Jarosław Kaczyński byłby najlepszym premierem. Publicznie oznajmili  to już Joachim Brudziński i Zbigniew Ziobro. Także urzędujący premier Mateusz Morawiecki przyznał, że bardziej niż on nadaje się na szefa rządu. Pytany o to prezes Prawa i Sprawiedliwości kryguje się. Mówi, że dobrze mu tam gdzie jest, coś wszakże musi być na rzeczy. Jeśli wysoko wygra i bardzo go poproszą, chyba nie odmówi. To dowód na złą kondycję naszej demokracji, ale zbliżające się wybory znów sprowadzać się będą do pytania czy jesteśmy za, czy przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Skakać sobie do gardeł nie należy, ale rozmawiać trzeba codziennie. Najgorsze są ciche dni, kiedy każdy swoje wie lepiej, a role rozdzielone.

Wnioskując z sondaży ani afera z marszałkiem Kuchcińskim, ani „farma trolli” w ministerstwie sprawiedliwości najwyraźniej nie zastanowiły suwerena. Próbują nim wstrząsnąć artyści, chociaż demaskatorska w zapowiedzi „Polityka” Patryka Vegi okazała się śmierdzącym bąkiem, a Wojciech Pszoniak chyba zbyt sugestywnie zaświrował. Lepiej jednak wypiąć tyłek niż wzruszać ramionami. Wybory parlamentarne – jeśli kiedyś w końcu chcemy wybrać trafnie – jak każdy życiowy wybór wymagają poważnego zastanowienia, rozmów i sporów. Coraz częściej w naszych domach politycznych tematów w ogóle się nie porusza, bo grozi to kłótnią. Skakać sobie do gardeł nie należy, ale rozmawiać trzeba codziennie. Najgorsze są ciche dni, kiedy każdy swoje wie lepiej, a role rozdzielone. Żadnej politycznej debaty wówczas nie ma, najwyżej pyskówki przed kamerami. Opozycja kładzie głowę pod topór, a władza… wysoko w chmurach. Zresztą wszyscy mają dziś wstręt do konfrontacji z wyborczą masą. Zamiast tego mamy organizowane w zamkniętym kręgu, dokładnie wyreżyserowane wyborcze konwencje i wyjścia do ludzi tylko w otoczeniu ochroniarzy. Dlaczego będąc pod koniec sierpnia w Olsztynie prezes PiSu nie stanął na schodach przed ratuszem lub sądem, nie pochwalił nikogo i nie pokrzyczał na kogo trzeba? Albo nie odpowiedział na pytanie, czemu Jerzy Szmit niby stoi obok, a tak naprawdę został odesłany do kąta.

Znamy profesora Wojciecha Maksymowicza, rozpoznajemy Pawła Papke, Lidię Staroń, Janusza Cichonia, Jerzego Wilka, Urszulę Pasławską, Jacka Protasa itd. Ale do końca przekonani nie jesteśmy. Lepszy lekarz czy pszczelarz, historyk czy wuefista, męski czempion czy feministka? Trudna sprawa, ale trzeba się wysilić, żeby naszych głosów nie zgarnął jakiś Bubel. Nie powinniśmy się godzić się z sytuacją, że kierować nami będzie wybór mniejszego zła, negatywna selekcja, gra w chybił trafił. Obstawiając taki czy inny numer na pewno warto pamiętać, że Jarosław Kaczyński, jak każdy ideowy przywódca, dąży do tego, żeby zapisać się w historii. Na oko widać, że marzy o tym, by zostać zapamiętany jako mąż stanu rangi co najmniej swojego ś.p. brata. Funkcja premiera kwitnącego (choć tak niedawno jeszcze w ruinie) kraju może go kusić jako zwieńczenie politycznej kariery.

Słabe pocieszenie, że byłaby też jej końcem. bs