Warmia nie istnieje. Przynajmniej w zbiorowej wyobraźni. W najlepszym wypadku istnieje połowicznie – o ile Mazury mogą istnieć samodzielnie (i najczęściej istnieją), o tyle Warmia pojawia się zazwyczaj w obiegowej i poręcznej zbitce „Warmia i Mazury”. Jak na ironię, zajmuje w niej pierwsze miejsce – w zasadzie wbrew wszelkiej logice, bo przecież nic jej do tego pierwszeństwa nie predestynuje: ani porządek alfabetyczny, ani większa rozpoznawalność, ani większa powierzchnia. Pod każdym względem Warmia jest druga. A jednak w formie zestawiającej obie nazwy geograficzne fraza ta lepiej – jak mówią aktorzy – leży na języku (dwusylabowa Warmia przed trzysylabowymi Mazurami). Ale to nie koniec niekonsekwencji – w nazwie województwa, które swym obszarem obejmuje obie te krainy (na dodatek z wrzuconym tam nie wiadomo dlaczego Elblągiem), Warmia znów jest na czele, a to dlatego, że właśnie na jej terenie leży stolica warmińsko-mazurskiego, czyli Olsztyn.

Warmia i Mazury występują więc razem, choć sporo je różni – i pod względem geograficznym (Warmia jest bardziej pagórkowata), i pod względem historyczno-kulturowym: od roku 1466 aż do rozbiorów Warmia była częścią Rzeczpospolitej, zaś Mazury do 1657 roku pozostawały jedynie pod jej zwierzchnictwem; Warmia była katolicka, a Mazury ewangelickie (stąd wyróżnikiem warmińskiego krajobrazu są przydrożne kapliczki, typowe dla regionów katolickich). Ponadto, ponieważ Warmia była dawnym dominium biskupów warmińskich, zamki na jej terenie są zamkami biskupimi, w odróżnieniu od zamków krzyżackich na Mazurach (żeby sprawę zawikłać, dodajmy, że architektonicznie nie ma między nimi większych różnic).

Kaborno. Fot. Newsbar.pl
Kaborno. Fot. Newsbar.pl

Dziś, gdy po ewangelickich mieszkańcach nie ma w zasadzie śladu, a ich świątynie przejęli – często bezprawnie i przemocowo – katolicy, różnica wyznaniowa nie odgrywa większej roli. Sama wiara również. W czasach sekularyzacji nie stanowi ona – jak niegdyś – trwałego fundamentu regionalnej tożsamości. Kościoły pustoszeją, lecz dawną architekturę sakralną przed spustoszeniem chroni status zabytków. Inaczej jest z większością cennej architektury świeckiej. Stare domy i zagrody są niszczone – w najlepszym wypadku cegły ze starych domostw dzięki pracy profesjonalnych ekip „rozbieraczy” posłużą do budowy nowych siedlisk. Dziedzictwo warmińskie i mazurskie przepada bezpowrotnie, zaś próbami ocalenia dawnej kultury i języka zajmują się jedynie grupki pasjonatów.

I jeśli Warmia uchodzi w społecznej świadomości za najsłabiej oswojoną spośród wszystkich ziem odzyskanych, to ten brak nadrabia z nawiązką w literaturze

Ratowaniem pamięci o kulturze warmińskiej i mazurskiej zajmuje się – ze świetnym efektem – literatura. Zwłaszcza ta eksploatująca tematy „małoojczyźniane”. I jeśli Warmia uchodzi w społecznej świadomości za najsłabiej oswojoną spośród wszystkich ziem odzyskanych, to ten brak nadrabia z nawiązką w literaturze. Warmia i Mazury mają wszak swoich zapalonych kronikarzy – i to zarówno w literaturze polskiej (Erwin Kruk czy Kazimierz Brakoniecki), jak i niemieckiej (Siegfried Lenz, Ernst Wiechert). Co ciekawe – dla dawnych mieszkańców Prus Wschodnich kwestia odrębności czy też współzależności Warmii (Ermland) i Mazur (Masuren) nie jest tak istotna – są oni po prostu pogrobowcami krainy zwanej Ostpreußen, ich małej ojczyzny. To właśnie w „Muzeum ziemi ojczystej” – najsłynniejszej książce Lenza, będącej klasycznym przykładem opowieści o ziemiach leżących w Polsce (czy raczej – o pozostałych w nowych, powojennych granicach Polski), snutej z niemieckiej perspektywy związanej z utraconym Heimatem – pojawia się definicja „małej ojczyzny” jako nośnika tęsknoty za utraconą ziemią i postpruskiego sentymentu: jest to „miejsce, gdzie wzrok sam wilgotnieje, w duszy poczyna wrzeć, gdzie mowę można zastąpić nieokreślonym uczuciem”.

