie maile najlepiej nie reagować. Warto pamiętać, że prawdziwe banki nigdy nie wysyłają maili z prośbą o zalogowanie się na stronie. Jeśli dostajemy podejrzaną korespondencję z banku, dobrze jest poinformować o tym nasz bank i policję. Wiem od kolegów z branży, którzy prowadzili dochodzenia w tej sprawie, że w sieć wpadło sporo osób, wśród nich nawet grube ryby.

Nigeryjski szwindel 

Pisała też do mnie nigeryjska modelka. Wiem, że inni otrzymywali podobne e-maile od brata niedoszłego terrorysty, syna obalonego przywódcy afrykańskiego, dziedzica fortuny utraconej w trakcie  przewrotu  politycznego  itp.  Wszystkie  maile  pisane  były  w podobnym  tonie    i prowadziły z adresatem grę psychologiczną mającą wzbudzić współczucie i skłonić do przelania pieniędzy na konto oszusta. Nigeryjski przekręt stał się głośny na cały świat. Próby wyłudzenia miały zasięg globalny i okazało się, że w licznych przypadkach były skuteczne. Jeden z amerykańskich urzędników stracił w ten sposób ponad 1,2 miliona dolarów. Według danych naszej komendy głównej policji, w Polsce na nigeryjski szwindel nabiera się od kilkudziesięciu do kilkuset osób rocznie.

Wspomniana modelka pisała do mnie, że jej ojciec jest wpływowym biznesmenem i prosi mnie o pomoc w zainwestowaniu jego pieniędzy w naszym kraju. W zamian miałbym otrzymać jakąś wysoką kwotę. Oczywiście mail wylądował w koszu, bo ciąg dalszy jest mi dobrze znany. Osoby, które złapały się na haczyk, były proszone o wpłatę pewnej kwoty 40 pieniędzy, bo modelka musi skorumpować urzędników, aby jej ojciec mógł wrócić do kraju, albo musi założyć działalność gospodarczą. Obiecana fortuna przewraca ludziom głowach i jak barany wpłacają żądane kwoty na konta oszustów.

Nigeryjscy oszuści trafili także na nasze aukcje internetowe. Nasz specjalista od przestępczości komputerowej opowiadał mi o pewnym sprzedawcy laptopa, który po wystawieniu go na aukcji otrzymał ofertę zakupu komputera poza serwisem aukcyjnym. Kupującemu się spieszyło, bo  laptop  miał  być prezentem  urodzinowym  dla przyjaciela z Nigerii, więc zaproponował transakcję poza aukcją. Sprzedający na to przystał pod warunkiem, że otrzyma pieniądze na konto bankowe. Kupujący wysyłał mailem sfałszowany skan przelewu i wymusił wysłanie przesyłki jeszcze przed nadejściem pieniędzy. Przynajmniej kilka osób się na to nabrało i serwis aukcyjny zablokował możliwość zakładania kont z komputerów w Nigerii.

Doradcą może być każdy 

Internet jest wspaniałym wynalazkiem, ale gdy idzie o zdobywanie wiedzy np. na temat instrumentów finansowych, to w sieci trzeba uważać. Fora dyskusyjne, blogi i komentarze do nich mogą być dobrym źródłem informacji, ale nie są wyrocznią, na podstawie której podejmujemy ważne decyzje finansowe. Nie jest przecież tajemnicą, że treści internetowe pisane są na zamówienie tej czy innej firmy. Bywa, że działy public relations instytucji finansowych zatrudniają specjalistów tylko po to, aby pisali pozytywne wypowiedzi na temat wybranych usług i produktów. Komentarz wygląda na obiektywny, a w rzeczywistości jest opłacony przez zainteresowaną firmę. Estońska eurodeputowana poprzedniej kadencji, Marianne Mikko, proponowała nawet wprowadzenie przepisu nakazującego rejestrację blogów. Sugerowała bowiem, że za wieloma „obiektywnymi” blogami stoją wynajęci specjaliści, którzy w subtelny sposób kreują pozytywny wizerunek firm i w gruncie rzeczy są ich anonimowymi lobbystami. Jej zdaniem kilkanaście procent blogów na świecie jest inspirowanych przez biznes. Miała sporo racji, ale na szczęście obowiązek rejestracji nie przeszedł. Internet powinien być wolny od nakazów, a internauci powinni nauczyć się odróżniać obiektywne treści od propagandy.

