Polscy dziennikarze nie mają wstępu na granicę polsko-białoruską. Jedynym źródłem informacji są media zagraniczne. Przedrukowujemy w związku z tym reportaż z portalu Lenta.ru o sytuacji w pobliżu przejścia Kuźnica Białostocka-Bruzgi. Przedruk za pisemną zgodą portalu.

Migranci próbujący przedostać się do Unii Europejskiej przez Białoruś zostali uwięzieni, utknęli w pobliżu przejścia granicznego Bruzgi-Kuźnica na granicy z Polską. Przez ponad tydzień migranci z Bliskiego Wschodu, w tym kobiety i dzieci, mieszkali w pobliżu granicy w obozie namiotowym, a dopiero, gdy na zewnątrz zrobiło się chłodniej, białoruskie władze znalazły im dach nad głowami – w centrum logistycznym niedaleko od granicy. Jak długo tam spędzą, nikt nie wie. Polska nie wpuści nieproszonych gości. Odwiedzający są gotowi porozmawiać o tym, dlaczego opuścili swoje domy i pojechali do UE, ale bardzo niechętnie opowiadają o tym, dlaczego wybrali tę konkretną trasę. Dlaczego obywatele krajów Bliskiego Wschodu zdecydowali się na białoruskie wizy, na co liczyli jadąc do Mińska i co zamierzają zrobić dalej – w raporcie Lenta.ru .

Weterani z pogranicza

W ciągu prawie dwóch tygodni, które minęły od czasu wstrzymania przez Polskę pracy punktu kontrolnego Bruzgi-Kuźnica, obóz ustanowił własny porządek. Migranci nie boją się już dziennikarzy i fotografów, pograniczników – tym bardziej, nawet polskich. Główną walutą są papierosy, za które mężczyźni wysyłają swoich małych synów i córki, aby komunikowali się z wojskiem i reporterami.

Fot. „Lenta.ru”

Mężczyźni dostają jedzenie: objeżdżają samochody, którymi przynoszą suche racje żywnościowe i pomoc humanitarną, zabierają je dla rodziny. W obozie ludzie zostali podzieleni na „silnych” i „słabych”: Kurdowie należą do pierwszych, bo jest ich tu najwięcej. Mniejszość stanowią Syryjczycy, którzy żyją trochę z dala od innych. Czasami Kurdowie próbują odebrać im jedzenie lub walczą o drewno na opał.

Obóz ma też swoich „weteranów”, którzy przeszli każdą ścieżkę prowadzącą do ogrodzenia i znają słabe punkty na granicy. Dzielą się uzyskanymi informacjami ze swoimi towarzyszami – w tym celu prawie każdy dorosły mężczyzna aktywnie korzysta z czatów Telegram i WhatsApp. Od nich zaczyna się prawie każdy dzień, a zatem rozładowany telefon czy power bank to niemal tragedia.

Miejscowi „weterani” przeżyli niejedno starcie z polską i litewską strażą graniczną. Opowiadają o tym także swoim znajomym, zwłaszcza tym, których jeszcze tu nie ma, aby wiedzieli, z kim będą musieli się dogadać na granicy. Widziałem to tylko raz, po południu 16 listopada. Gaz, granaty ogłuszające i armatki wodne powstrzymały napór migrantów, ale nie zmusiły ludzi do rezygnacji z decyzji o przekroczeniu granicy. Dziennikarze też tego doświadczyli.

Zalane oczy, nos, uszy. Jedna armatka wodna odpalona farbą, a ta… W tym chyba coś zmieszano na drętwienie, dalej nie rozumiem – mówi

jeden z poszkodowanych dziennikarzy

Ostatnia bitwa wywarła szczególne wrażenie na kobietach i dzieciach. „Widziałeś, jak strzelali do nas wodą? Widziałeś, że był tam gaz? Nie współczują nikomu – ani moim dzieciom, ani mojej żonie, nikomu – mówi jeden z migrantów. Jego żona siedzi obok niej i bezgłośnie kiwa głową. Ich dzieci entuzjastycznie bawią się zabawkami podarowanymi przez wolontariuszy Czerwonego Krzyża.

Fot. „Lenta.ru”

Ta rodzina jest jedną z tych, którzy wieczorem 16 listopada, niemal natychmiast po ataku, zostali zabrani do centrum logistycznego Bruzgi niedaleko granicy.

Białoruska straż graniczna powiedziała, że mogą ukryć się przed zimnem w pomieszczeniach. Informacje o centrum logistycznym zaczęły szybko się rozprzestrzeniać we wszechobecnych czatach Telegram i WhatsApp.

