Zapowiadał się piękny koncert: muzyka filmowa w wykonaniu filharmoników warmińsko-mazurskich. Po około 20 minutach na sali rozległ się dojmujący sygnał i komunikat o pożarze.

Orkiestra przestałą grać, dyrektor Sułkowski opuścił batutę. Wszyscy sądzili, że to element scenariusza – zainscenizowana sytuacja, aby podnieść atmosferę grozy, bo akurat grano muzykę do jakiegoś horroru.

Ale komunikat wciąż brzmiał w głośnikach. Dyrygent-dyrektor wyszedł z sali, aby po chwili oznajmić, że najprawdopodobniej ktoś zapalił papierosa w windzie. Uspokajał, że nic się nie stało, jakby podobne sytuacje zdarzały się wcześniej wielokrotnie. Minuty mijały, komunikat wciąż ogłaszał pożar. Publiczność zaczęła szeptać, że to może rzeczywiście pożar, np. w podziemnym garażu. Jednak nikt z widowni nie ruszył się z miejsca, wszyscy uwierzyli dyrektorowi i byli przekonaniu, że alarm jest fałszywy.  Dopiero po kilku minutach dyrektor zaproponował przerwę w koncercie.

Wyszło na to, że filharmonia nie wie jak postępować w czasie zagrożenia. Zapewne są jakieś procedury, których należy przestrzegać po ogłoszeniu alarmu. Widzowie powinni spokojnie opuścić salę koncertową i poczekać na wyjaśnienie sytuacji jeśli nie na zewnątrz, to przynajmniej w hallu filharmonii. Nie można z góry zakładać, że każdy alarm jest fałszywy. Po coś ta instalacja przecież istnieje. Nawet jeśli wcześniej było dziesięć fałszywych alarmów, to każdy następny trzeba traktować jako śmiertelne zagrożenie. W budynkach gromadzących tłumy ludzi o nieszczęście nie trudno.

Wyszło też na to, że system alarmowy jest w filharmonii wadliwy. Przez pół godziny nie sposób go było wyłączyć. Z reakcji dyrektora można wnioskować, że system uruchamiał się wcześniej wielokrotnie. Prawdopodobnie tak często, że uodpornił wszystkich na zagrożenie. Uśpił czujność skutecznie!

Posłuchaj komunikatu alarmowego

A trzeba pamiętać, że podczas koncertów wszystkie nieszczęścia mają podobny scenariusz. Najpierw widzowie sądzą, że to co się dzieje na scenie lub na widowni to element scenariusza,  wydarzenie wykreowane przez reżysera. Dokładnie tak jak u duńskiego filozofa Kierkegaarda i jego przypowieści o klaunie.

Pod jedną z duńskich wiosek rozkłada się cyrk, nagle w namiocie wybucha pożar. Dyrektor cyrku nakazuje wymalowanemu klaunowi pobiec do wioski po pomoc i ostrzec ludność przed pożarem. Klaun biegał między domostwami i prosił o pomoc, ale w wiosce nikt w pożar nie uwierzył. Wieśniacy potraktowali klauna jak żywą reklamę mającą zachęcić do udziału w przedstawieniu. W efekcie spalił się cyrk i wioska…

Podobnie było w hali stoczni gdańskiej 24 listopada 1994r.  Na koncert zespołu Golden Life przyszło około 2000 osób. Po zejściu muzyków ze sceny zauważono ogień na drewnianej trybunie w głębi sali. Początkowo nikt się nie przejął zjawiskiem – myślano, że jest to efekt świetlny uświetniający koncert.

Ochrona próbowała zdusić ogień w zarodku – jednak bezskutecznie. Bardzo szybko ogień zaczął się rozprzestrzeniać, zajęła się kurtyna i pożar sięgnął sufitu. Gdy zgasło światło, wybuchła panika. Wszyscy rzucili się do jedynego znanego im wyjścia z hali. Ludzie przewracali się o siebie nawzajem i byli parzeni gorącym powietrzem. Zginęło 7 ludzi, rannych zostało około 300 osób.