Niedawno Komisja Nadzoru Finansowego zwróciła uwagę na tzw. niezależnych pośredników kredytowych. Zdaniem KNF powinniśmy pamiętać, że ich niezależność jest iluzoryczna, bowiem otrzymują oni prowizję od banku, z którym podpiszemy umowę kredytową. Jakiś czas temu, gdy poszukiwałem kredytu hipotecznego, wypełniłem na stronie internetowej formularz ułatwiający kontakt z doradcą kredytowym. Później nie mogłem się od niego opędzić. Wydzwaniał i wciskał mi „najlepszy na rynku kredyt hipoteczny”. O tym, że nie był najlepszy przekonałem się osobiście, gdy zapukałem do kilku banków nie będących w ofercie doradcy. Na samej prowizji bankowej od udzielenia kredytu zaoszczędziłem wtedy około tysiąca złotych. Warto też pamiętać, że pośrednicy kredytowi nazywający się często doradcami finansowymi nie muszą spełniać wymagań co do wykształcenia kierunkowego, nie muszą mieć też wiedzy z zakresu finansów i nie ponoszą odpowiedzialności wobec klienta za udzielenie nierzetelnej porady. Doradcą kredytowym może być każdy, ale policjantem – na szczęście – nie…

W internecie coraz częściej dochodzi do kradzieży tożsamości. Oszuści potrzebują obcych danych osobowych do utworzenia fałszywego sklepu internetowego lub wyprania pieniędzy pochodzących z kradzieży. Często do kradzieży tożsamości dochodzi podczas fałszywej rekrutacji pracowniczej. „Pracodawca” prosi o składanie CV z podaniem takich danych jak skan dowodu osobistego, miejsce zamieszkania, numer konta bankowego. Wybrańcy otrzymują ofertę pracy zdalnej.  Ich zadaniem  jest odbieranie pieniędzy na swoje konto,    a następnie – po potrąceniu prowizji – przesłanie ich do wskazanych osób. W ten sposób stają się tzw. słupami (ang. money mule – mułami pieniężnymi) dostarczającymi przestępcy pieniądze pochodzące np. z okradania kart kredytowych.

Termin phishing jest niekiedy tłumaczony jako password harvesting fishing (łowienie haseł). Niektórzy eksperci utrzymują, że termin pochodzi od nazwiska Briana Phisha, który miał być pierwszą osobą stosującą techniki psychologiczne do wykradania numerów kart kredytowych, jeszcze w latach 1980. Inni uważają, że Brian Phish był jedynie fikcyjną postacią, za pomocą której spamerzy wzajemnie się rozpoznawali.

Płacąc kartą kredytową trzeba upewnić się, czy strona jest oparta o protokół https (adres  z literką s na końcu lub symbolem kłódki znajdującym się na dole okienka przeglądarki). Jeśli w adresie nie ma literki „s”, to właściciel fałszywej strony internetowej czy sklepu przejmie pieniądze, a towaru nie wyśle. Sklep używający protokołu https nie jest jeszcze gwarantem uczciwości. Może bowiem być tak, że sklep używa bezpiecznego protokołu, ale został założony na skradzioną tożsamość. Dlatego lepiej unikać sklepów, których nie znamy. Dobrze jest sprawdzić sklep na forach internetowych i zadzwonić na stacjonarny numer telefonu.

Wyobraźnia naciągaczy internetowych nie zna granic. Ostatnio masowo nabierają ludzi na test inteligencji. W sieci pojawiły się reklamy kierujące na strony z testami. Po udzieleniu odpowiedzi np. na 30 pytań dowiadujemy się, że poziom naszego IQ poznamy dopiero po wysłaniu SMS-a. Rzecz jednak w tym, że nie znamy kosztu SMS-a, bo nie ma tej informacji na stronie. Zwykle sądzimy, że SMS kosztuje grosze, ale nie w tym przypadku. Dopiero po otrzymaniu rachunku telefonicznego dowiadujemy się, że test kosztował nas np. 35 zł. Osoby trudniące się tym procederem tworzą tzw. programy partnerskie i wciągają w biznes kolejne osoby. Wysyłają one fałszywe oferty pracy, a warunkiem uczestnictwa w naborze pracowników jest wypełnienie testu inteligencji. Oczywiście nikt żadnej pracy nie otrzymuje, a cwaniacy dzielą się zyskami z drogich SMS-ów.

