-2 C
Olsztyn
24 kwietnia 2024
reklama

Matka
M

Tadeusz Prusiński

– Ja nie wierzę, że on sobie życie odebrał… On, który pisał do mnie: Nie daj tatuśkowi i Julkowi upaść na duchu? Jak wrócił z obozu pomagaliśmy jemu, on nam… I taka śmierć? Niech pan powie – dlaczego?

Staruszka siedzi nieruchomo. Siwiuteńkie włosy przewiązała czarną koronką, włożyła odświętną sukienkę, apaszka pod szyją. Jedną rękę trzyma na lasce, drugą na kolanach.

– Chyba już nie wytrzymał – odpowiada sobie po chwili, jakby czytając w moich myślach. – Jego wtedy tak strasznie na wszystkie strony szarpali – i Kościół, i partia. Tyle o jego śmierci do dziś piszą, a sami do niej doprowadzili.

Gorycz.

– Nie on jeden przecież sobie życie odebrał spośród naszych literatów, ale o nikim tak dużo nie pisali, jak o nim. Po co oni tak ciągle podkreślają, że życie sobie odebrał? Niech pan powie – dlaczego?

Milknie. Czeka na odpowiedź.

*     *     *

Tadeusz Borowski zmarł 3 lipca 1951. Miał dwadzieścia dziewięć i pół roku. Tadeusz Drewnowski w „Ucieczce z kamiennego świata. O Tadeuszu Borowskim” pisze:

Samobójstwo wydawało się tak nieprawdopodobne, że w pierwszej chwili podejrzewano zbrodnię – „jakieś echo gwałtownego zwrotu do nas, jakaś zemsta tych, których porzucił”. Gdy nie znaleziono żadnych śladów, usiłowano zataić fakt samobójstwa, milcząco zakładając, że śmierć samobójcza człowieka czynnego, ideowego musi kogoś, czy coś obciążać. Ale faktów takich nie da się ukryć. (…) Pogrzeb. Masowy. Z honorami. Pośmiertne odznaczenie. Wielu pisarzy i tłumy na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach, w Alei Zasłużonych.

Teofila Borowska w rocznicę śmierci syna zapala świeczkę pod jego portretem. Stawia świeże kwiaty. Włosy przewiązuje czarną koronką. O wydarzeniach sprzed lat nadal nie może spokojnie mówić.

– Dostaliśmy depeszę: Przyjeżdżajcie, bo Tadeusz bardzo chory. Była, zdaje się, od jego teściowej. Julek w tym czasie był chory, ale pojechał z nami. W Warszawie ja zaczęłam pytać, nalegać – i okazało się, że Tadeusz już nie żył, jak nam dali znać.

– Bardzo dużo ludzi było przy nim… – dusi w sobie płacz. – A jak już trzeba było go wyprowadzać, zostaliśmy we troje. Mąż, ja i Juliusz, i nikogo… Leżał spokojny. Ja – włosy… Odcięłam jemu jego włosy… Mam tu, w tej kopercie… i róże zdjęłam.

Wyjmuje kawałek papieru, odwija go. Ukazuje się celofan, w nim – kosmyk ciemnych włosów, przewiązany białą kokardką.

– Ja tu napisałam, żeby włożyć mi je do trumny – i pokazuje rozwinięty skrawek papieru. – Może pan przeczyta, czy dobrze napisałam.

Włosy Tadeusza. Proszę mi włożyć do mojej trumny. Wycięłam je, kiedy leżał w trumnie.

Szloch… Prośba przez łzy:

– Pan będzie pamiętał, żeby mi je włożyli do trumny? Bardzo pana proszę…

*     *     *

Dziesięć lat po śmierci Tadeusza Borowskiego, Adolf Rudnicki na łamach „Nowej Kultury” wspominał:

Dwóch ładnych chłopców w koszulach ZMP podtrzymywało starego człowieka: ojciec. Widziałem tylko głowę, wystającą z opadających ramion, kolebiącą się w bezgłośnym płaczu, potem płacz ustał. Widziałem jakąś dziewczynę, która zaczęła płakać, gdy trumnę postawiono na ziemię. Potem orkiestra zagrała „Międzynarodówkę”, którą kilka młodych głosów podchwyciło. Potem słychać było poklepywanie łopatą, wyrównywanie grobu. Ludzie znudzeni odchodzili „na papierosa”. Pytałem wczoraj Bogdana S., jak społeczeństwo przyjęło śmierć Borowskiego? – Jak? On nie był znany. Co chcesz, nie lubiano go.

