W Instytucie Północnym w Olsztynie odbyła się 25 października br. premiera książki Martyny Siudak „ „Andrzej Sakson Mazur z wyboru”. To reportaż biograficzny poświęcony jednemu z najważniejszych badaczy ludności mazurskiej, autorowi wydanej w 1990, podstawowej dla tej tematyki pracy „Mazurzy – społeczność pogranicza”, dziś profesorowi UAM w Poznaniu.
Książkę wydała Oficyna Retman Waldemara Mierzwy. Książka Martyny Siudak, doktor nauk społecznych na UWM i dziennikarki olsztyńskiego oddziału „Gazety Wyborczej”, nie skupia się wyłącznie na profesorze, wybitnym socjologu, zawiera liczne relacje osób, które zetknęły się z nim na różnym etapie życia i pracy, w znacznej mierze jest więc także książką o Mazurach.
Andrzej Sakson urodził się w Elblągu, w Olsztynie mieszkał krótko do polowy lat osiemdziesiątych, przez większość życia, także jako naukowiec, związany jest z Poznaniem. Mazurem nie jest. Jednak w spisie powszechnym, w rubryce stanowiącej odpowiedź na pytanie o identyfikację narodowo-etniczną od pewnego czasu wpisuje na drugim miejscu tożsamość mazurską. Charakterystyczne, że formalnie nie ma jej w rejestrze, w przeciwieństwie do np. kociewskiej.
Mazura od wieków charakteryzowały: luterańska wiara, mazurska mowa i przywiązanie do rodzimego krajobrazu. Profesor Andrzej Sakson mówi jak to wygląda w roku 2023.
– Kościół ewangelicko-augsubrski pozostaje jedyną instytucją o ponadlokalnym charakterze, która integruje społeczność mazurską. Oczywiście, w małżeństwach mieszanych, są i katolicy, są i wyznawcy metodyzmu, na przykład w Ostródzie, ale generalnie Mazur to ewangelik. To było szczególnie ważne w okresie powojennym, gdzie często mieliśmy do czynienia ze stereotypem, że Polak to katolik, a jak ewangelik to Niemiec, to wywierało swoje piętno. Warmiakom, katolickiej ludności autochtonicznej, łatwiej było znaleźć wspólny język z osadnikami, przesiedleńcami z Kresów, z którymi spotykali się w kościele na nabożeństwach, czy podczas religijnych uroczystości. Mazurzy mieli inną religię, inną strukturę kościelną, to pogłębiało w nich poczucie obcości, utrudniało proces wrastania w nową, powojenną rzeczywistość.
– Do pewnego czasu większość Mazurów posługiwała się rodzimym językiem, gwarą mazurską. Wraz kolejnymi pokoleniami ta gwara w znacznej mierze uległa zanikowi. Na Mazurach nie było tej naturalnej transmisji, która jest na Kaszubach, czy na Śląsku. Jeszcze w latach osiemdziesiątych, kiedy prowadziłem swoje badania, w Pustnikach koło Sorkwit – to jest jedyna parafia ewangelicka w typowo wiejskiej społeczności – około 30 procent mieszkańców stanowili ewangelicy posługujący się gwarą, to był najwyższy, ustalony wtedy przeze mnie odsetek w skali całych Mazur. Teraz, gdy po latach Martyna Siudak (autorka książki o prof. Saksonie – bs)) zbierała tam materiały do reportażu okazało się że może pięć, może dziesięć procent mieszkańców identyfikuje się z mazurskością. Znaczy to, że w wyniku historii pas transmisyjny łączący ich z mazurską gwarą został zakłócony, nie przeszedł na młodsze pokolenia w tak masowej skali jak chociażby na wspomnianych Kaszubach, gdzie kaszubski, zwłaszcza na wsiach, pozostaje językiem codziennym. Na śląsku Opolskim ciągle są miejscowości gdzie Ślązacy są grupą dominującą, gdzie to przybysze muszą się dostosować stając się po jakimś czasie nowymi Ślązakami. Na Mazurach do tego nie doszło, nastąpiła dezintegracja społeczności mazurskiej. Nie tylko zresztą na Mazurach, także na katolickiej Warmii. Taki był skutek kolejnych fal wyjazdów, mechanizmu uruchomionego przez władze.
– Nazwa Mazury jest wartością samą w sobie, brendem. Kiedy, czy to w Polsce, czy w Niemczech mówi się „jadę na Mazury”, zawsze się to dobrze kojarzy, wiadomo, że chodzi o „krainę tysiąca jezior”, piękną krainę. Czy jest to element integrujący społeczność mazurską? Pozostaje kwestią otwartą. Na pewno jest to coś, czego nie musimy się wstydzić, z drugiej strony powinniśmy jednak pamiętać, że przywiązanie do rodzimego krajobrazu nie powstrzymało tych tysięcy Mazurów od emigracji.
Stanislaw Brzozowski