Tadeusz Prusiński

1Siła Tarasa

 

Wywieźli ich i całą wieś pod koniec maja czterdziestego siódmego. I nie wolno było wracać. Ale w sześćdziesiątym drugim roku pojechał pierwszy raz. Śledzili go oczywiście. Wylegitymował się, że pracuje w PKS-ie, ma urlop i jako turysta zwiedza Ulucz. Zrobił wtedy zdjęcia ruin ich piwnicy, którą przed laty wywalono granatem… O, to są resztki fundamentów. A to jest ich sad – tu grusza, tu jabłoń, te dwie to czereśnie. Zdziczałe od dawna. A to śliwy, rosły pod oknem.

W teczkach leżą spisane własnoręcznie z oryginałów kopie wspomnień mieszkańców dawnego Ulucza

Inżynier mechanik Wasyl Czarnecki, rocznik 1939, takich fotografii w swoim domu w Łęgajnach pod Olsztynem trzyma stosy. Nie mieszczą się w pudełkach. Z wyjazdów w ostatnich latach ma filmy wideo. W teczkach leżą spisane własnoręcznie z oryginałów kopie wspomnień mieszkańców dawnego Ulucza. Są też bruliony z notatkami.

Wszystko to niby on spisywał, gdy ludzie mu opowiadali. Ale właściwie są to ich listy, kierowane do niego na jego prośbę. Dochodziły przez kogoś. Ludzie na przykład do cerkwi przyjeżdżali i przez kogoś te listy jemu dawali.

Jest też mapa Ulucza, który istniał do 28 kwietnia 1947 roku. Tworzył ją sam, kiedy jeszcze był ścigany. Dziesięć lat temu nawet przesłuchiwali go w tej sprawie. – Znalazłem wszystkich wysiedlonych, gdziekolwiek mieszkali – mówi i rozkłada na wersalce płachtę papieru z legendą „Ulucz 1939 r.”. Ze sztabową dokładnością zaznaczył na niej drogi, mosty, cerkwie, kapliczki, cmentarze, rzeki, potoki, bagna, domy, studnie, podziemia, młyny wodne, stawy, wąwozy, wierzchołki, warstwice.

Z boku mapy przytwierdzona jest mniejsza płachta – ze spisem wszystkich rodzin. Trzy rzędy nazwisk. 341 numerów.

Z tego jeżdżenia Czarneckiego wzięło się jeszcze kilkadziesiąt stron o Uluczu w naukowych książkach o losach Ukraińców.

Ulucz leży między Sanokiem i Birczą. Do 1946 roku był wielką wsią, dwa i pół tysiąca ludzi w niej mieszkało. Ciągnął się sześć kilometrów i dzielił na Krajniki, Kuty, Dołów. Czarneccy mieszkali na Krajnikach, na przedłużeniu siodła między wzgórzami Dziwino i Siodło. W połowie Ulucza, na wzgórzu Dubnik stała drewniana cerkiew. Za Dubnikiem druga, którą w 1926 roku budował m. in. ojciec Wasyla, cieśla.

Dzisiaj trzy czwarte tego, co odtworzył na mapie inżynier Czarnecki, nie istnieje. Teraz Ulucz jest skurczony – od mostu na Ponykwie, wpadającej zaraz za nim do Sanu, do mostu na Borownicy, która półtora kilometra dalej też wpada do tej rzeki. W sumie, kilkanaście domostw, wybudowanych w latach sześćdziesiątych. Przy Borownicy baraki, postawione przez PGR, którego już nie ma. A po drugiej stronie rzeki tylko cerkiew na Dubniku. Dalej – chaszcze. I wszędzie bezrobocie.

2Ulucz umierał trzy razy

Aż skonał 28 kwietnia czterdziestego siódmego.

Stefan Czebieniak, od 35 lat lokator bloku w Olsztynie, we wrześniu 1939 roku miał sześć lat i pamięta, że wtedy w Uluczu najpierw zjawili się uciekinierzy. Gnali na wschód. Potem przyszli Niemcy. Bardzo ładnie się prezentowali w sensie wizualnym. Na rowerach, motocyklach, na samochodach. Mały Stefan nawet widział dwóch na koniach.

Później była „taka pustka”. Niemcy poszli na wschód, a tu – nikogo. Żadnej władzy. No i 18 września przyszli Sowieci, o których Ulucz mówił „Moskale” – z tymi swoimi wintowkami. I od razu zaczęli organizować władzę radziecką. Powołali sielsowiet, taką trzyosobową radę, a w niej: Bachorski Michał, Polak, Żyd Chaschiel i Michał Mich, Ukrainiec.

W Uluczu stykały się trzy kultury i panowała pełna harmonia, twierdzi Czebieniak, od 1975 roku doktor po obronie dysertacji „Koszty kształcenia absolwentów techników rolniczych w województwie olsztyńskim”. Harmonia objawiała się m. in. tym, że Żydzi przed szabasem wynajmowali na trzy dni młyn Czebieniaków i sami robili mąkę z własnego zboża.

Harmonia objawiała się i tym, że jeśli Polak ożenił się z Ukrainką, jak Stefana Czebieniaka wuj Teodor Polański, i jeżeli urodził się im syn, to chrzczony był w kościele. Córkę wieziono do cerkwi.

Doktora Czebieniaka ochrzczono w cerkwi. Jego dwie siostry też, chociaż matka była Polką, a ich dziadek, młynarz Jan Polański, który także umiał czytać i prenumerował „Miesięcznik Katolicki”, co niedziela jeździł na mszę do kościoła w sąsiedniej Borownicy, polskiej wsi.

Ozdrowiał nagle 22 czerwca czterdziestego pierwszego, gdy Hitler najechał Rosję

Więc, sielsowiet w Uluczu już był. Zaraz przyszła też pora na na kołchoz. Młynarz i właściciel tartaku Michał Czebieniak czuł, że nowa władza może go znacjonalizować. Zaprosił więc sowieckiego oficera na dobry obiad i przy kolejnej flaszce dowiedział się, jak może tego uniknąć – zapisać się do kołchozu. Tak i zrobił. Ale gdy zbliżało się pierwsze zebranie, coś go pokręciło. Chorował półtora roku. Ozdrowiał nagle 22 czerwca czterdziestego pierwszego, gdy Hitler najechał Rosję.

