— Nigdy nie wyprowadziłam się z Mazur, gdzie uczyłam się i zdałam maturę. Mieszkałam nad jeziorem Niegocin, a teraz też mieszkam nad jeziorem, ale w Kalifornii. Mimo że jestem w Ameryce od ośmiu lat, Polska pozostała moim stałym punktem odniesienia — mówi Agnieszka Ilwicka-Karuna z Giżycka, pierwsza polska stypendystka w Yiddish Book Center w USA, obecnie doktorantka na Wydziale Historii Uniwersytetu Floryda.

Jestem szczęśliwa, że mogę rozmawiać z synem w moim ojczystym języku – mówi Agnieszka Ilwicka-Karuna. Fot. archiwum prywatne

Ostatnie wybory parlamentarne 15 października 2023 roku — w San Francisco odbyły się o dzień wcześniej — były pracowitym czasem w życiu Agnieszki Ilwickiej-Karuny.

— Przez cały dzień sprawdzałam pesele, przekazywałam pakiety wyborcze, maskownicą zaznaczałam kratkę do podpisu, dzieciakom, które już miały dosyć stania w kolejce z rodzicami, rozdawałam ciastka i recytowałam wierszyki.

Agnieszka, mieszkająca w San Francisco Bay Area od ponad 8 lat, z zawodu specjalistka kultury żydowskiej, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu w Southampton w Anglii, nie wyobraża sobie, że w takim dniu mogłaby siedzieć w domu.

— Liczyłam karty, sprawdzałam, czy nie ma agitacji wyborczych w lokalu, przygotowywałam toalety, by nadawały się do użytku. W sumie: prawie dwie doby monotonnej frajdy, której nie zamieniłabym na najbardziej fikuśną rozrywkę pod słońcem — opisała na Facebooku czas, który spędziła w lokalu wyborczym w Domu Polskim na obrzeżach Mission District.

A wszystko robiła z… ­— …najlepszymi ludźmi z komisji wyborczej. Takimi, którzy dbają o to, by w kuchni był zapas owoców i orzechów na wypadek spadku energii i mocy intelektualnej; którzy zarwą noc przedwyborczą, żeby zrobić gołąbki “dla ekipy”, którzy przyniosą do stolika ósmą kawę, znajdą zgubioną kopertę i którzy będą rozmawiać z wyborcami, a w wolnej chwili robić im pamiątkowe fotki.

I dodała: — Do naszej komisji przychodzili fantastyczni Polacy. Wyluzowani. Czasem z pieskami. Tacy z uśmiechem i nadzieją, że robią coś, co pomoże zmienić ten kraj na lepsze.

Zaczęło się od notatek komiwojażera

W giżyckim mieszkaniu Heleny Ilwickiej było sporo książek. Pani Helena urodziła się na Kresach, w czasie wojny Rosjanie zesłali ją na Sybir.

— Po wojnie babcia trafiła jako repatriantka do Giżycka, musiała z czegoś żyć, skończyła rusycystykę i uczyła rosyjskiego — opowiada Agnieszka Ilwicka-Karuna. — W biblioteczce odziedziczonej po niej tata znalazł książki Szolema Alejchema, autora „Notatek komiwojażera” oraz powieści „Dzieje Tewje Mleczarza”, na podstawie której powstał znany musical „Skrzypek na dachu”. Czytaliśmy te książki — tłumaczone z jidysz — po rosyjsku i tłumaczyliśmy na bieżąco na polski. Dziś wiem, że nie nadawały się na lekturę dla dziecka, były to książki depresyjne. Ale dzięki nim zrozumiałam, kim są goje, czyli nie Żydzi. W literaturze to byli ci, którzy robią krzywdę Żydom. Później, idąc do biblioteki miejskiej w Giżycku, widziałam znaki z gwiazdą Dawida na szubienicy i napisy na ścianach: „śmierć Żydom”. Zastanawiałam się, co znaczą, ale wówczas byłam za mała, żeby w pełni zrozumieć, że to antysemityzm.