9. Pieniądz lubi być w ruchu 

Kilka lat temu, gdy żegnałem się z marmurowym bankiem i przechodziłem do internetowego, rozwiązanie umowy było trudne i kosztowne. Pamiętam, że urzędnicy bankowi robili wszystko, aby mnie zniechęcić do odejścia. Najpierw proponowali jakieś ekstra warunki obsługi i status VIP-a, później bezpłatne usługi, a gdy i to nie pomogło wymusili opłatę   za likwidację rachunku. Od tego roku zmiana banku ma być łatwiejsza, a wszelkie formalności ma za nas załatwiać bank, w którym otwieramy nowy rachunek. Czas pokaże, jak to się sprawdzi w praktyce, bo coś przez skórę czuję, że tak łatwo pożegnać się z bankiem nie będzie można, podobnie jak to było w początkowej fazie ze zmianą operatora telefonu komórkowego.

Zero lojalności 

Uważam, że banki trzeba zmieniać do momentu, aż się znajdzie najbardziej odpowiedni. Bezruch usypia. Bank jest dla nas, a nie my dla banku. Niech bankowcy nie liczą na naszą bezgraniczną lojalność, zwłaszcza że w ostatnich latach większość kosztów pracy przerzuca się na klienta. Mam tu na myśli głównie internetowe usługi bankowe. Koszta wklepywania numerów rachunków, danych do przelewu itp. przeniesiono na klienta i to on odwala najwięcej roboty. Resztę załatwiają komputery… W banku pieniądz robi pieniądz, a tym pieniądzem są przecież nasze lokaty.

Lubię, gdy coś się dzieje, gdy pieniądz jest w ruchu i zarabia więcej, niż na lokacie. Na marginesie dodam, że trzymanie pieniędzy w banku ma sens wtedy, gdy odsetki od lokat po opodatkowaniu przewyższają inflację. Inaczej ponosimy stratę. Oszczędzanie, spekulowanie, lokowanie pieniędzy w różne dobra powinno dziś być normą, bo wskutek zmian cywilizacyjnych – jak np. płynność zatrudnienia, starzenie się społeczeństwa – trzeba mieć pieniądze na trudne czasy. Osobiście, rodzinne oszczędności dzielę na dwie części. Pierwsza – stanowi kapitał bezpieczeństwa, czyli pieniądze, z których mogę skorzystać w każdej chwili, druga – jest nadwyżką przeznaczoną na bardziej agresywne i ryzykowne inwestowanie.

Kapitał bezpieczeństwa nie powinien być ani za mały, ani za duży. Rzadko kiedy nasze niespodziewane wydatki sięgają trzech pensji. Stąd poziom bezpieczeństwa wyznaczyłem jako równowartość trzech miesięcznych dochodów jednego z członków rodziny. Te pieniądze są na lokacie, ostatnio na jednodniowej, która nie jest obciążona podatkiem Belki. Wszystkie nadwyżki  ponad  trzymiesięczne  dochody  inwestuję w przeróżne  rzeczy.  Taką mamy  w rodzinie umowę. Można więc powiedzieć, że nasze rodzinne pieniądze dzielimy na ruchome i statyczne.

Pieniądz statyczny i w ruchu 

Nawet laicy zauważą, że niektóre usługi oferowane przez banki, jak lokaty oszczędnościowe czy konto bieżące, odwołują się do naszego poczucia bezpieczeństwa i do chęci oszczędzania. Banki i instytucje finansowe proponują także szereg innych możliwości zarabiania na kapitale z wykorzystaniem instrumentów inwestycyjnych, a nawet spekulacyjnych, jak operacje na rynkach finansowych, obrót papierami wartościowymi, czy skarbowymi, przy których można liczyć na większy zysk, choć przy wyższym ryzyku. Tę podwójną naturę pieniądza widać w reklamach banków i instytucji finansowych: raz pieniądz spoczywa w skarbcu, wtedy paczki banknotów i stosy monet dają poczucie bezpieczeństwa i stabilności, a czasem znajduje się w ruchu, a banknoty albo monety rozsypują się i przemieszczają – i wówczas symbolizuje sukces finansowy i możliwość większego wzbogacenia.