Drugi raz Ulucz umierał, gdy uciekli Moskale, sielsowiet z nimi, a nastali Niemcy.

Po kilku dniach wrócił pierwszy czlen sielsowieta, Ukrainiec Mich. W biały dzień. Szedł przez wieś. Nie krył się. Jak to zobaczyli swoi, chcieli go rozszarpać – pamięta Czebieniak. Micha uratował Niemiec. Potem wysłał do Oświęcimia.

Żyd Chaschiel był mądrzejszy. Wrócił nocą i siedział w domu jak trusia. I gdyby nie przywieźli do sklepu nafty, i gdyby wszyscy nie rzucili się po nią z butelkami, z bańkami, i gdyby komuś tam nie zabrakło butelki, to pewnie by nie wpadł niespodziewanie do Chaschielowej i Oświęcim może by ominął Chaschiela.

Najmądrzejszym był trzeci z czlenów sielsowieta, Polak Bachorski. Nie wrócił do Ulucza, tylko zahaczył się u rodziny we Lwowie. I wojnę przeżył.

Każdy czekał, jak Czebieniakowie, że gdy poszła precz ta hołota moskalska, to będzie dobrze. A tu drugie piekło. Ludzie marli z głodu. Puchli i umierali. Całymi dniami. Tyfus brzuszny.

3Piekło

Trzecie umieranie Ulucza zaczęło się w lipcu czterdziestego czwartego, gdy wrócili Moskale. Zamienili Niemców w okopach. Ale katiusze nie wiedziały o tym i biły w swoich…

Teraz Moskale nie zakładali sielsowieta. Nie dociekali, jakim sposobem młynarz Czebieniak ozdrowiał. Zostawili tylko w polskiej Borownicy faceta nazwiskiem Jan Kotwicki, który praktycznie bandytą był, gdzieś tam przeszkolonym przez NKWD, a w Birczy – pułk. Kotwicki zorganizował oddział samoobrony, żeby – jak i pułk – chronić okoliczne wsie przed bandami UPA.

I tak nastała władza ludowa. I znowu piekło.

Według Czebieniaka, o UPA nikt u nich we wsi nie miał pojęcia.

Samoobrona Kotwickiego przyszła 19 stycznia czterdziestego piątego do wsi Połukoma na Święto Jordanu, w które święci się wodę, i wyrżnęła w pień 360 ludzi. Księdza grekokatolickiego, Łemcia, ubili przy ołtarzu. Widział to jego pięcioletni syn.

Do dziś w Połukomie piekło. Nie ma zgody na wspólną mogiłę. Bo do dziś mieszkają tam Polacy, którzy byli w tej bandzie, wymordowali rodzinę, wzięli dom i są – powtarza Czebieniak to, co słyszał.

A grabili wszystko. Kogo zastali w domu, to zastrzelili, zadźgali, rzucali w ogień

Bandyci Kotwickiego napadali na Ulucz nie raz. Wspólnie z ruskim pułkiem z Birczy. I łącznie z ludźmi z sąsiedniego Witryłowa i Temeszna. To Wasyl Czarnecki pamięta jakby było wczoraj. Ratunkiem były okoliczne lasy. Tamci w lasy się nie zapuszczali. A grabili wszystko. Kogo zastali w domu, to zastrzelili, zadźgali, rzucali w ogień – opowiada. Na dowód wyjmuje z teczki kopię listu Jana Dobrzańskiego, wówczas 17-latka. Po wysiedleniu Dobrzański był krawcem w Prabutach, a potem, w latach 70., gdy już wolno było wracać – w Sanoku.

Dnia spalenia całej wsi nie pamiętam, ale był to chyba początek czerwca 1946 roku – tłumaczy z ukraińskiego Czarnecki. – My we dwóch z sąsiadem Szlachtyczem Iwanem schowali się u niego w kryjówce pod domem. (…) Żona Szlachtycza potem nam mówiła, że wojsko pali wieś. Przez lufty, którymi wchodziło powietrze, my poczuli dym. (…) Po trzech godzinach my ostrożnie wyleźli z kryjówki i zobaczyli, że chata nasza stoi cała, ale naokoło same tylko zgliszcza. I serce z bólu pękało, co się stało z tym przepięknym Uluczem. (…) Poszedł ja koło chaty sąsiada, Wasyla Moskala. On był inwalidą jeszcze z czasów austriackiej wojny. Na górze, koło chaty, on leżał zabity, bo nie mógł uciekać. To był starzec. Tam, gdzie on leżał, ja wybrał dół i tam ja go pochował. Troszkę dalej był zabity i rzucony w ogień Michajło Sośnicki, takoż inwalida z austriackiej wojny.

Według Dobrzańskiego, który już nie żyje, Ulucz był skazany na zniszczenie i spalenie dlatego, że była to wieś, w której najbardziej rozwijała się świadomość kultury ukraińskiej w wyniku działania „Proświty” (Towarzystwa Oświatowo-Kulturalnego – przyp. TP).

Najwięcej ludzi było zabitych z Dolisznio Kincia, teraz z Dołowych – zapamiętał Dobrzański. – Podaję nazwiska tych ludzi: rodzina Kułyki – ojciec Mikołaj, jego żona Maria, Kułyk Nikodem, jego brat Kułyk Andrzej, żona Warska Tamara, Podolak Michał – był sparzony ogniem i zastrzelony, Tchórz Onufry, Pawłowski Iwan i jego żinka Chiwria Zastawska byli spaleni w swojej chacie, bo ona była bezwładna, Moskal Zachar i żinka Łewkowicz Kateryna, Szuba Zosia, Kłysz Iwan i  Łewkowicz Teodor również zostali zabici w czasie palenia wsi. Jeszcze wiele strachów i przeżyć my mieli do chwil, kiedy nas wysiedlono. Podaju szczyru prawdu ze swojeju dołeju, prawdywuju, ruczuś i pidpysuju własnoruczno. Dobrzański Jan. – ostatniego zdania listu Wasyl Czarnecki już nie tłumaczy.