“Nie mamy tam państwa”

W dniu przeprowadzki w centrum panuje hałas i gwar. Powietrze jest stęchłe: ludzi za dużo, miejsc za mało – wczorajszy magazyn nie został jeszcze przerobiony na hotel. Pracownicy Centrum decydują na miejscu, które pudła można usunąć, a które najlepiej zostawić. Dzieci radośnie tańczą, bawią się w nadrabianiu zaległości i wiszą na żelaznych belkach, mężczyźni zdejmują buty i chodzą boso – nawet po ulicy. Jest kanister z wodą pitną, po który jest już kolejka. Ktoś pije i nalewa wodę do plastikowych butelek, ktoś myje twarz, a ktoś myje nogi, podnosząc stopy do kranu. Napis „Oszczędzaj wodę!” na zbiorniku wody wydaje się kpiną.

Fot. „Lenta.ru”

Porządek, który zapanował w obozie, szybko zapanowuje w nowym miejscu. Zasady życia pod dachem niewiele różnią się od tych w lesie, poza tym, że „słabych” już tu nie ma – Syryjczycy są zabierani do innego budynku. Migrantom zajmuje kilka minut, aby wybrać nowe miejsce, wrzucić tam torby z rzeczami i kocami i udać się po jedzenie. W tym czasie pod wejście podjeżdżają samochody Czerwonego Krzyża, z których wolontariusze wyrzucają ubrania, zabawki i buty. Jest on skrupulatnie badany przez zgromadzonych wokół. Śmieszne czapki ze zwierzętami, co dziwne, noszą dorośli: mężczyźni entuzjastycznie je zakładają i robią sobie selfie. Mijając jednego z nich, pokazuję kciukiem z aprobatą.

„Podoba ci się, co? Ja też. Jak się masz?” Pyta po rosyjsku, kiedy zatrzymujemy się na pogawędkę. Mój rozmówca nazywa się Hasan Gazi. Przyjechał tu też z Iraku i podobno od dawna: Hasan zna sporo słów po rosyjsku i umiejętnie chwyta intonację.

Zapytany, dlaczego zdecydował się przedostać do Europy przez Białoruś, Hasan wzrusza ramionami. Ale może powiedzieć, dlaczego poszedł. „Mówią wam, że w Iraku nie ma pieniędzy, ale tak nie jest. Są tam, jest praca, jest nauka. Ale nie chcę tam iść. Chcę grać w piłkę. Jestem piłkarzem ”- uśmiecha się.

Hasan jest jednym z nielicznych niepalących, a dla niego główną walutą jest informacja o czymś. Poza tym wszystko działa jak poprzednio: daję ci papierosa, ty dajesz mi odpowiedź na pytanie. Tak poznaję Reżwę z miasta Kirkuk. Podchodzi do mnie i szeptem pyta, czy mam papierosy – jest gotów je kupić za ruble. Dlaczego taki spisek jest potrzebny, dowiem się później, gdy przez zaniedbanie natychmiast wyjmę całą paczkę, aby wszyscy mogli ją zobaczyć. W ciągu dziesięciu sekund nie zostaje z niej nawet kartka papieru: mężczyźni, przeklinając głośno, wyrywają im pakunek z rąk.

Następnym razem będę ostrożniejsza: wszystkie papierosy chowam do kieszeni i potajemnie ofiarowuję moim rozmówcom. Byli to Musa i Najar z żoną Deką. W odpowiedzi na pytanie, dlaczego tu trafili, mężczyźni zaczynają dyskutować o polityce. „Nie mamy tam państwa. Tam jest źle. Mój kraj jest tak bogaty w ropę, ale jest okradany przez nasze władze”- mówi Musa. Najar kiwa głową i dodaje, że chce demokracji – w Iraku nie ma demokracji.

Fot. „Lenta.ru”
Fot. „Lenta.ru”

Duża rodzina z dwójką dzieci głośno krzyczy. Mężczyzna podnosi nogawkę spodni i pokazuje nogę. Wygląda na to, że pod skórą w ogóle nie ma mięśni – tylko kości. „Jest chory, ma zerwane więzadła” – wyjaśnia jego żona.

Wszystko wliczone w cenę

Istnieją tysiące historii o tym, dlaczego migranci muszą dostać się do Europy. W większości są podobne, wszyscy wokół chętnie się nimi dzielą, ale nikt nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Białoruś stała się dla nich krajem tranzytowym. Niektórzy migranci przestali mylić ją z Rosją dopiero po tym, jak dowiedzieli się o przejściu granicznym z Polską, inni nadal nie widzą różnicy. Jeden z mężczyzn, który widział mnie na ulicy, krzyczy radośnie: „Dziękuję, Rosja! Rosja jest dobra! Przyjaciele!”

Mówiąc o swojej trudnej podróży na Białoruś, Irakijczycy wymieniają miasta, które zdążyli odwiedzić zanim wylądowali na granicy: Abu Zabi, Bejrut, Stambuł, Moskwa … Dostają się tam za pośrednictwem touroperatorów, którzy sprzedają zarówno wizy, jak i bilety. Podczas gdy niektórzy otwarcie publikują reklamy na Instagramie lub Facebooku, dowiaduje się o nich głównie z ust do ust – w prywatnych czatach na WhatsApp i Telegram.