Tomaszkowo. Fot. Newsbar.pl
Tomaszkowo. Fot. Newsbar.pl

Podobne słowa mogliby za Lenzem powtórzyć bohaterowie zebranych w tomie „Wieczny początek. Warmia i Mazury” reportaży Beaty Szady – ludzie, którzy pamiętają jeszcze dzieciństwo w przedwojennych Prusach. Ich opowieści, które mogą stanowić biograficzne dopełnienie małoojczyźnianych fikcji literackich, przebiegają według ustalonego schematu. Najpierw przedwojenne dzieciństwo: przedwojenne, czyli przed 1945 rokiem – pamiętać bowiem należy, że dla ówczesnych mieszkańców tych terenów, będących najbardziej na wschód wysuniętym przyczółkiem III Rzeszy, działania wojenne rozpoczęły się wraz z wyzwoleńczym marszem Armii Czerwonej na zachód. Z początkiem 1945 roku nastaje dla Warmiaków i Mazurów (niezależnie, czy identyfikowali się jako Niemcy czy jako Polacy) okres niezwykle traumatyczny. Prusy – jako nadgraniczny obszar Niemiec, a więc terytorium wroga, na które Rosjanie wkroczyli w pierwszej kolejności – stają się areną niezwykle dramatycznych wydarzeń, wśród których najbardziej brutalne wydają się masowe gwałty na tutejszych kobietach. Rozpoczynają się ucieczki z domów, w których od stuleci mieszkały całe pokolenia.

Ja nie wierzę, że są w Niemczech tacy, którzy nie tęsknią za Warmią

Ci, którzy nie zdołali bądź nie chcieli uciec, ci, których nie usunięto w ramach tzw. dzikich wypędzeń przedpoczdamskich, oraz ci, którzy po tułaczce rozpoczętej na początku 1945 roku zdołali powrócić do swoich domostw, zostali poddani fali wysiedleń, by zrobić miejsce dla nowo przybyłych osadników z Polski centralnej oraz z pozostających już poza granicami Polski Kresów Wschodnich. Nieliczni autochtoni, którzy pozostali na swoim, byli szykanowani przez władzę i przez nowych sąsiadów – w efekcie społeczność przedwojennych Warmiaków i Mazurów kurczyła się coraz bardziej, ponieważ kolejni ich przedstawiciele wyjeżdżali do Niemiec na zaproszenie członków rodziny, którzy pojawili się tam odpowiednio wcześniej. Wielu z nich nie mogło pogodzić się z opuszczeniem rodzinnej ziemi. „Ja nie wierzę, że są w Niemczech tacy, którzy nie tęsknią za Warmią” – mówi jeden z bohaterów, który wyruszył do Niemiec. Ci, którzy pozostali, ujmują sprawę nieco inaczej: „Najważniejsze było, żeby tu zostać. Nieważne, czy Polska, czy Niemcy – tu zostać, w tej krainie, wśród jezior. Człowiek w tym wyrósł […]. I gdzie ja miałem się udać? Do Niemiec, w góry Harz? Źle bym się tam czuł. Więc to też była motywacja, żeby tu zostać”. I jeszcze jedna relacja: „Tu powinny zostać Niemcy. Bo granic się nie przesuwa! Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby nadal być tu Niemcem i mieszkać w Niemczech”.

Fot. Newsbar.pl
Fot. Newsbar.pl

Szady umiejętnie zestawia relacje tych, którzy Warmię i Mazury opuścili, tych, którzy tam zostali, i tych, którzy po wojnie pojawili się na „poniemieckim” terenie. Oni również mają kłopot z określeniem swojej tożsamości. Pierwsze pokolenie nowych mieszkańców tych ziem boryka się nie tylko z tęsknotą za dawnym domem, ale też z urządzaniem życia w obcym otoczeniu i z poczuciem tymczasowości (wielu z nich było przekonanych, że sytuacja polityczna jest na tyle niestabilna, że za moment granice znów mogą być przesunięte, a dawni właściciele wrócą do swoich domów – podobne historie opisywała w wydanej niedawno książce „Poniemieckie” Karolina Kuszyk, przy czym jej bohaterowie rekrutowali się głównie z Ziem Zachodnich). Dzieci osadników, urodzone już na Warmii i Mazurach (tzw. Nowi Mazurzy), nie czują natomiast przynależności do miejsca urodzenia, brak im ciągłości kulturowej i osadzenia w tradycji. Dla nich wszystkich – dawnych Warmiaków i Mazurów, wypędzonych i pozostałych na miejscu, dla osadników i ich „nowomazurskich” dzieci, ale też dla nowych mieszkańców, którzy przyjechali na te tereny przed kilku laty, by się tutaj osiedlić – warmińsko-mazurski los wiąże się z traumą „wiecznego początku”. Termin ten, który Szady wykorzystuje w tytule swojej książki, doskonale określa charakter tych ziem – nierozpoznanych, trudnych do uchwycenia, wymykających się jednoznacznym określeniom.