Śmierć Iwana Kłysza i jego siostrzenicy Zosi Szuby, Czarnecki widział na własne oczy. Jak tylko przyszło wojsko (to było polskie) z ormowcami Kotwickiego, to tamci schowali się do piwnicy. A oni podpalili ją. Ta dziewczyna to miała cały bok wypalony. O Jezu, jak ta matka rwała sobie włosy…

Stefan Czebieniak widział jak polski żołnierz zastrzelił Teodora Jawornickiego. Po wysiedleniu wdowa z dziećmi trafiła do Zielonej Góry. Ten żołnierz też tam mieszka. Wiedzą o sobie. On się jej przyznał. Mówi, że to wojna była – i trudno.

Wtedy Ulucz spłonął niemal doszczętnie. Zostały cerkwie i jeden dom, stojący do dziś. Wszyscy mieszkali w piwnicach (jak Czebieniakowie), w lepiankach, szałasach albo w ziemiankach (jak Czarneccy). W lutym czterdziestego siódmego na te lepianki jeszcze napadli – przypomina sobie Czarnecki.

4Rozstrzelali – i  wszystko poszło

Potem przyszedł 28 kwietnia czterdziestego siódmego. Od rana była ładna pogoda. Ogłosili zebranie. Ojciec wziął Wasyla za rączkę i poszli. Porucznik Wojska Polskiego z gazika ogłosił, że od dziesiątej do dziesiątej dwadzieścia wszyscy muszą być spakowani i maszerować drogą przez Hroszówkę, Jabłonnicę do Wary. Przez San oczywiście. Tam był punkt zborny.

Wojsko wyganiało z domu. Jak ktoś nie wychodził, to rozstrzeliwali na miejscu. Jak rozstrzelali kilka osób, to wszystko ruszyło…

Tak w Uluczu zaczęła się akcja „Wisła”.

Trzeba było wszystko zostawić. Czarneccy – dom, dwa hektary, w skrzyni zboże, pola obsiane…

W mijanych wsiach słyszeli „O, Ukraińcy – won”. Nawet i kamień nieraz poleciał

Czarneccy szli piechotą z tobołami na plecach i dziećmi na rękach. Czebieniakowie – na wozie, zaprzężonym w dwie krowy (druga – szwagra). W bród przez San. W mijanych wsiach słyszeli „O, Ukraińcy – won”. Nawet i kamień nieraz poleciał – przypomina sobie Stefan Czebieniak.

Wędrowali tak trzy dni. Pierwszego maja byli w Sanoku, Wasyl Czarnecki pamięta, że była defilada. Ludzie szli, śpiewali…

Na przydworcowym placu koczowali tydzień, z tym, że śniadania i obiady im dawali. Spanie – pod gołym niebem.

Wreszcie załadowali wszystkich w towarowe wagony. Tłok. W niektórych, jak w Czebieniaków, ludzie z krowami. Czarneccy mieli luksus. W ich nie było. Jechała za nimi, ryczała niesamowicie. Wasyl pamięta to doskonale, bo trawę skubali po drodze, jak gdzieś pociąg stanął.

Oświęcim. Punkt rozdzielczy. Jak zobaczyli „Stacja Oświęcim”, to pomyśleli, że chyba do obozu. Każdy przelęknięty. Ale nie. Tylko odczepiali wagony. Jedne pojechały do Zielonej Góry, do Wrocławia, w Koszalińskie, inne, jak Czebieniaków i Czarneckich, w Olsztyńskie. A stryj Wasyla w Oświęcimiu został zaaresztowany i powieźli go do obozu dla Ukraińców w Jaworznie.

5Na nowej ziemi

Po dwóch tygodniach dojechali do Susza koło Iławy. Stąd Czarneckich powieźli podwodami do Rodowa, osiem kilometrów za Prabuty, gdzie kilka miesięcy przed nimi osiedlono zabużan. Czebieniaków zaś do Grabowca koło Iławy.

I Czarneckim, i Czebieniakom dostały się zniszczone domy. Ojciec Wasyla zrobił okna i drzwi z desek ze starej niemieckiej stodoły, szyby jakieś tam z rozwalonej obory przyniósł, wstawił… Ale i to im powybijali.

Jak szli na skargę do tych zabużańskich rodzin, to się tam śmiali: „A co wy myśleli? Wy tu przyjechali, by nam służyć”. I nikt Czarneckich nie nazywał inaczej, tylko rezuny ukraińskie, banderowcy, bulbowce… No, nie szło tu żyć i zdecydowali się na wyjazd na Ukrainę. Wasyl Czarnecki dzisiaj opowiada to bez większych emocji, ale dokładnie pamięta tamten strach.

Ojciec pojechał więc do ambasady radzieckiej w Warszawie. Odesłali go do konsulatu w Gdańsku. Ledwo zdążył wrócić z Gdańska, a już sołtys był u nich w domu z pracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa z Susza. I ten pracownik mówi: „Panie Czarnecki, po co pan jeździł? Nie lepiej było do nas przyjechać?”. Na to ojciec: „Ja już u was byłem”.

A  trafił tam po wizycie dziadka i wujka, którzy po wysiedleniu z ojcowizny odnaleźli się w Olbrachtówku koło Susza. Ukraińcom nie wolno było się kontaktować, więc ktoś tam doniósł. I ojca Wasyla wzięli na trzy dni. Wrócił z czarnymi plecami dobitnie przekonany, że nie ma sensu gdziekolwiek pomocy szukać.

Później napłynęli do Rodowa jeszcze ludzie z centralnej Polski i Pomorza. Ludzie, którzy nie mieli urazu do Ukraińców, uważa Czarnecki. A potem sąsiedzi, co im tak dokuczali, zmienili stosunek, bo ojciec dobrym fachowcem był, koła do wozu robił, ławki, krzesła, czy stoły. Ilekroć przychodzili do Czarneckich, to przepraszali.

6Być kimś

Wasyl i Stefan poszli do szkoły. Wasyl do I klasy, Stefan, rok później, od razu do szóstej. Nie znali polskiego. Kierowniczka szkoły, pani Bogdanowicz, wspólnie ze swoją córką i zięciem nie żałowali Wasyla. Leli, gdzie tylko trafiło, czy winien, czy nie. Teraz śmiejąc się Wasyl mówi, że edukowano go chyba skutecznie, bo w dwa lata zrobił cztery klasy.

Stefan miał kolegów, Gienia Borkowskiego i Tadzia Gruzę, oba spod Garwolina. Chodzili do szóstej klasy, to i on poszedł. A co powiedział na lekcji, to źle, co napisał – źle. Chciał się jednak uczyć, kimś być i siódmą klasę skończył z wyróżnieniem. Dostał Elizy Orzeszkowej „Chama”, na pamiątkę trzyma na półce w segmencie, o, tu.

Potem Czarnecki skończył technikum samochodowe w Olsztynie, Czebieniak Liceum Mechaniki Rolnej w Kwidzynie. Pierwszy po maturze trafił z nakazem pracy do Elbląskich Zakładów Naprawy Samochodów. Drugi – na wakacyjny kurs pedagogiczny do Brwinowa pod Warszawą, a potem z nakazem pracy do szkoły zawodowej dla mechaników i traktorzystów w Dzierzgoniu.

Uczniów Stefan miał starszych od siebie. Jeden chwalił mu się, że był przy akcji „Wisła” i że za każdego zabitego banderowca dostawali 50 tys. zł nagrody. Czebieniak paręnaście lat później skończył studia zaoczne i potem pracował jako wizytator techników rolniczych. Po doktoracie, od 1975 roku  doskonalił kadrę kierowniczą czterech województw w organizacji i zarządzaniu placówkami oświatowymi.

Drogi obydwu przecięły się w Młynarach na początku lat sześćdziesiątych, gdzie Czarnecki był głównym mechanikiem w mleczarni, a w latach siedemdziesiątych spotkały w Olsztynie, gdy Wasyl robił zaocznie inżyniera na Akademii Rolniczo-Technicznej.

Dziś Czebieniak mówi, że się poróżnił z Czarneckim i dlatego nie będzie już jeździł do Ulucza na coroczne zjazdy, wymyślone i organizowane przez Wasyla.

7Poszła fama

Pierwszy zjazd uluczan odbył się pod koniec maja 1990 roku. Zjechało mnóstwo ludzi z Polski i świata. Z Ukrainy m. in. zespół lwowskich niewidomych bandurzystów. Czarnecki przygotował broszurę o historii Ulucza, pamiątkową fotografię uluckiej cerkwi z napisem „Zustricz Uluczan. Ulucz 27.05.1990” (zustricz to po ukraińsku spotkanie). Z tej okazji stanął tam też potężny krzyż ku czci tysiąclecia chrztu Ukrainy.

W miejscu, gdzie stała cerkiew, budowana w 1926 roku i przez ojca Wasyla, a rozebrana w 1952, postawiono drugi krzyż – z cerkiewnej kopuły, znaleziony nieopodal w krzakach. Zbudowano przy nim ołtarz. Nabożeństwo odprawiali księża prawosławni. Z boku, w pokrzywach leżały resztki blachy z cerkiewnego dachu.

Było też nabożeństwo w cerkwi na Dubniku, śpiewy, spacery po dawnych miejscach, szukanie grobów na starym cmentarzu, wieczór przy ognisku nad Ponykwą, dzieci recytowały wiersze i znów śpiewy…

Ten człowiek, z Pasłęka, ten z Bramki pod Morągiem – Czarnecki zatrzymuje nakręcony wtedy film wideo. Ta pani z Sanoka, ta z Kołobrzegu, a ten siwy pan z wąsami przyjechał z Kanady. A to ksiądz Serednicki, proboszcz z Legnicy, też korzenie tu ma.

A teraz, odświętnie ubrana dziewczynka recytuje z przejęciem wiersz Tarasa Szewczenki

Wideo znowu puszczone. Na ekranie telewizora drobny, wyprostowany staruszek, 85-letni Kowalski. Dziękuje przy ognisku wszystkim, że tyle setek kilometrów przejechali, żeby się tu spotkać. Po nim Jan Szul mówi swój wiersz. A teraz, odświętnie ubrana dziewczynka recytuje z przejęciem wiersz Tarasa Szewczenki. Obok stoi jej matka, nauczycielka ukraińskiego w Zielonej Górze.

A tu, Tchórz Wasyl z Górowa Iławeckiego, partyzant z sotni Chromenki – Czarnecki znów zatrzymuje film. Tchórz miał 17 lat, jak poszedł do partyzantki. W czterdziestym siódmym roku przebili się przez kordon. Złapali ich w Czechach i odstawili do Polski, do obozu dla Ukraińców w Jaworznie. Tam trzy dni i na sąd do Krakowa. Jako nieletni dostał dożywocie, reszta czapę… A to – wideo znowu puszczone –  są resztki blachy z cerkwi, która została pocięta i poszła na czyjeś zabudowania. Tutaj zaś resztki trumny i zniszczony pomnik hrabiego Pilawskiego, fundatora placu cerkiewnego…

Przed każdym zjazdem Wasyl Czarnecki jedzie do Ulucza trzy, cztery dni wcześniej, żeby organizacyjnie wszystko dopiąć na ostatni guzik.