Fot. „Lenta.ru”

Nie da się tam dostać bez zaproszenia, które trzeba wynegocjować z Irakijczykami w centrum logistycznym. Jeden z nich chętnie opowiada o grupach i zaprasza. W ich treści wszystko jest jasne od pierwszych sekund: w tytule z reguły jest „Droga na Białoruś”. Liczba uczestników to od kilkuset do kilku tysięcy osób. Wewnątrz – doświadczenia tych, którzy już wylądowali w Europie lub zbliżyli się do jej granicy, pytania o koszt wiz, najnowsze wiadomości i wideo ze sceny na przejściu w Kuźnicy. W tych czatach pracują również tajemniczy touroperatorzy: dosłownie pierwsza wiadomość opisuje zasady kupowania „wycieczki” do Europy.

„Ludzie, zapłaciłem pieniądze, ale nie chcę już jechać na Białoruś, bo jest zimno i ciężko się tam dostać. Co jeśli chcę odebrać paszport i pieniądze? Czy mogę tam pojechać z małymi dziećmi?” – pisze jeden z członków grupy. Jej moderator, będący jednocześnie „agentem podróży”, z irytacją odpowiada, że ​​nie ma problemów z wejściem

Druga grupa liczy mniej niż dziesięć osób, choć sądząc po zajęciach, wcześniej było w niej znacznie więcej uczestników. Odpowiedź na zagadkę dotyczącą wyboru Białorusi jako kraju tranzytowego tkwi w jednym z przekazów. „Byłem jedną z trzech tysięcy osób, które rozważały Białoruś, ale wszyscy oglądali wiadomości, wszyscy się przestraszyli, a teraz tylko ja rozważam tę okazję” – mówi wpis.

Nazwiska domniemanych moderatorów są ukryte, podobnie jak numery telefonów. Każdy czat jest rodzajem portalu do innego czatu – to tam udostępniane są nowe linki z zaproszeniami. Moderatorzy nie podają linków do stron i nie podają swojej poczty, wszystkie transakcje odbywają się w samych komunikatorach. Kupując „wycieczkę”, migranci ryzykują utratę ogromnych funduszy, pozostawionych bez niczego. A nawet jeśli transakcja się powiedzie, ludzie nigdy nie wiedzą na pewno, czy mogą dostać się do Europy. Jeden z uczestników czatu pisze o tym: „Jest dużo spekulacji ze strony Białorusinów. Piszą tak, jakbyś mógł dostać się do Niemiec, to nieprawda. Nie daj Boże, odetną *** [genitalia] za takie kłamstwo ”.

Najstraszniejsze słowo

„Jesteśmy tu razem, chociaż nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Saddam ma rodzinę w Iraku, ja w ogóle nie mam nikogo ”- mówi Irakijczyk imieniem Saad, wskazując na mężczyznę w pobliżu. Jego przyjaciel Saddam kiwa głową: rodzinę trzeba było zostawić w domu, najpierw trzeba samemu znaleźć pracę. Po dotarciu do Europy Saddam chce znaleźć pracę i pomóc dzieciom iść na studia. Saad nie odbuduje swojego życia w nowy sposób: udaje się na Zachód, aby odzyskać siły.

Fot. „Lenta.ru”
Fot. „Lenta.ru”

„Wczoraj rozmawialiśmy ze strażą graniczną, powiedzieli, że nas deportują. Kiedy to nastąpi, nie wiemy. Na razie tylko czekamy – powiedział Saddam. Wygląda na to, że angielskie słowo deportacja jest chyba najstraszniejszą rzeczą dla migrantów. Inspektor obwodu grodzieńskiego, asystent prezydenta Białorusi Jurij Karajew, obiecał, że władze nie będą deportować ludzi siłą.

Jednak w niektórych czatach nadal pojawia się panika. Krążą pogłoski, że do centrum logistycznego zostaną wysłane specjalne helikoptery. Niektórzy uczestnicy czatu oferują „bailout”. „Rozumiesz, że nikt nie pozwoli ci dostać się do Polski. Jest drut kolczasty, są strażnicy, nie mamy tam wstępu. Pobyt na Białorusi. Złóż wniosek o azyl ”, pisze po rosyjsku użytkownik pod pseudonimem Mouse Peak. Być może w najbliższej przyszłości stanie się to głównym tematem dyskusji.

„Kiedy deportować? Kiedy deportować?” – Kilka osób otoczyło mnie przy budynku ośrodka migracyjnego. Źle zrozumiałem ich zamiar i zapewniłem, że nikt nie zostanie zabrany siłą. Okazało się, że wręcz przeciwnie, chcą jak najszybciej wrócić do domu. Kiedy wyjechałem, migranci poprosili mnie o przeniesienie do Iraku. Najwyraźniej ludzie są zmęczeni poleganiem na łasce Europejczyków.

Alewtina Zapolskaja