*     *     *

Kamienica przy ul. 22 stycznia 2, w której mieszkała matka Tadeusza Borowskiego

Ulica jest cicha, chociaż to centrum Olsztyna. Dwupiętrowy przedwojenny dom, solidne, drewniane, wyszorowane schody. Na drzwiach mieszkania pod piątym duża kartka – „Proszę mocno stukać”. Po długiej chwili słychać zza nich szuranie po podłodze i głos: – Już idę. Otwiera siwiuteńka staruszka w sukience i apaszce pod szyją. Jedną rękę trzyma na klamce, drugą wspiera się na lasce. Tak wygląda moje pierwsze spotkanie z matką Tadeusza Borowskiego.

Duże, trzypokojowe mieszkanie, kuchnia, łazienka, długi przedpokój. W dwóch pokojach bałagan, pełno książek na podłodze, na stole, na półkach. W kącie jakieś kartony z pękatymi teczkami. Na kredensie sterty słowników polsko-rosyjskich, polsko-niemieckich. W trzecim natomiast wszystko na swoim miejscu. Tapczan, przedwojenna lampa, a na ścianie nad komodą wielka fotografia Tadeusza w srebrnej ramie. Obok wiszą zdjęcia w ramkach – Tadeusz jak miał sześć lat, przed maturą, fotografia jego starszego brata, Juliusza, ojca, matki… Pod oknem na dwóch krzesłach dwie głębokie, solidne, okute, przedwojenne walizy. W jednej pamiątki po Tadeuszu, w drugiej papiery Juliusza.

Gdy w czwartkowe czerwcowe popołudnie 1987 roku zawitałem do Teofili Borowskiej właśnie minęło sześć miesięcy od śmierci jej drugiego syna, Juliusza. Od kilku tygodni mieszkali z nią stali opiekunowie, Jadwiga i Stanisław Konarzewscy, młode małżeństwo z pięciomiesięczną córeczką, polecone przez przyjaciół.

Kilkanaście dni temu dziewięćdziesięcioletnia pani Teofila odnalazła dzienniki Juliusza. Pisał przez całe świadome życie – o czym nie wiedziała. Uzbierało się tego kilkadziesiąt grubych brulionów. Teraz mają pierwszego czytelnika. Pani Teofila trzyma je w tapczanie, na którym śpi. Zmuszana jakąś wewnętrzną potrzebą od czasu do czasu sięga po któryś.

Więc jeszcze raz rozpamiętuje. Pogodnie myśli o rodzinnym Żytomierzu i młodości w nim, o poznaniu Stanisława i ślubie. Mąż miał braci. Nazywali się Borawscy, a siostra – Borucka. Wszystko przez przygłuchego kościelnego, który źle zapisał nazwiska przy chrzcie.

Żytomierz… Ostatni raz była tam w 1974 roku, po ponad czterdziestu latach. Wśród wieżowców odnalazła dom, w którym urodziła Tadeusza (w starej, ponadstuletniej chacie mieszkało jeszcze kilka rodzin). Potem poszła do kościoła, w którym w 1917 roku brała ślub, a rok i pięć lat później chrzciła w nim synów. Juliusz dostał imię po jej ulubionym poecie Słowackim, a Tadeusz, po otaczanym kultem w jej domu naczelniku Kościuszce.

Juliusz był przez całe życie nerwowy, leczył się w szpitalach psychiatrycznych, wcześnie poszedł na rentę. Jego nerwowość może i stąd, że gdy nosiła go pod sercem, przeżyła jedno z największych zagrożeń w życiu.

– W Żytomierzu narastały pogromy żydowskie. Ja byłam brunetką i Kozacy Petlury wzięli mnie za Żydówkę. Co ja wtedy przeżyłam?! Mój Boże! Uratował mnie sąsiad. Powiedział im, że jestem Polką, katoliczką, że do kościoła chodzę, krzyżyk noszę… Puścili.

Tadeusz od początku miał mieć lepszy żywot. Urodził się w czepku.

– W takim ślicznym, jak z jedwabiu. Trzymałam go potem z jego kaftanikami, jak talizman, ale przepadł, kiedy enkawudziści przyszli robić rewizję. Mąż od czterech lat był na zsyłce… I czego oni szukali? Wszystko wtedy przepadło… A mnie – zabrali. Matkę dzieciom zabrali. Zostały same, zdane na łaskę obcych.

Mąż Teofili w tym czasie kopał Kanał Białomorski gdzieś pod Murmańskiem. NKWD aresztowało go w 1926 roku za przynależność do Polskiej Organizacji Wojskowej. Cztery lata później tryby historii wciągnęły i ją. Ośmioletnim Tadeuszem i dwunastoletnim Juliuszem zajęły się ciotki.

A ona – wzięta z domu przez NKWD.

Śledztwo. Sąd. Eszelon.

– Siedemdziesiąt dwa wagony były, w moim czterdziestu czterech mężczyzn i cztery kobiety.

Trzydzieści nocy ciężkiego snu w stukocie kół. Bez pojęcia dokąd. Aż stacja Tajga! Później jeszcze sześć kilometrów w mróz, przez śniegi, do baraków w Igarce.

A przez cały czas, przez te kilka lat – strach. Ciągły. O dzieci. I serce, tłukące się w piersi, jak oszalałe.

Przetrzymała dzięki szyciu. Była jedyną krawcową w promieniu kilkuset kilometrów. Szyła, prała. Ale też, jak inni, odgarniała śnieg i karczowała tajgę.

Do dzieci wróciła po trzech latach, dzięki Czerwonemu Krzyżowi. Chłopcy byli już wtedy od roku z ojcem w Warszawie.

Tadeusz Drewnowski pisze, że Teofila Borowska, poszukiwana przez Czerwony Krzyż (na jego czele stała wówczas Pieszkowa, żona Gorkiego), nadjechała w dwa lata po powrocie rodziny, latem 1934 roku.

Trzeba w tym miejscu sprostować tę nieścisłość, bowiem w archiwum rodzinnym pani Teofila trzyma zaświadczenie, wydane 23 sierpnia 1933 roku w Warszawie przez Delegację Rzeczpospolitej Polskiej w Komisji Mieszanej do spraw Repatriacji z Rosji (nr 4964/33), takiej oto treści:

Delegacja R.P. do Spraw Repatrjacji w Warszawie zaświadcza, że obywatelka niniejszego p. Teofila z Karpińskich BOROWSKA, lat 36, wyznania Rzymsko–katolickiego, żona Stanisława Borowskiego b. więźnia politycznego w ZSRR, przybyła do Polski dnia 28 lipca 1933 roku jako żona zwolnionego w drodze wymiany personalnej skazańca, zgodnie z ar. XXVI Układu o Repatrjacji na mocy zaświadczenia Poselstwa R.P. w Moskwie z dnia 22 lipca 1933 roku N 1529/33.

  1. Teofila Borowska była więziona w ZSRR i skazana na dożywotnie zesłanie za swą pracę na rzecz Polski i za pomoc udzielaną mężowi w jego działalności. Rząd Rzeczypospolitej Polskiej, mając na względzie zasługi Borowskich, zażądał od władz sowieckich wydania ich w drodze wymiany personalnej, która odbyła się dn. 15 września 1932 roku. (…)

– Ale Drewnowski pisze, że wróciłam w 1934, więc niech będzie, że w trzydziestym czwartym – zgadza się staruszka.

Lata przedwojenne. Mąż pracuje w fabryce Lilpopa, teścia Jarosława Iwaszkiewicza. Ona uczy szycia na kursach krawieckich i sama dorabia szyciem, a chłopcy chodzą do gimnazjum. – Ręce urobię, a pokształcę ich – powiedziałam sobie.