Kierunek: Wrocław

I Liceum im. Wojciecha Kętrzyńskiego w Giżycku pamięta o swojej absolwentce. W maju 2019 roku Agnieszka odwiedziła szkołę, gdzie spotkała się z uczniami klasy matematyczno-fizycznej. – Opowiedziałam o życiu w Kalifornii, o pracy z milionerem w Taube Philanthropies. Młodzież pytała, jak osiągnąć sukces, ale ja tego nie wiem. Trzeba słuchać swojej intuicji. Moja droga jest unikatowa, humanistyczna, nastawiona na sprawy społeczne, nie na zysk.

To właśnie z tej szkoły w 2005 roku 19-letnia Agnieszka wyjechała po maturze na studia do Wrocławia. Miała to być polonistyka, ale gdy początkowo nie dostała się na wymarzony kierunek, już na studiach filologii klasycznej i kultury śródziemnomorskiej znalazła ogłoszenie o naborze do studium języka i historii żydowskiej. Wtedy wróciły myśli o antysemickich napisach na murach.

— Zastanawiałam się, dlaczego antysemityzm jest znakiem rozpoznawczym Polski, choć przecież Polska to tysiąc lat wspólnej historii wielu kultur. Wybrałam judaistykę, bo czułam, że to szansa, by poznać to inne życie, w dialogu z innymi ludźmi, różnorodnymi kulturami.

Na Uniwersytecie Wrocławskim nauczyła się jidysz. – Nie był dla mnie trudny, bardzo pomogła mi znajomość niemieckiego i mojego ojczystego polskiego – mówi. Zyskała mentorów, którzy prowadzili studentów krok po kroku, poznała fantastycznych naukowców, którzy byli przewodnikami po meandrach kultury żydowskiej, a szczególnie prof. Joannę Degler. Tam napisała pracę magisterską o powojennym osadnictwie na Dolnym Śląsku, oraz drugą, podczas pobytu na stypendium na uniwersytecie w Southampton w Anglii.

Mieszkam nad jeziorem

Agnieszka Ilwicka-Karuna z mężem i dzieckiem mieszka w San Francisco Bay Area. Fot. Archiwum prywatne

— W Giżycku mieszkałam nad jeziorem Niegocin, a teraz też mieszkam blisko jeziora Pinecrest, ale w Kalifornii.

Agnieszka ma rodzinę, męża, dziecko, pracuje zawodowo dla honorowego konsula RP w San Francisco, Tadeusza Taube, multimilionera, filantropa, który częścią swojego majątku wspiera różne polskie inicjatywy. To jest już ósmy rok jej pracy w fundacji.

Pomaga Polakom, którzy przeżywają różne trudne sytuacje, osobom, które chciałyby dostać amerykańskie obywatelstwo. Doradza też w innych sprawach, np. w jaki sposób przewieźć urnę z prochami do Polski lub jak znaleźć lekarza w sytuacji wymagającej natychmiastowej interwencji podczas podróży.

Ponadto Agnieszka przygotowuje do druku opracowanie listów rodziny Taube z okresu 1926-1945. Premiera książki jest planowana na 2024 rok.

— Chociaż mieszkam za granicą prawie piętnaście lat, cały czas interesuję tym, co dzieje się w Polsce. Porusza mnie sprawa traktowania ludzi na granicy polsko-białoruskiej, przeżywam obojętność wobec koczujących. Ciągle nie mogę zapomnieć strzału w plecy Syryjczyka. Odległość tysięcy kilometrów nie robi różnicy, wszędzie liczy się człowiek — mówi Agnieszka Ilwicka-Karuna.

Gdy latem tego roku gościem Domu Kultury w Giżycku był Mikołaj Grynberg, właśnie Agnieszka prowadziła rozmowę ze swoim mistrzem — jak mówi o pisarzu — o książce „Jezus umarł w Polsce”.