Gdy przygotowywał pierwszy, w uluckiej szkole w ogóle nie chciano z nim rozmawiać. W pegeerze dyrektor robił to z wyraźną niechęcią. A to po prostu poszła fama, że wywiezieni będą wracać. Że taka wielka demonstracja z pompą, to chyba nie na darmo. I ludzie żyli w Uluczu z obawą, odnosili się z wielką rezerwą. Teraz czekają na ten zjazd. Mówią: „Powinniście trzy, cztery razy w roku przyjeżdżać, bo wtedy Ulucz ożywa” – opowiada Czarnecki.

Swój film wideo z pierwszego zjazdu pokazywał kilka razy na różnych spotkaniach Ukraińców, opowiadał o swoich poszukiwaniach, o odtwarzaniu mapy… W jego ślady poszedł potem Jan Kornas z Olsztyna, pochodzący z Tworylnego koło Ustrzyk Dolnych. Później pokazał Wasylowi mapę swej rodzinnej wsi. Zdaniem Wasyla, jeszcze ładniej zrobioną niż jego, bo przez fachowców. Wasyl był w Tworylnem i widział, że dziś tam nie ma nic. Dokładnie nic. Tylko leśniczówka została postawiona.

8Smak zdziczałych czereśni

Z dwoma synami i córką Czarnecki jeździł do Ulucza kilka razy. Opowiadał, pokazał im wszystko. Dzieci poszły, czereśni zdziczałych z dawnego dziadkowego sadu pojadły, pojadły i mówią: „Tato, tu nie ma co robić”…

Teraz na ojcowiźnie Wasyla stoi czyjś dom.

Był u tej rodziny…, był. Spytał czy może wejść na swój plac, zrobić zdjęcie. Od razu zapytali, po co? Czy nie ma zamiaru wracać?

W urzędzie powiedzieli im, że te dziewięć hektarów w Rodowie, to za tamte w Uluczu

Nie ma do czego wracać, uważa Czarnecki. Mieli kiedyś taki zamiar, jak i wiele innych rodzin. Ale gdzie wracać? Ich pola zajął PGR. W urzędzie powiedzieli im, że te dziewięć hektarów w Rodowie, to za tamte w Uluczu. Ich dzieci rodziły się w Olsztyńskiem. Tu ich ojczyzna. Wracać?

Córka jest anglistką w Świeciu nad Wisłą, zięć architektem z własnym biurem. Starszy z synów przerwał studia mechaniczne w Olsztynie i prowadzi sklep z warzywami i owocami w tym mieście. Drugi, technik cukiernik, pojedzie od czasu do czasu do Niemiec i zarobi w kilka dni tyle, co tu przez miesiąc. W swoim zawodzie, w swoim – uprzedza ojciec pytanie o rodzaj pracy. Przygotowuje gdzieś tam wesela, takie tam torty, nie torty i wraca – ojciec udaje, że nie wie, gdzie syn bywa.

9Mus Wasyla

Zamiłowanie Wasyla Czarneckiego do historii wzięło się z miłości Tarasa Szewczenki do Ukrainy („taki ukraiński Adam Mickiewicz”). Uczucie  emanowało z „Kobzarium”, zbioru wierszy tego poety. Właśnie stamtąd czerpał Wasyl siłę do poszerzenia horyzontów. Przez tę chęć nauczył się czytać po ukraińsku, a tym bardziej – korzystać z literaturnej mowy. Bo w domu rozmawiało się po chachłacku, jak to mówią.

Pociągała go historia Ukraińskiej Powstańczej Armii w międzywojennym czasie, historia siczowych striłcow, porozumienie Petlury z Piłsudskim, Sobieski, który pod Wiedniem miał 20 tys. Kozaków.

A natchnieniem było „Kobzarium”.

Wasyl pyta, czemu mówię, że Czarnecki to nazwisko polskie. – Słowiańskie, chciał pan powiedzieć. Chmielnicki – też polskie? – pyta z uśmiechem. – To nie polskie nazwisko. Słowiańskie – podkreśla.

W Uluczu Czarneckich bardzo dużo było. Połowa wsi miała, wydawałoby się, polskie nazwiska – Polański, Dębowski, Solecki, Kowalski, Warski, Krajnik, Lewkowicz, Czebieniak… Czarnecki czyta je z listy przy swojej mapie. W swoich poszukiwaniach doszedł, że jego rodzina wywodzi się z bojarów ukraińskich, z Kozaków. Kozacy mieli właśnie nazwiska na -ski, -cki od nazw dóbr ziemskich, jakie otrzymywali za dobrą służbę – tłumaczy.

Te Czarneckiego wyjazdy do Ulucza to mus wewnętrzny. Wraca uspokojony, odprężony. I przywozi coraz bardziej uszczegółowioną mapę („ta bóżnica żydowska była w troszeczkę innym miejscu umieszczona” – pokazuje).

Ostatnio zajął się sprawą księdza Michała Wierzbickiego (Mychajła Werbyćkiego, 1815–1870), kompozytora hymnu ukraińskiego, urodzonego w Uluczu. Podczas pierwszego zjazdu uluczan (27 maja 1990 r.) pod krzyżem Tysiąclecia Chrztu Ukrainy wmurowano tablicę pamiątkową z jego wizerunkiem. Zrobił ją Mykoła Petłyckij, rzeźbiarz z Boryspola koło Kijowa.

Niedawno ktoś ogłosił w świecie, chyba jakiś Anglik, że ks. Wierzbicki urodził się w Jaworniku Ruskim. Możliwe to? Wasyl musi rozwikłać tę zagadkę.

Tadeusz Prusiński

P.S.