Nie tak dawno przeglądałem specjalistyczne opracowanie agencji reklamowej, z którego wynika, że statyczny pieniądz jest bliższy naturze Polaka. Nieruchomy pieniądz kojarzymy z rodzinnymi skarbami ukrytymi w ziemi, z walutą trzymaną w skarpecie za komuny, polską tradycją i kulturą chrześcijańską gloryfikującą wdowi grosz. Nasza tradycja, lektury szkolne dezawuują z kolei ludzi szybko się bogacących i obracających dużymi pieniędzmi. To może jedno ze źródeł niższej niż w innych krajach skłonności Polaków do aktywnych form inwestowania. W krajach rozwiniętych z banków korzysta ponad 90 proc. dorosłej populacji, u nas około 75 proc. To i tak dużo więcej niż kilka lat temu, ale ciągle za mało. Samo konto w banku i wiedza o finansach nie przekładają się na aktywne zarządzanie swoimi pieniędzmi i w Polsce ciągle powszechne jest konserwatywne podejście do finansów – a statyczny pieniądz jest preferowany. W skrajnych przypadkach część z nas woli trzymać małe kwoty w domowej biblioteczce, bieliźniarce wychodząc z założenia, że do banku daleko, a i pieniędzy na tyle mało, że ledwie starcza do pierwszego.

Są osoby, które mają choćby skromne oszczędności i często zupełnie nie potrafią nimi zarządzać. Kolega z pracy żalił mi się, że ma 10 tys. zł oszczędności i trzyma je na ROR   w banku. Wie, że traci, dostaje jakieś marne procenty, fiskus zabiera mu od dochodu podatek, bank dolicza opłaty za konto i w sumie ma grosze, daleko niższe od poziomu inflacji. Chciałby te pieniądze bezpiecznie zainwestować, ale nie wie jak. Wymagania ma proste, chce ulokować je w banku na procent wyższy od inflacji i jednocześnie mieć możliwość zerwania lokaty. Widzę, że nie może sobie z tym problemem poradzić i jeśli nie powiem mu, gdzie złożyć pieniądze, gotów jest je wydać na kolejne niepotrzebne rzeczy.

Mieszkanie pod zastaw 

W naszym domu kierujemy się zasadą, że nawet małe pieniądze trzymamy w banku. Tak jest bezpieczniej, wygodniej i zawsze coś tam kapie z odsetek. Rodzinne oszczędności opieramy na dwóch filarach: lokacie pieniężnej i bardziej agresywnych formach inwestowania jak np. fundusze, które też mają różne stopnie agresywności rynkowej. W portfelach zamiast pieniędzy wszyscy mamy karty płatnicze. Od jakiegoś czasu w sklepie osiedlowym, płacąc w kasie kartą bankomatową możemy przy okazji wybrać pieniądze ze swego konta. Wielka wygoda. Wycieczki do bankomatu stały się zbędne.

Spodobało mi się podejście sąsiada do pieniędzy. Miał oszczędności, myślał o własnym biznesie. I wiecie co zrobił? Za oszczędności kupił mieszkanie, które potem zastawił w banku pod kredyt na działalność gospodarczą. Początkowo wydawało mi się, że takie pokrętne działania przyniosą mu stratę, ale po latach widać, że odniósł podwójną korzyść. Mieszkanie kupił jeszcze przed gorączką cenową i już z tego tytułu – nawet po korekcie – ma kilkadziesiąt procent potencjalnego dochodu. Kredyt bankowy był świetną dźwignią do uruchomienia interesu. Widzę, że biznes mu się dobrze kręci, a kredyt – o ile wiem – został już spłacony. To było dobre zagranie, bo  sąsiad  ma nie tylko dodatkowe mieszkanie, ale     i nieźle prosperujący interes.

Pieniądz lubi być w ruchu. Wtedy daje największe dochody. Oczywiście pod warunkiem, że jest dobrze zainwestowany. Dowodem na to mogą być moje drobne transakcje internetowe przeprowadzone w ostatnich latach. Kilka lat temu skupowałem starocie na aukcjach internetowych Szczególnie interesowały mnie stare aparaty fotograficzne, mieszkowe, na płyty szklane, produkowane przed stu laty. Fotograf, żeby zrobić zdjęcie, musiał przykrywać się czarną płachtą. Przed pięcioma laty jeszcze można je było kupić po atrakcyjnych cenach. Na rynku była lekka nadpodaż spowodowana modą na aukcje internetowe. Dzisiaj te same aparaty są kilka razy droższe i trudno dostępne. Technologie zmieniają się tak szybko, że za starocie uznawane są dzisiaj lustrzanki analogowe, a aparatów mieszkowych praktycznie już nie ma. Swoją drogą, to mamy dzisiaj takie czasy, że chyba łatwiej zarobić na starociach niż na nowych produktach…

Ruch potrzebuje pieniędzy

Pieniądze wprowadzałem też na wyższe obroty. Inwestowałem na giełdzie z niezłym skutkiem, może dlatego, że liznąłem analizy technicznej. Poznałem kilka zasad i tylko nimi się kierowałem. Jeśli kurs spółki zbliżał się do maksymalnych wartości w przedziale wyznaczonym przez linię wzrostu, sprzedawałem akcje. Kupowałem, gdy kurs był blisko lub poniżej dolnej linii korytarza. Inwestowanie było bezpieczne i skuteczne, dlatego, że w grze była stale określona wartość pieniędzy. Dochody wycofywałem z giełdy na konto bankowe. Na giełdzie nie straciłem, pewnie dlatego, że sprzyjał mi trend rynkowy. Giełda rosła akurat przez dłuższy czas. Tąpnięcie nastąpiło długo po moim wycofaniu się z inwestycji.