Często odwiedza swoje miasto, do którego cały czas tęskni. — Bo emigracja to bardzo trudne doświadczenie. Wyjechałam, ponieważ chciałam iść drogą naukową i to powoli się spełnia. Jestem doktorantką na Wydziale Historii University of Florida, zamierzam pisać książkę o powojennych losach Żydów w Polsce opartą o zgromadzone przeze mnie wywiady historii mówionej i powojenną literaturę jidysz.

Emigracja to tęsknota, szukanie swojego miejsca, a jednocześnie szansa. To emigracja umożliwiła Agnieszce nagranie ponad 100 wywiadów w jidysz z ocalałymi z Holokaustu lub ich krewnymi, zgromadzonymi w ogólnodostępnym archiwum Yiddish Book Center.

— Te spotkania dają mi szansę wejścia do ich domu, poznania ich prawdziwego życia. Usłyszenia ważnej historii.

Czym jest dla niej jidysz? — Nie jestem Żydówką, ale dla mnie za tym językiem kryją się wspaniałe skarby. Warto czytać pisarzy: Pereca, Szaloma Asza, Singera, Chavę Rosenfarb, Kadię Mołodowski, by dowiedzieć się, co działo się za drzwiami naszych sąsiadów – mówi Agnieszka.

Alek liczy po angielsku i po polsku

W Stanach mieszka z mężem i synkiem, Alek jest dwujęzycznym dzieckiem: świetnie liczy i zaczyna czytać po polsku i po angielsku. Agnieszka nie wyobraża sobie, by nie znał polskiego.

— Jestem szczęśliwa, że nasz synek jest wychowywany w dwujęzycznym domu i że ma w sobie otwartość na inne języki. Z przyjemnością razem śpiewamy przepiękne hebrajskie piosenki dla dzieci, ćwiczymy razem arabskie wyliczanki, powtarzamy słowa jidyszowych kołysanek, a gdy przekraczamy granice Unii Europejskiej w Szwajcarii lub Niemczech pozdrawiamy celników po niemiecku.

Mówi, że Alek zna polski, dzięki wysiłkowi ze strony jej rodziny.

— Szczególnie cioci Basi i taty, oraz mojego cudownego męża, który nie widzi problemu, by nasz dom był dwujęzyczny.

Z miłości do książek

Agnieszka Ilwicka podczas stypendium wysłała do Polski 3000 książek w jidysz.Fot. Archiwum prywatne

Pewnie nigdy nie trafiłaby do Ameryki, gdyby nie… ogłoszenie.

— Szukałam dla siebie stypendium i znalazłam je w Yiddish Book Center. Spędziłam tam rok jako pierwsza Polka, a druga Europejka. Yiddish Book Center to najciekawsza instytucja jidyszowa na świecie, powstała z miłości do książek, a ja kocham je ponad wszystko. Wysyłałam książki w jidysz do Polski. Bardzo wiele instytucji, które straciły swoje archiwa w czasie wojny, potrzebuje ich, podobnie te, które powstały zupełnie niedawno. Wysłałam 3000 książek do 12 instytucji w Polsce. To było w 2013 roku. Pojechały do Sejn, Wrocławia, Krakowa, Szczecina, Łodzi, Warszawy i Lublina.

Duś życie jak cytrynę

Agnieszka Ilwicka-Karuna mówiła o miłości do języka jidysz oraz o roli filantropii na przykładzie Yiddish Book Center Fot. archiwum prywatne