Z akcji „Wisła” w ówczesne Olsztyńskie trafiło 55 600 Ukraińców. Działacze tamtejszego oddziału Związku Ukraińców  w Polsce obliczają, chociaż żadnych spisów nigdy nie prowadzono, że dziś na Warmii i Mazurach mieszka ich od 60 do 70 tysięcy.

kwiecień 1996

Z internetowego forum:

tawnyroberts 03.03.08, 14:56 Odpowiedz

Przed laty ukazał się w „Dzienniku Polskim” artykuł „Siła Tarasa”, poświęcony historii i teraźniejszości Ulucza, widzianych oczyma jego dawnych mieszkańców – Wasyla Czarneckiego i Stefana Czebieniaka. Czarnecki jest pomysłodawcą i organizatorem corocznych Zjazdów Uluczan, odbywających się tam nieprzerwanie od 1990 roku i temu tematowi autor tekstu – Tadeusz Prusiński, poświęca także sporo miejsca.

tawnyroberts 08.03.08, 20:14

Dzisiaj po mszy w jawornickiej cerkwi udało mi się porozmawiać z Bogdanem Hukiem na temat miejsca przyjścia na świat Mychajła Werbyćkiego. Otóż ponad wszelką wątpliwość twórca muzyki do hymnu Ukrainy urodził się w Jaworniku Ruskim na plebanii swego ojca, wówczas proboszcza jawornickiej parafii. Znany historyk przemyski, pan Budzyński, dotarł do metryki urodzenia kompozytora, która w tym temacie nie pozostawia żadnych niedomówień.

Skąd zatem niektórzy twierdzą, że Werbyćkyj urodził się w Uluczu (sam też tak myślałem)? Po prostu, gdy mały Mychajło miał kilka lat jego ojciec objął parafię w Uluczu i tam też zamieszkał. To wystarczyło, żeby przyjąć błędnie Ulucz jako miejsce urodzenia Werbyćkiego.

W czasie mszy w jawornickiej cerkwi nie wszyscy byli przekonani do tego, że to nie Ulucz był miejscem przyjścia na świat Werbyćkiego. Jedna pani, najwyraźniej związana z Uluczem, powiedziała nawet z wyrzutem, dlaczego nikt nie oponował, gdy przed ulucką cerkwią wmurowywano tablicę poświęconą Werbyćkiemu z, jak się okazało, błędną informacją na temat miejsca jego urodzenia.

ralston 21.03.08, 13:10

Dzięki Tawny za informację. Metryka nie pozostawia wątpliwości.
darino 25.03.08, 20:05

Ale i tak niewiele to zmienia – nasz ci on :)))

dymek25 09.02.12, 11:43

I nie tylko on. Od dziecka obracał się nie tylko w gronie wykształconych księży, ale też muzykologów i etnografów jakimi byli księża: Grąziewicz, Giżowski, Ludkiewicz, których córki były wykształcone, grające na fortepianie, z pięknymi głosami. Wspólne muzykowanie w Jaworniku czy Ułuczu było na porządku dziennym. Sam Michał zmarł koło Drohobycza w Ułycznie, w którym wcześniej zmarł Giżowski, a przewijali się Jan Wendziłowicz, malarz amator, konspirator z 1831 r. wydalony z seminarium, święcenia dopiero w 1854 [bardzo ciekawa postać], Józef Sembratowicz etc.

znów o Kotwickim

darino 04.03.08, 09:15 Odpowiedz

Niestety brak materiałów na jego temat, ale przypuszczalnie enkawudzista. Jego banda wymordowała wielu Ukraińców, a ponosi też pośrednio winę za śmierć wielu Polaków i spalenie Borownicy, jako pokłosie jego działalnosci. Pojawił się nagle, i tak samo zniknął.
Ciekawe gdzie realizował następne zadania ?

Re: “Siła Tarasa” – cz. IV

seba-1 02.04.08, 15:43 Odpowiedz

Szkoda że kolega tawnyroberts zapomniał dodać że mieszkańcy Ulucza towarzyszyli UPA podczas napadu 10 września 1946r. na polskie wsie: Witryłów, Hłomczę i Łodzinę. W Witryłowie zamordowano 7 osób, mieszkańcy rozpoznali towarzyszących striłciom wyrostków jako „sąsiadów” z położonego po drugiej stronie Sanu Ulucza. Ciekawe czy przy owych śpiewach przy ognisku uluczanie wspominają i takie dni chwały…

W odpowiedzi Sebie

tawnyroberts 03.04.08, 11:00 Odpowiedz

Tematowi ataku UPA na Witryłów, Hłomczę i Łodzinę zamierzam poświęcić osobny wątek i to już niedługo. Jeśli zaś chodzi o udział mieszkańców Ulucza w tym napadzie, to zetknąłem się z tą informacją przy lekturze książki Stanisława Wolsana „Witryłów i okolice w latach 1939-1946”. W tym wątku zamieściłem jedynie, poza krótkim postem przewodnim, artykuł T. Prusińskiego „Siła Tarasa”. Wszelkie pretensje możesz kierować pod adresem redaktora i jego rozmówców – Wasyla Czarneckiego i Stefana Czebieniaka. Byłoby fajnie, gdybyś podał źródło swoich informacji. A może byłeś naocznym świadkiem?

Re: W odpowiedzi Sebie

seba-1 04.04.08, 14:57 Odpowiedz

Informacja z tekstów Andrzeja Romaniaka, historyka z Muzeum Historycznego w Sanoku. Ale cóż, zawsze można powiedzieć że on też nie był świadkiem…
pozdrawiam

Wolsan o napadach na Ulucz

tawnyroberts 07.04.08, 14:53 Odpowiedz

W reportażu Prusińskiego padł zarzut, że w napadach na Ulucz brali udział mieszkańcy Witryłowa i innych polskich wsi, położonych za Sanem. Z tym „kłamstwem” bezpardonowo rozprawia się dawny mieszkaniec Witryłowa, Stanisław Wolsan, w broszurce „Witryłów i okolice w latach 1939-1946”. Niektóre jego stwierdzenia (podobnie jest w całej książce) nadają się do wątku „Perełki u historyków i nie tylko”.

„Do dnia spalenia Temeszowa w maju 1946 roku nikt z mieszkańców Witryłowa nie napadał na Ulucz, ani na inną wieś za Sanem i nikt tam nie chodził. Przejście przez San i dojście do Ulucza równało się śmierci. Poza tym Polacy z Witryłowa nie szukali zadrażnień z Ukraińcami. Dopiero po napadzie na Temeszów zaczęły się represje przeciw banderowcom i przeciw mieszkańcom wsi za Sanem, którzy z własnej woli lub pod przymusem wspomagali działalność UPA.

W kilku miejscowościach nad Sanem zostały zakwaterowane oddziały wojskowe, a jeden z nich także w Witryłowie. Rozpoczęły one penetrowanie terenu za Sanem, wskutek czego coraz częściej następowały ich spotkania z banderowcami. Ginęli ludzie po obu stronach, wzmogło się podpalanie domów. Potyczki oddziałów wojskowych oraz funkcjonariuszy UBP i MO z banderowcami trwały przez całe lato i jesień 1946 roku. Spalono dużo zabudowań w Jabłonicy Ruskiej, w Hroszówce i w Uluczu. Ubowcy występowali najczęściej w cywilnych ubraniach, a także i milicjanci w tym czasie nie wszyscy byli umundurowani, stąd wyniknęły posądzenia mieszkańców sąsiednich wsi o udział w napadach i mordowaniu ludzi. Dla mieszkańców Ulucza „cywile” byli po prostu „ludźmi z sąsiedniego Witryłowa i Temeszowa”, bo przychodzili od strony tych wsi.

Ukraińscy autorzy wspomnień o wydarzeniach w Uluczu bardzo często przypisują polskim żołnierzom przypadki zabójstw cywilnych mieszkańców tej wsi, co nie jest prawdą. Polscy żołnierze nie mordowali w Uluczu bezbronnych cywilów, nie wrzucali do ognia, ani nie torturowali. Jeśli używali broni, to tylko w obronie własnej lub w walce z uzbrojonymi banderowcami. Wśród żołnierzy było wielu takich, którym w czasie ich służby w wojsku Ukraińcy wymordowali całe rodziny, a mimo tego nie mścili się na cywilach w Uluczu.
Dowiedziałem się o tym od żołnierzy przebywających w Witryłowie, z którymi rozmawiałem o walkach z banderowcami. W tym czasie nie mieli powodów do okłamywania. W napadach mogły brać udział pojedyncze osoby z różnych wsi, aby zemścić się na Ukraińcach za doznane krzywdy. Nie mogę tego potwierdzić ani temu zaprzeczyć. Nie widziałem napadów i nie znalazłem takich naocznych świadków, którzy mogliby wypowiedzieć się jednoznacznie w tej sprawie. Nie wykluczam przypadków kradzieży, bo złodziei nigdy nie brakowało. Rabowali banderowcy w czasie napadów, więc i po drugiej stronie złodzieje mogli się znaleźć. Zdarzały się natomiast przypadki, że Polacy wypędzeni z Ulucza i mieszkający w Witryłowie lub w Końskiem przechodzili przez San w czasie napadów na Ulucz (tylko wtedy mogli to zrobić), aby ze swoich własnych domów uratować przed spaleniem to, co jeszcze tam pozostało, nie myśląc o odwecie na Ukraińcach. Mieszkańcy Ulucza przerażeni napadem mogli tych ludzi nie rozpoznać, a w konsekwencji uznać za złodziei z Witryłowa. Oskarżenie mieszkańców Witryłowa przez W. Czarneckiego o wielokrotne napadanie na Ulucz nie jest prawdziwe i nie jest prawdą, że „kogo zastali w domu, to zastrzelili, zadźgali, rzucali w ogień”.”

Re: Wolsan o napadach na Ulucz

kw53 09.05.08, 23:39 Odpowiedz

A czegóż to relacja nadaje się do perełek? Czy tawny zarzuca kłamstwo autorowi polemiki?

Perełki” u Wolsana

tawnyroberts 28.05.08, 13:35 Odpowiedz

Z opisów naocznych świadków pacyfikacji wiosek ukraińskich, w tym także Ulucza, wynika, że razem z wojskiem (ewentualnie milicją, UB czy oddziałami partyzanckimi) paliła i rabowała także polska ludność cywilna z okolicznych wiosek (w tym wypadku Witryłowa i Temeszowa).

Stąd jakoś nie bardzo wierzę w zapewnienia Wolsana o niewinności mieszkańców Witryłowa, ale mogę się mylić.

Pisząc o „perełkach” w wykonaniu Wolsana nie miałem na myśli opisów wydarzeń, ale raczej ich interpretację. Przykłady? Proszę bardzo, pierwszy będzie o niejakim Janie Kotwickim, pseudonim „Ślepy”:

„Jan Kotwicki i samoobrona z Birczy to nie „bandyci”, jak wyrazili się S. Czebieniak i W. Czamecki. To byli ludzie, którzy bronili siebie i innych przed zamordowaniem. Nie chcę używać brzydkich epitetów. Może obaj panowie sami odpowiedzą, jak można nazwać tych, którzy mordują niewinnych ludzi bez powodu albo tylko z nienawiści.

Czy ci panowie nie chcą wiedzieć, czy też naprawdę nic nie wiedzą o działalności organizacji OUN i UPA? Czy nie wiedzą, że w wyniku tej działalności zamordowano dziesiątki, a nawet setki tysięcy Polaków od 1941 roku? Jakie mają prawo nazywać bandytami Polaków broniących się przed zamordowaniem i to we własnym domu? Zdarzały się przypadki przeprowadzania akcji odwetowych przez Polaków przeciw Ukraińcom, ale czy można się temu dziwić? Było ich jednak niewiele i o bardzo małym zakresie w stosunku do rozmiarów działalności Ukraińców.”

Kolejny przykład daje odpowiedź na pytanie dlaczego Ukraińcy „dobrowolnie” poddawali się wywózce do USRR:

„Po ogłoszeniu akcji przesiedlania w 1945 roku około 50% mieszkańców Końskiego wraz ze swoim proboszczem zgłosiło się na wyjazd do ZSRR. Wyjazd był całkowicie dobrowolny, nikt nikogo nie zmuszał. Rusini wyjeżdżali z żalem, którego nawet nie kryli. Niektórzy przyznawali się sami, że w różny sposób dokuczali Polakom i czują się winni wobec nich, dlatego muszą z Polski wyjechać. Z tego samego powodu wyjechał ks. Krysa z rodziną.”

I może jeszcze odpowiedź na pytanie dlaczego panowie Czarnecki i Czebieniak powinni być wdzięczni Polsce za spalenie Ulucza i akcję „Wisła”:

„Mimo trudności w nowym środowisku (po przesiedleniu na Ziemie Odzyskane – przyp. tawny), opisanych w reportażu, obaj panowie ukończyli szkołę podstawową i średnią, a potem zdobyli wyższe wykształcenie. S. Czebieniak uzyskał tytuł doktora. W. Czarnecki opowiada dalej, że zapewnił bardzo dobry byt materialny oraz wykształcenie całej swojej rodzinie. Wszystko to obaj panowie uzyskali w Polsce i przy pomocy Polaków. Można więc powiedzieć, że Polska ich nie skrzywdziła. Wiem, w jakich warunkach materialnych,
kulturalnych i oświatowych żyli mieszkańcy Ulucza i okolicznych wsi. O zdobycie wykształcenia było tutaj bardzo trudno i jeszcze teraz nie jest łatwo. Jestem pewny, że gdyby Ulucz nie został spalony i nie byłoby przesiedlenia, to edukacja obu panów skończyłaby się co najwyżej na zasadniczej szkole zawodowej, a raczej tylko na szkole podstawowej. Na utrzymanie rodziny musieliby ciężko pracować.”

O mogile Strzelców Siczowych w Uluczu

tawnyroberts 12.05.08, 14:53 Odpowiedz

Kolejny ciekawy dokument z książki Siwickiego „Dzieje konfliktów polsko-ukraińskich”. Tym razem o Uluczu. Pierwotnie tekst ukazał się w tygodniku „Nasze Słowo”.

„W Uluczu

W centrum Ulucza wznosi się 300-metrowa góra Dubnik, a na niej zabytkowa cerkiew Wniebowstąpienia Pańskiego. Przedwojenna młodzież, skupiona w czytelni „Proświta”, doszła do wniosku, że właśnie tutaj warto usypać mogiłę i postawić krzyż ku pamięci Ukraińskich Strzelców Siczowych. Na zachód od cerkwi była kapliczka, obok niej cmentarz, miejsce spoczynku ludzi, którzy zmarli w czasie I wojny światowej na straszne choroby – cholerę i dyzenterię. Tam właśnie usypano mogiłę pod pamiątkowy krzyż.

W sobotę przed Zielonymi Świątkami chłopcy chcieli wnieść krzyż na górę, zobaczyli jednak policję. Droga do mogiły była zamknięta, zostawili więc krzyż obok cerkwi i poszli. I oto niedziela, Zielone Świątki. Policja stoi cały czas sto metrów od cerkwi. Przyszedł komendant posterunku S. Zamoszczak i jego zastępca W. Szałajdziewicz. Jeszcze i stróża postawili przy krzyżu, mego teścia Iwana Charydczaka, zastępcę sołtysa. A w międzyczasie dokoła krzyża skupiły się dzieci. Kiedy w cerkwi zaczęto śpiewać „Iże cheruwymy”, chłopcy chwycili krzyż i przenieśli na mogiłę, odległą około stu metrów. Policja nie zauważyła. Na drugi dzień krzyż został ścięty przez nieznaną osobę. W nocy chłopcy znowu go postawili, chociaż już o metr krótszy. Po kilku dniach czyjaś ręka znów ścięła krzyż, porąbała go i jeszcze rozkopała mogiłę.

Po dwóch tygodniach przyjechał sędzia powiatowy z Brzozowa i przesłuchiwał na posterunku prawie całą wieś. Wszystkich pytano: „Kto stawiał krzyż?” Nikt nie powiedział. Lecz na tym się nie skończyło. Niebawem aresztowano Ołeksę Serednyckiego, Wołodymyra Poływkę i dyrygenta naszego chóru, Romana Sołtykewicza. Pierwszych dwóch zesłano na trzy miesiące do obozu w Berezie Kartuskiej, Sołtykewicza trzymano pół roku w więzieniu sanockim. Zarzucano mu, że w czasie studiów muzycznych w Krakowie rozpowszechniał na ulicy ulotki antypolskie, że chodzi po wsi i śpiewa podejrzane piosenki ukraińskie. Jego obrońca P. Zahajkewycz udowodnił, że są to zarzuty bezpodstawne, spreparowane przez policję, lecz i tak skazano go na rok więzienia za jakąś książkę znalezioną w jego mieszkaniu podczas rewizji.

Taka to była prawda biednego narodu, że on i modlić się za poległych braci nie miał prawa.

Nastąpił fatalny 1947 rok. Wszystkich wywieziono na ziemie zachodnie, wioskę spalono do ostatniej chaty. Została tylko stara cerkiew na górze Dubnik, obrabowana z ikonostasu, carskich wrót, dzwonów. Mogiłę rozkopano doszczętnie, a odnowiony w czasie wojny krzyż czyjeś ręce znowu porąbały na kawałki.

Mykoła Kowalski, Braniewo, „Nasze Słowo”, nr 52 z 1991 r.

Re: O mogile Strzelców Siczowych w Uluczu

piotrzr 12.05.08, 17:58 Odpowiedz

Ta opowieść to niezły przyczynek do zrozumienia jak kształtowały się stosunki polsko-ukraińskie na tych terenach. Despotyzm polski, swoiście rozumiana prawomyślność i totalne łamanie czegoś co teraz nazywa się prawami ludzkimi, wolności wiary i upamiętniania tradycji narodowych…

A potem gdy przyszedł rok 1939 i później to niektórzy się dziwili – „jacy ci Ukraińcy niewdzięczni, przewrotni…” … a jacy mieli być gdy despotyczne wobec nich państwo rozwaliło się po dwóch tygodniach nibywojny.