Grałem raczej w celach edukacyjnych niż zarobkowych. Lekcja była pouczająca: dotarło do mnie, że samotne inwestowanie w akcje spółek giełdowych wymaga mnóstwa czasu na analizę, obserwację rynku, dyskusje na forach internetowych itp. A i to nie gwarantuje sukcesu. Giełda pożera czas, stresuje – to wszystko trzeba wliczyć jako koszt w ogólnym bilansie zysków i strat. Wprowadzić pieniądz skutecznie w ruch nie jest łatwo i nie ma znaczenia, czy jest to giełda czy inwestowanie w fundusze, nieruchomości, dzieła sztuki. Żeby wprawić pieniądz w ruch trzeba włożyć dużo wysiłku. I im większe są to pieniądze, tym większej energii musimy użyć i większe ponieść ryzyko…

W ostatnich latach dobrą lokatą kapitału była ziemia rolnicza. Pod koniec 2009 r. średnia cena hektara wynosiła ponad 16 tys. zł i była o 33 proc. wyższa niż rok wcześniej (i to przy spowolnieniu gospodarczym w Polsce i kryzysie ekonomicznym na świecie). Stały wzrost cen gruntów rolnych powoduje, że ich poziom w Polsce zbliża się do cen w krajach Unii Europejskiej, a zwłaszcza Niemiec i Francji. Inwestując w ziemię lepiej dywersyfikować inwestycje poprzez zakup gruntów w różnych regionach kraju. Ziemię wykupują osoby fizyczne, ale także instytucje finansowe, a nawet poszczególne państwa. Na przykład, w 2008 roku Chiny kupiły ponad 2 mln hektarów głównie na Filipinach, w Laosie i w Indiach. W polskich realiach posiadanie ziemi daje dodatkowe bonusy jak np. dopłaty bezpośrednie do hektara,   ubezpieczenie   w KRUS.    Wartość  ziemi    możemy    podnieść zabiegając  o doprowadzenie elektryczności, wodociągu, przekształcając np. w ziemię siedliskową. Przy stosunkowo niewielkich nakładach możemy mieć bardzo wysoką stopę zwrotu z inwestycji. Minusem tej inwestycji jest niewielka płynność, bo ziemi zwykle nie da się szybko spieniężyć.

Lokując pieniądze w banku lub w innych instytucjach finansowych należy pamiętać o progu rentowności, który w uproszczeniu możemy przyrównać do poziomu inflacji. Jeśli nasze dochody z inwestycji finansowej są na poziomie inflacji, oznacza to, że nie osiągamy realnych zysków. O korzystnym ulokowaniu funduszy możemy mówić wtedy, gdy poniesione nakłady znacznie przewyższają stopę inflacji.

Dynamiczne inwestowanie poprzez przenoszenie środków  kosztuje.  W  ogólnym  bilansie zysków  i strat  musimy  wziąć pod  uwagę np.  koszty  prowizji  maklerskich,  podatki  od dochodu, wynagrodzenia rzeczoznawców itp. Im częściej  angażujemy  środki  w inne inwestycje, tym więcej ponosimy opłat, które  powinniśmy  uwzględnić w rachunku ciągnionym.

Mając większe  środki  finansowe  możesz  zainwestować we własny  biznes  lub  wejść z kapitałem do już istniejącej firmy. Wielu przedsiębiorców poszukuje kapitału proponując udziały w firmie i obiecując wysoką stopę zwrotu. Inwestując w biznes trzeba mieć dobre rozeznanie w branży. Warto tez skorzystać z usług wyspecjalizowanej kancelarii prawniczej. Na rynku jest coraz więcej instytucji i osób, które specjalizują się w dokapitalizowaniu przedsiębiorstw. Dokapitalizowana firma jest z czasem sprzedawana z dużym zyskiem.

Wasz aspirant Fortuna

Aspirant Fortuna poleca: