Ryszard Petru najpierw przestał być przewodniczącym, teraz w ogóle wypisał się z Nowoczesnej. Jeszcze pół roku temu partia ta nazywała się „Nowoczesna Ryszarda Petru”. Nazwisko nie wystarczyło do zabezpieczenia ojcowskich praw, trzyletni ledwie bobas bez skrupułów pożarł tego, który powołał go do życia. To rekord partyjnego ludożerstwa.

Rugowanie z Konfederacji Polski Niepodległej, Leszka Moczulskiego trwało kiedyś dłużej. Unia Polityki Realnej swojej twarzy, Janusza Korwina-Mikke, też wyparła się dopiero po kilkunastu latach wyborczych (z jednym wyjątkiem) porażek.

Nowoczesna ma dotąd jeden wyborczy sukces na koncie. I kiepskie obecnie sondaże, warto więc następczyniom Ryszarda Petru przypomnieć, jak bez swoich „ojców założycieli” poradzili sobie ich sukcesorzy z KPN i UPR.  Ten który wypchnął z polskiej polityki Moczulskiego, Adam Słomka, przebrany w „szary strzelca strój” od dwudziestu lat protestuje piskliwym głosem, bo siłą wynoszą go z każdej  imprezy.

UPR ma się niby lepiej, posiada nawet czterech posłów (pod skrzydłami Kukiza) chociaż kolejnego prezesa, Bartosza Jóźwiaka, nawet nie wypada  porównywać do JK-M.  Ten, dla zabezpieczenia przed kolejnym ojcobójstwem, swoją nową partię nazwał po prostu KORWIN. Skomplikowanego rozwinięcia skrótu – Koalicja Obrony Rzeczpospolitej Wolność  i Nadzieja – nawet on raczej  jednak nie pamięta. Kto po najbliższych – może dopiero po następnych wyborach – będzie pamiętał o Nowoczesnej? Kto jeszcze pamięta Ligę Polskich Rodzin, Ruch Palikota o prehistorycznych Partii X, czy Partii Przyjaciół Piwa nie wspominając?

Nowoczesnej i Ryszardowi Petru przysłużył się jeden, nie w porę i w nieodpowiednim towarzystwie wyjazd na Maderę.  W ciągu kilkunastu miesięcy, które od tego minęły Nowoczesna ciągle traci. Swoją drogą, jak słaby okazał się społeczny fundament stronnictwa,  skoro jeden drobiazg potrafił tak zachwiać zgrabną, wydawało się, konstrukcją.

Teraz złudna może okazać się nadzieja, że organizacja tak bardzo powiązana z jego nazwiskiem  sprawcy zamieszania,  wydobrzeje natychmiast, jak najpierw go pożre, a potem się wyprze. Na przełomie lat 1930/31 na Maderze kurował się, jak wiadomo, Józef Piłsudski.  Również nie z żoną, lecz z „zaprzyjaźnioną”, młodszą o 30 lat, lekarką Eugenią Lewicką.

Pani doktor wróciła z portugalskiej wyspy przed czasem, a parę miesięcy potem,  w niejasnych okolicznościach, śmiertelnie się zatruła w Centralnym Instytucie Kultury Fizycznej na Bielanach, gdzie pracowała. Prywatnie to był wielki skandal, lecz wizerunkowi marszałkowi jako przywódcy państwa, nic już wówczas zaszkodzić nie mogło.

Ryszardowi Petru wypad na  Maderę prywatnie mógł się nawet udać, politycznie pogrążył. Kaliber  tego, co mówi i politycznie zamierza, byłby o wiele większy, gdyby Sylwestra 2016 spędził z koleżanką w Sejmie!  bs