Wojna przerywa Juliuszowi studia na politechnice. Tadeusz rozpoczyna maturalną klasę na tajnych kompletach. Maturę zda wiosną 1940 roku – opisze ją później w opowiadaniu „Matura na Targowej”. Jesienią zapisze się na studia. Na tajną polonistykę trafi dzięki znajomościom Juliusza.

W lutym 1943 roku gestapo zaaresztuje narzeczoną Tadeusza, Marię Rundo, nazywaną przez niego Tuśką. Dzień później w zastawiony w tym samym mieszkaniu „kocioł” świadomie wejdzie szukający jej Tadeusz. Trafią na Pawiak, później będzie Oświęcim. W sierpniu 1944 roku Tadeusz z transportem dotrze do Dautmergen koło Stuttgartu. Pół roku potem będzie już w Dachau. Tam doczeka wyzwolenia przez VII Armię amerykańską.

Rodzice i brat będą przeżywać uwięzienie Tadeusza, będą drżeć przy każdej wizycie listonosza, podświadomie czekając na najgorszą wiadomość. Ale adres zawsze będzie pisany ręką Tadeusza.

*     *     *

Listów z obozów Tadeusz napisał wiele (nie tylko do rodziny). W rodzinnym archiwum zachowało się jeszcze kilka. Pani Teofila nie pamiętała o nich. Odnalazła je w papierach Juliusza, który przez większość swojego życia zbierał również wszystkie artykuły Tadeusza i o bracie. Proponuje mi np. przeczytanie spośród nich tekstu Józefa Szczypki, wyciętego z „Kierunków” z 20 sierpnia 1972 roku.

– Zna pan może tego Szczypkę? Nie? Szkoda. Bo co on napisał o Tadeuszu?!

Nie zgadza się matka z oceną twórczości i osoby syna-pisarza przez krytyków. Drugiemu, Tadeuszowi Drewnowskiemu, nie może darować, że napisał o jej Tadeuszu, że  „pochodził z nizin społecznych”, że nazwał go „chłopakiem z Powiśla”.

– Z nizin, to znaczy, że z alkoholików i złodziei – uważa. – Drewnowski zna naszą rodzinę, wie, że alkoholu nikt u nas nie pił, i jak mógł tak napisać? Niech pan powie – jak?! – w jej głosie wzburzenie.

Tłumaczenie, że Drewnowski inaczej rozumie pojęcie „z nizin społecznych” nie przekonuje pani Teofili.

Juliusz strzegł wszystkich pamiątek po Tadeuszu jak źrenicy oka. Teraz matka nie wie, co z nimi zrobić. Oddać? Komu? Spalić? Wszystkie? Czy niektóre? Listów Tadeusza z Oświęcimia i Monachium chyba nie? – patrzy na mnie pytająco. Sięga po drewniana kasetkę. Wyjmuje kopertę, na której mąż kiedyś wypisał: Listy oświęcimskie i p. Jasienicy oraz listy do Zosi i do nas. Oświęcimskie – pisane po niemiecku. Matka nie zna, a właściwie – nie pamięta ich treści. Obiecuję przynieść je przetłumaczone.

 

Oświęcim, 9.V.43. 

 Mamo, jestem zdrów. Mogę pisać tylko raz w miesiącu. Ty także. Paczki z nietrwałymi środkami spożywczymi (suchy chleb z tłuszczem, cukier, czosnek, cebula) mogą być wysyłane bez ograniczeń codziennie. Każda paczka powinna ważyć do trzech kg. W paczce powinny być dwa spisy zawartości w języku niemieckim. Przyślij mi także pieniądze, 60 lub więcej marek przez Bank Dewizowy. Pozdrawiam Cię, tadeusz borowski. Wyślij także znaczki.

 

Oświęcim, 30.V.43.

Kochana Mamo, z całego serca dziękuję Ci za list z 25 maja, który właśnie wczoraj otrzymałem. Paczkę z 21 maja otrzymałem w piątek, dziękuję. W paczkach przysyłaj mi jedynie artykuły żywnościowe i w każdej choć kawałek dobrego mydła. Jeśliby moi przyjaciele i znajomi zechcieli, mogliby również przysłać paczkę, na przykład z owocami, cebulą, marmoladą lub chętnie z ciastkami albo słodyczami. Ty przysyłaj mi więcej cebuli, tłuszczu, sucharów, jak przedtem, sacharynę. W paczce powinien być dokładny spis zawartości. Przyślij także kiełbasę, masło. Właściwie to przysyłaj mi co, oraz ile, chcesz, najlepiej tak często, jak piszesz listy do mnie. Nie martw się o mnie nic a nic, jestem doprawdy calkowicie zdrów, czuję się dobrze. Pisz do mnie częściej co słychać w domu i przyślij znaczki. Zatrzymaj moje rzeczy. Pozdrów imiennie wszystkich moich przyjaciół i znajomych. Ucałuj serdecznie Ojca i Julka.

Kochana Mamo, całuję z całego serca,

                                                   Twój syn

                                           tadeusz borowski

Przyślijcie mi w liście fotografie Tuśki.

 

Odpisywał po niemiecku Juliusz – o tym, co w domu, co u znajomych, że rodzice zdrowi, chociaż martwią się. A Tadeusz pisał np.:

Oświęcim, 5.VII. 1943.

Kochana Mamo, listy z 16.VI. i 29.VI. otrzymałem, cieszę się, że moi przyjaciele pomagają Ci. Tuśce wysyłam jak zwykle moje najlepsze uczucia. Napisała teraz? Niestety, gotowane jaja zepsuły się. Przysyłaj dobrze zapakowane świeże – nie gotowane jaja, można je odebrać w dobrym stanie. Do dzisiaj otrzymałem 13 paczek, wszystko, co wysłałaś otrzymałem (serdecznie dziękuję Zosi Świdzińskiej, ona przysłała mi przepiękną paczkę). Przysyłaj większe paczki i możliwie częściej. W nich żadnych płynów, leków, pieniędzy, więcej dobrze wysuszonego chleba (może być także przesyłany w całości), tłuszczu ile możesz. Oprócz tego – to dla mnie ważne – całą paczkę cebuli i czosnku i innych warzyw. Pieniądze raz w miesiącu, 40 marek wystarczy. Czuję się dobrze, mam dobry apetyt, dziękuję za paczki i oczekuję dalszych. Wiem, że nie przysyłasz tyle, ile mogłabyś. Moim przyjaciołom przesyłam koleżeńskie pozdrowienia. Ojcu i Julkowi serdeczne ucałowania; całuję Cię z całego serca.

Twój syn

tadeusz borowski

– On rozdawał te paczki – mówi matka. – A później mnie i jemu dużo zarzutów stawiali – że on nie brał udziału w tej całej konspiracji. Ci, co byli z Tadeuszem w Oświęcimiu – i Korotyński, i doktor Fiderkiewicz, i inni – bronili go. A reszta – na Tadeusza, że on w Oświęcimiu był taki cwaniak. Juliusz zawsze powtarzał: To nie sztuka dać się zabić, sztuką jest przeżyć. To jest bohaterstwo.

Końca wojny Borowscy doczekali w Milanówku. A gdy Juliusz otrzymał propozycję pracy w Olsztynie, pojechali z nim w nieznane.

Dziewiątego maja 1945 roku zameldowali się w Olsztynie. Zamieszkali w centrum zniszczonego miasta, obok poczty głównej. Drzwi w drzwi mieszkał pełnomocnik rządu na Okręg Mazurski, Jakub Prawin. Cztery lata później, wyjeżdżając na placówkę do Berlina z osieroconym siostrzeńcem Danielem Passentem, nie przypuszczał, że za dwa miesiące dojedzie do niego Tadeusz Borowski jako sekretarz.

Teofila, Stanisław i Juliusz Borowscy zostali zapisani w olsztyńskim wydziale meldunkowym pod datą 25 maja 1945 roku. O Tadeuszu nie mieli wówczas żadnych, ale to żadnych wieści. Aż…

– O Boże! Jaka to była radość, gdy się odnalazł. W Monachium, ale żywy! Na stary, popowstaniowy adres w Milanówku przysłał list, a pani Rybicka przesłała do Olsztyna – twarz pani Teofili rozjaśnia się.

Droga Mamciu – pisał już po polsku – jestem zdrów, po przejechaniu paru obozów znalazłem się w Dachau. Obecnie pracuję w Monachjum (Komitet Polski). Absolutnie nic nie wiem, co się z wami wszystkimi dzieje i jestem niespokojny, gdyż spodziewam się najgorszego. Napiszcie mi koniecznie (przez Czerwony Krzyż lub poprostu pocztą) jak żyjecie i jakie są widoki na przyszłość. Bardzo tęsknię za wami i chcę jak najszybciej wrócić, jednakże nie mam nic, absolutnie nic: ani ubrania, ani butów, ani palta. Muszę zarobić pieniędzy, gdyż u was na pewno jest bardzo ciężko, ale nie chciałbym być ciężarem Tobie, Mamciu. Bardzo niepokoję się o Tuśkę, obawiam się, że nie przeżyła tej tak okropnej zimy. Szukam jej napróżno od dłuższego czasu. Z moich przyjaciół umarli prawie wszyscy. Ale uszy do góry, Mamciu, jakoś to będzie. Piszę trochę i być może da się coś wydać (u Bruckmanna, to jedna z najlepszych drukarni niemieckich). Przyślę, albo przywiozę.

Całuję Cię mocno, Mamciu, nie daj tylko Tatuśkowi i Julkowi upadać na duchu. Twój syn tadeusz borowski, monachjum, 17.IX.1945.

Mój adres: Tadeusz Borowski, Polish Committee, Bavaria, Amerikan Occupation, Pienzenauerstr. 15.

Następne (przytaczam również w oryginalnej pisowni) docierały już na olsztyński adres, aktualny do dziś – ul. 22 Stycznia.

Kochana Mamciu, list Julka z października dostałem. Przykro mi, że nie mogę Wam narazie pomóc, warunki komunikacji są trudne, a przez okazje – ginie. Od Tuśki list z października i kartkę z 5.11. – mam. Urządza się w Szwecji, pracowała w szpitalu, miała studiować w Lund. Napewno macie od niej list. Adres posłałem Zosi. Absolutnie nie wiem, jak się z nią spotkać, być może ona ma jakiś pomysł. Co do mnie: żyję zawsze na coś czekając: to na list z domu, to na list od Tuśki. Warunki są bardzo dobre, choć chaotycznie ale dokształcam się „kulturalnie” za pomocą oper, koncertów i teatru. Literatury polskiej absolutnie brak. Oczywiście, takie kwestie, jak jedzenie, czy mieszkanie nie istnieją. Jednakże jest to prowizorka i czekanie: jeśli Tuśka namyśli się… Tomik wierszy przesyłam. Wydany jest dobrze. Opowiadania obozowe drukują się. Być może ułożę drugi tomik do druku z wierszy, które mam. Dobrzeby było, gdybym dostał swoje wiersze z przed obozu (w odpisach! byłoby to możliwe?) wydałbym je przed powrotem. Myślałem o cyklu wierszy horacjańskich, ale bez tamtych jest niekompletny. Bardzo Mamciu tęsknię. Ostatecznie mija trzy lata, jak wyszedłem z domu. Miałem wrócić na obiad. No tak.

Napiszcie w jakich warunkach żyjecie i jak wam pomóc. Pewnie Mamciu szyjesz jak zwykle i cały dom masz na swojej głowie? Dlaczego tatuśko w Olsztynie? Juleczku, obszerniejszy list do Ciebie wysyłam. Nic się nie przejmuj. Niedobrze, że chorowałeś, przy takich warunkach ciężko dojść do siebie. Spóźnione, ale bardzo serdeczne życzenia urodzinowe. Starzejemy się bracie, tak, tak…

Serdecznie was wszystkich całuję

Syn na manowcach marnotrawny

                                   tadeusz

P.S. Co z Reginą, bo się o nią pyta jej ojciec. Jest w Norymberdze (Langwasser). Co z Bronkiem Wihanem? Jednak zaginął?

 

Jest także, w odróżnieniu od tych dwóch listów, pisana odręcznie kartka pocztowa z 6 czerwca 1946 roku:   Moi najdrożsi! Po paru perypetiach jestem w Warszawie. Mamciu, możesz przyjechać? Chciałbym jeszcze załatwić parę spraw z Uniwersytetem. Z nikim się jeszcze nie widziałem. Całuję Was mocno i bardzo podziwiam (opowiadała mi p. Dąbrowska).  Wasz  tadeusz borowski

Pewnego dnia późną jesienią Tadeusz przyjeżdża do Olsztyna. Nie sam – z Tuśką. Mówi o małżeństwie.

– Mąż i Juliusz byli temu przeciwni. A ja? Cóż ja miałam mówić, jak on mnie powiedział: Mamciu, to jest całe moje życie. To już nic nie mówiłam, bo ja sama wyszłam za mąż z wielkiego uczucia.

Ślub odbył się 15 grudnia 1946 roku, pięć tygodni po powrocie Tuśki ze Szwecji.

*     *     *

W pierwszych powojennych latach Tadeusz mocno pracuje i działa. Pisze, drukuje. W różnych pismach ukazują się jego wiersze i literackie reminiscencje obozowych przeżyć, a później – w wydaniach książkowych. Pisuje także artykuły do prasy literackiej, polemizuje z innymi autorami. Udziela się także w Związku Literatów Polskich, wyjeżdża na krajowe i zagraniczne sympozja i kongresy literackie. Podczas Kongresu Intelektualistów we Wrocławiu jest zastępcą szefa jego biura prasowego.

– Za mocno zaczął działać – uważa matka.

Do Olsztyna docierają prasowe echa tej działalności. Juliusz zbiera wszystkie, do ostatniego dnia swojego życia. Dzisiaj są tego dwie pękate teczki wycinków.

Teraz, miesiące od śmierci Juliusza są w życiu Teofili Borowskiej jak zły sen. Bo bezradność. Bo przestrach. Bo – co zrobić z tym, co pozostało po Tadeuszu, po Juliuszu. Spalić? Oddać komuś?… Jest maszyna do pisania, którą Tadeusz oddał Julkowi, gdy kupił sobie nową, są listy do Tuśki, o te, przewiązane wstążką, jest portret Tadeusza, podarowany jego żonie przez Związek Pisarzy NRD na wieść o śmierci pisarza – ten na ścianie w jego pokoju, jest tyle innych zdjęć, order, przyznany mu pośmiertnie…

– Komu ja to zostawię?

– Może żonie albo córce Tadeusza? – podpowiadam.

– Toż one mnie oddały, nie chciały tego.

Płyną gorzkie słowa o małżeństwie Tadeusza. A potem – prośba, żeby je zachować tylko dla siebie jako moja wielka skarga na krzywdę mojego syna po jego śmierci.

Bardzo ciepło i serdecznie mówi pani Teofila o przyjaciołach Tadeusza, którzy do końca pamiętają o jego matce, na przykład o Jerzym Piórkowskim, emerytowanym naczelnym miesięcznika „Polska”. Równie serdecznie wyraża się o sąsiadach, doglądających grobów męża i Juliusza. Jest im bardzo wdzięczna za wszystko.

Tak… Groby… Tadeusz zostanie na Powązkach w Warszawie. Mąż i Juliusz leżą w Olsztynie. Ona chciałaby też tutaj, przy nich. Mówi więc, że jak już umrze (– Pieniądze i sukienkę mam przyszykowane – podkreśla), dobrze by było umieścić na grobie ich trojga taką tablicę:

Stanisław, Teofila, Juliusz Borowscy –

rodzice i brat Tadeusza Borowskiego, literata

Żeby inni ludzie wiedzieli, że Tadeusza nie przyniosła sroka na ogonie.

Tadeusz Prusiński

1987

 

 

Ostatnie wpisy