— Kocham Berkeley od pierwszego spotkania dziesięć lat temu — opowiada Agnieszka. — Wtedy odwiedziłam badaczkę rasizmu w języku polskim, moją przyjaciółkę Margaret Amaka Ohia. Mam ciągle przed oczami nasz pierwszy wspólny wieczór na wzgórzach Kensigton, gdy patrzyłyśmy na mrugające światła Zatoki Bay Area w San Francisco. Tamten pobyt był dla mnie inspiracją w myśleniu o tym, gdzie jest mój dom w Ameryce i gdzie szukać dla siebie wsparcia. Po pierwsze: wśród ludzi nauki i sztuki. Po drugie: z życia, w którym każdy dzień można wycisnąć do ostatniej kropli, jak cytrynę.
W październiku tego roku Agnieszka Ilwicka-Karuna wzięła udział w spotkaniu na Uniwersytecie w Berkeley w Kalifornii nad zatoką San Francisco.
— Spotkałam się tam z naukowcami i naukowczyniami, dla których wspólnym mianownikiem jest Polska. Jednym z gości był Robert Hass, znakomity amerykański poeta, którego pasja do słowa oraz talent dały ujście także w trwającej ćwierć wieku współpracy z Czesławem Miłoszem. Hass tłumaczył jego wiersze, doprowadzając poetę do nagrody Nobla.
— Podczas swojego wystąpienia mówiłam o mojej miłości do języka jidysz i o roli filantropii, która powoduje, że wszystko, czego pragniemy i potrzebujemy, będzie możliwe do zrealizowania — wymienia Agnieszka.

Robert Hass, amerykański tłumacz poezji Czesława Miłosza Fot. archiwum prywatne

 

Do czego tęsknię?

Zawsze za Mazurami, za powietrzem, za przyrodą. Zachodami słońca nad Niegocinem w sierpniu, choć w San Francisco też mamy piękne zachody.

Chciałabym, by Giżycko wyrażało większą dbałość o naturę. Nie mogę darować wycięcia czterech lip na parking pod Biedronką. I motorówek spalinowych na naszych jeziorach.

Przegrani są ci, którzy nic nie robią

Nawet z daleka od kraju angażuje się w akcje społeczne. Fot. Archiwum prywatne

Agnieszka Ilwicka-Karuna podkreśla: — Polska jest szczególnym miejscem, gdzie z rąk nazistów w czasie II wojny światowej zginęło 6 mln europejskich Żydów i ich dziedzictwo zasługuje na więcej, niż na jedną wzmiankę na lekcji historii czy lekturę opowiadań Borowskiego. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy: mieszkamy na grobach. Ale też i w domach tych, którzy tu byli przed nami. By następne pokolenia mogły świadomie wejść w swoje życie, powinniśmy zadbać o to dziedzictwo. A z powodu antysemityzmu musimy robić dużo więcej. Nie widzę w tym utopii, ani przegranej sprawy. Przegrani są ci, którzy nic nie robią. Nie chodzi o to, by zalewać ludzi informacjami, ale pokazywać, opowiadać historie, tworzyć w swoim otoczeniu miejsca pamięci. Myślałam, że od tego ucieknę, gdy wyjadę do Ameryki. Ale tak nie jest. Tam każdy metr ziemi należał kiedyś do innych ludzi. Mój dom w Ameryce stoi na ziemi, która jeszcze 150 lat temu należała do innych ludzi. Uczę siebie i moje dziecko tej historii, uczestnicząc w marszach na rzecz  rdzennych mieszkańców gór Sierra, Southern Sierra Mi Wuk Nation, starających o uzyskanie wsparcia rządowego w zakresie ubezpieczeń społecznych i dodatków socjalnych.

— Budujmy mosty nie bariery — mówi Agnieszka. ­­– W San Francisco znajduje się największy most konstrukcji Polaka, syna wielkiej polskiej aktorki Heleny Modrzejewskiej, Rudolfa Modrzejewskiego (Ralfa Modjeskiego). Ten most łączy dwa brzegi, ale i ludzi, symbolicznie pokolenia i narodowości. Modrzejewski powiedział przed śmiercią w 1940 roku: “Miałem po prostu szczęście. Znalazłem się na właściwym miejscu, we właściwej chwili. Świat, w którym żyłem, dojrzał, aby przyjąć moje idee i je ocenić”.

Beata Brokowska