Zanim jednak Szady przejdzie do poszczególnych bohaterów i ich opowieści, najpierw precyzyjnie ustali historyczno-geograficzne szczegóły, jakby chciała dopisać legendę do zamieszczonych w książce map. Dlatego w pierwszym tekście – poświęconym przeprowadzonemu w 1920 roku plebiscytowi na Warmii, Mazurach i Powiślu, w ramach którego mieszkańcy tych ziem mieli zdecydować o ich przyłączeniu do nowo powstałego państwa polskiego lub pozostawieniu w granicach Prus Wschodnich – pisze o różnicach między Mazurami i Warmiakami, o odmianach lokalnego języka, o zasięgu wiary ewangelickiej i katolickiej i o narodowościowych sympatiach mieszkańców. Jeszcze szczegółowiej opowie o tym w „Postscriptum”, przedstawiając czytelnikom pięć skrótowych lekcji – religii, historii, etnologii, języka i architektury – na temat Warmii i Mazur. Jest w tym godna podziwu autorska przemyślność, która każe objaśniać kluczowe kwestie na samym końcu, czyniąc z nich przypisy do osobistych opowieści, będących wszak sednem książki.

Warmińskie pola. Fot. Newsbar.pl
Warmińskie pola. Fot. Newsbar.pl

Warto jednak zwrócić uwagę na jeszcze jedną lekcję, którą Szady daje przy okazji. To lekcja nieoglądającego się na nostalgię i sentymenty pesymizmu, w którym wyczuwalna jest atmosfera końca pewnej epoki. Oto bowiem autorka przytacza wypowiedź historyczki Izabeli Lewandowskiej, badaczki Warmii i Mazur, która z jednej strony zwraca uwagę na zanik świadomości tożsamości regionalnej wśród warmińskiej młodzieży, z drugiej zaś na zmierzch pewnego etnicznego paradygmatu: „Kto może uważać się za Warmiaka? Czy tylko ci pochodzący z rodzin autochtonicznych? Jeżeli tak, to jesteśmy skazani w krótkim czasie na wymarcie tej grupy etnicznej”. „Według mnie ta grupa już umarła” – dodaje Szady. Czy dlatego rozpoczyna swoją książkę przywołaniem postaci jednego z bohaterów, Józefa Orzołka z warmińskich Kikit? Przyznaje przy tym, że gdy po raz pierwszy usłyszała, że jest on nazywany „ostatnim Warmiakiem”, w jej głowie zaczęła ostrzegawczo wyć syrena. „Dlaczego ostatni? I czy to znaczy, że Warmiaków już nie ma? Jakim cudem, skoro istnieje Warmia?”

Warmia bez Mazur nie istnieje. Więcej nawet – bywa, że Warmia udaje Mazury

I tutaj koło się zamyka – jak istnieje, skoro nie istnieje? Skoro istnieje – jako się rzekło – ledwie połowicznie? Skoro nawet w książce Szady jest zestawiana z Mazurami? Widocznie jest w tym coś na kształt warmińskiego przekleństwa (może maczał w tym palce tamtejszy zły duch – kłobuk?): Warmia nie może sobie bez Mazur poradzić. Szady przytacza wyniki internetowego badania zleconego w 2011 roku przez Instytut Badania Rynku i Opinii Społecznej „Imas International”, w którym respondentów zapytano o to, z czym kojarzy im się Warmia. Co czwarty odpowiedział, że z Mazurami – była to jedna z trzech najczęściej udzielanych odpowiedzi. Warmia bez Mazur nie istnieje. Więcej nawet – bywa, że Warmia udaje Mazury. Jak w tych opisywanych przez autorkę ośrodkach turystycznych (warmińskich!), których właściciele z premedytacją zapraszają na Mazury (Mazury lepiej się sprzedają, o Warmii mało kto słyszał). Trzeba dodać, że takim przedsiębiorczym właścicielom – a także mieszkańcom, którzy sami nie wiedzą, gdzie żyją – sprzyjają i geografia, i administracja. Trudno bowiem urzędowo wytyczyć w przestrzeni linię demarkacyjną między coraz bardziej przenikającymi się krainami. A jeszcze trudniej wytyczyć ją w ludzkiej świadomości. Jest to chyba jedna z największych warmińskich „traum wiecznego początku”: zacząć od nowa, na swoim, samemu, bez niczyjej pomocy.

MACIEJ ROBERT


Tekst pochodzi z internetowego wydania dwutygodnik.com i został przedrukowany na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL