Tadeusz Prusiński

Opowieść o braciach Głuszczakach – materiał archiwalny maj, 2004 r.

1Konspiratorzy z Paczkowa

Paczków. Fot. Newsbar.pl

 

(…) Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej i władzom naszej organizacji „Utrzymanie Polskości” będę bezwzględnie posłuszny. Powierzonych tajemnic niezłomnie dochowam, cokolwiek by mnie spotkać miało. Wstępując w szeregi organizacji „Utrzymanie Polskości”, walczącej w konspiracji z wrogiem o wyzwolenie Ojczyzny, przyjmuję, że moim obowiązkiem jest walka według wydanych rozkazów.

Czwórka maturzystów liceum w Paczkowie po kolei wymawia z powagą słowa przysięgi. Lewe dłonie trzymają na piersi, prawe – ugięte w łokciu i wzniesione. Na stole przed nimi stoi krzyż i dwie płonące świece. Jest wieczór 11 listopada 1950 roku.

Zwycięstwo będzie nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią. Tak mi dopomóż Bóg!

Za oknem pokoju Jurka Mroza przy ul. Staszica 21 Paczków układa się do snu.

W śląskim Carcassonne

Położony na Pogórzu Sudeckim, u wejścia do Kotliny Kłodzkiej, cztery kilometry od czeskiej granicy, niebroniony przez Niemców, za którymi Sowieci pognali dalej na zachód, ocalał Paczków jakimś cudem. A potem ze wschodu ciągnęły trasą na Katowice, Nysę, aż do Jeleniej Góry eszelony z lwowiakami, przesiedleńcami ze Stanisławowa i Tarnopola. Mijali wsie murowane, zagospodarowane i raptem zobaczyli przepiękne, tonące w zieleni miasto (a był czerwiec) – z murami obronnymi, z 19 basztami i trzema wieżami bramnymi, pięknym kościołem, rzeką, wspaniałymi plantami… No, jak z bajki.

A w domach czekały puste mieszkania do zagospodarowania, nawet umeblowane. Wieczorem gazowe lampy roztaczały niebieskawą poświatę. Właściwie się wchodziło jak w jakiś ogród z baśni – te platany, magnolie kwitnące, głogi, mikroklimat. Stał się więc Paczków azylem dla tych, „którzy nigdy nie opuścili Polski, tylko Polska ich opuściła” i dla wielu takich, co chcieli się ukryć.

Dawniej Paczków stał na straży granic Biskupstwa Wrocławskiego, a w późniejszych czasach strzegł terenów Księstwa Nyskiego. Jeszcze później znalazł się w państwie niemieckim. W dwudziestoleciu międzywojennym trzeba było mieć specjalne zezwolenie rządu niemieckiego na osiedlenie w tym mieście – mogli tu mieszkać tylko zasłużeni emeryci.

Śląskie Carcassonne, mówili potem z dumą powojenni mieszkańcy – najlepiej zachowany zespół miejskiej architektury obronnej, jak w tym mieście południowej Francji. Dziś jest największą atrakcją turystyczną Opolszczyzny.

Należało do największych i najsławniejszych gimnazjów klasycznych w historii ówczesnych wschodnich Niemiec

Mieszczące się w potężnym dziewiętnastowiecznym gmachu paczkowskie gimnazjum było ponad miarę tego miasteczka. Należało do największych i najsławniejszych gimnazjów klasycznych w historii ówczesnych wschodnich Niemiec. Chlubiło się wspaniałą biblioteką dzieł oprawionych w skórę i ze złoconymi brzegami, od Herodota po Homera i Senekę, w języku niemieckim, angielskim, grece i łacinie. W XIX wieku uczył się w nim jeden z Czartoryskich.

Uczniów pierwszych powojennych lat piękno Paczkowa i okolic urzekło i zespoliło. Cudowna zielona oaza na wielkiej pustyni wojennych zniszczeń. Poczuli, że są u siebie.

Ogromne wrażenie wywierały na nich gimnazjalne sale wykładowe, biblioteka, wielka aula i kaplica z organami, a nade wszystko przestronność korytarzy i schodów, ze swoim  specyficznym zapachem i atmosferą dostojeństwa. Prawdziwa świątynia nauki.

W 1948, gdy bracia Zbigniew i trzy lata młodszy Bohdan Głuszczakowie zaczęli tu się uczyć, gmach mieścił gimnazjum i liceum, a lekcje nadal odbywały się we wspaniale wyposażonych gabinetach, z półkami pełnymi ksiąg w skóry oprawionych, jak w książnicach jakichś.

Po wojnie wspaniała biblioteka szkolna powiększyła się o polskie dzieła dzięki ludziom, którzy przynosili uratowane w okupację książki, no i Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” wydawała po 2,40 zł klasykę polską na gazetowym papierze. Tyle wówczas kosztował popularny obiad, taki robotniczy, który się dostawało na bony. Robotnik zarabiał dwa do czterech tysięcy, główny księgowy – piętnaście tysięcy złotych, a kilogram wołowiny z kością kosztował złotych sto.

 
Paczkowskie liceum

2Polewoje zamiast Norwida

Paczków. Fot. Newsbar.pl

Byli ci pierwsi paczkowscy licealiści, naznaczeni wojną, nad swój wiek dorośli. Na przykład – Staszek Choiński, syn przedwojennego kierownika szkoły spod Lwowa. Brakowało kadry, więc w X klasie został kierownikiem internatu. Miał do pomocy pięciu pedagogów.

Przysposobienie wojskowe prowadził jego klasowy kolega, Romek Kupczak, były podoficer AK z Beskidów, najstarszy z licealistów, bo z 1929 rocznika. Jurek Mróz przewodził drużynie harcerskiej. Licealiści Jurek Misiarz i Staszek Masiukiewicz samodzielnie prowadzili podobne w szkole podstawowej.

Na posiedzeniach rady pedagogicznej bywał i kierownik Choiński i nauczyciel PW Kupczak. Kiedy dochodziło do omawiania ich osób jako uczniów – wychodzili. Dyrektor Franciszek Nieć mówił wtedy: „Ależ, panie kolego, nie ma powodu”, ale oni zawsze się usuwali. A potem wracali.

Stopnie mieli dobre, a ich klasa – druga maturalna w powojennej historii Paczkowa (1951 rocznik, chodził do niej też Zbyszek Głuszczak) – była wyjątkowa. Do dziś taka się nie trafiła. Uczył ich m.in. profesor Alojzy Nowara, wielki autorytet, nauczyciel geografii i historii. Fascynował osobowością. Budził ogromny szacunek i respekt nawet u tych najbardziej rozhukanych. Jego żona uczyła francuskiego i biologii w czterech klasach. Harowali strasznie. A polski wykładała profesor Franciszka Cichocka.

Bohdan potem troszkę tych książek podebrał – ale inni więcej pokradli…

Po kongresie zjednoczeniowym partii (1948 r.) zaczęto wprowadzać nowe programy szkolne. Wtedy do biblioteki szkolnej przyszli dwaj panowie i zaczęli selekcjonować książki. Wycofano z niej „Króla Ducha”, „Anhellego”, III część „Dziadów”, „Kordiana”, całego Norwida. Profesor Nowara segregował i mówił do Bohdana Głuszczaka: „Znieś to na dół”. Bohdan potem troszkę tych książek podebrał – ale inni więcej pokradli…

Kiedy już wycofano podręczniki przedwojenne i zmieniono program oraz spis lektur – weszły te Gajdary, Polewoje i inne… Ze Słowackiego został tylko „Ojciec zadżumionych” i „Wyjdzie stu robotników”, z Mickiewicza „Pan Tadeusz” oraz II część „Dziadów” jako przykład ludowości romantycznej. Reszty „Dziadów” nie wolno było czytać.

Wprowadzono podręcznik „Historia Polski” napisany przez Rosjanina Jefimowa, w którym m.in. była mowa o tym, że w 1794 roku Suworow przyszedł zdusić w Polsce nie powstanie – tylko bunt. Że zajął najpierw Pragę, potem Warszawę. O rzezi Pragi nie było słowa, dlatego Bohdan Głuszczak, kiedyś dyrektor i reżyser legendarnej Pantomimy Olsztyńskiej, dziś profesor na białostockim Wydziale Lalkarskim warszawskiej Akademii Teatralnej i na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim, pamięta dobrze cytat z Jefimowa, że „Suworow niezwykle humanitarnie obszedł się z mieszkańcami Warszawy”.

Profesor Nowara wykładając w Paczkowie historię według Jefimowa omijał ten cytat. A gdy uczniowie i tak go przytaczali, przypominał:

– Myślę, że powinniście, jeżeli już nie nauczyć się na pamięć koncertu Jankiela z „Pana Tadeusza”, bo każdy Polak powinien go umieć, to chociaż przeczytać. Tam jest cała sekwencja o rzezi Pragi i o Suworowie.

Czasem profesor przynosił pod pachą i wieszał na lekcji różne dziwne mapy, jakich nie było w szkole. W podręczniku Jefimowa na mapach tereny do Bugu były zakreskowane i opisane jako „ziemie rosyjskie tymczasowo bezprawnie zajęte przez Polskę”. Kiedyś Bohdan Głuszczak znalazł atlas niemiecki, w którym Wielkopolska, Pomorze, Śląsk również były określone jako ziemie tymczasowo zajęte przez Polaków, pod administracją polską. Gdy połączyło się obydwie mapy, okazywało się, że Polski i Polaków nigdy w historii nie było.

Nim w grudniu 1948 roku obie partie połączyły się w jedną, zaczęły się też inne zjednoczenia. W lipcu 1948 pojawił się Związek Młodzieży Polskiej. Dwa lata później Związek Harcerstwa Polskiego przekształcono w Organizację Harcerską i wprowadzono w niej czerwone chusty i odznaki pionierskie.

3„Utrzymanie Polskości”

W tej atmosferze czterech przyjaciół postanawia działać. I dlatego w Dzień Niepodległości 1950 roku Jurek Mróz, Zygmunt Łukowiak, Bolek Ziora i najstarszy z nich, 21-letni Romek Kupczak składają przysięgę na krzyż. Po przysiędze uściślają zasady działania i program organizacji. A ponieważ musi ona mieć przywódcę, Jurek bierze cztery zapałki i jedną nadłamuje. Ciągną po kolei. Los wskazuje na niego.

Orężem będą ulotki i plakaty, rozrzucane i rozlepiane w Paczkowie i okolicznych wsiach, a nawet sąsiednich powiatach

Założyciele są zgodni, że organizację powołują w celu samokształcenia i ochrony tożsamości narodowej przed rusyfikacją i sowietyzacją. Podstawą działalności „Utrzymania Polskości” jest system trójkowy. Każdy nowy członek zna tylko dwóch przyjmujących go do niej, przed nimi składa przysięgę. Na konspiracyjnych spotkaniach członkowie organizacji będą poznawać historię i współczesność nie fałszowane partyjną ideologią i propagandą, będą omawiać aktualne wydarzenia, decyzje władzy oraz szukać sposobów przeciwstawienia się jej. Ale bez przemocy czy sabotażu. Orężem będą ulotki i plakaty, rozrzucane i rozlepiane w Paczkowie i okolicznych wsiach, a nawet sąsiednich powiatach. Oręż ma ujawniać kłamstwa i zbrodnie władzy, kłamstwa, nadgorliwość i służalczość aktywistów ZMP.

Pierwsze ulotki rozrzucają już pod koniec listopada. Potem robią to podobnie, wieczorami, przejeżdżając rowerami przez miejscowości. Ujawniają w nich prawdę wszystkim znaną: „Stalin to ludobójca, morderca ludzi własnego i ujarzmionych narodów”, „Cały rząd pozostaje na usługach Stalina”, „NKWD i UB – kaci narodu polskiego”, „Konstanty Rokossowski nie jest Polakiem, lecz sowieckim marszałkiem”… Piszą je na maszynie lub drukują na prymitywnej ręcznej drukarence.

Rozsyłają również listy do sołtysów, upominające by odwlekali decyzje. Ślą pisma do nadgorliwych funkcjonariuszy władzy i działaczy partyjnych.

Do końca kwietnia1951 roku szeregi „Utrzymania Polskości” powiększają się o kolejnych ośmioro członków.

Ostatni okaże się wtyczką bezpieki.

Drugiego maja w Nysie zostaje aresztowany Jurek Mróz, wezwany podstępem do powiatu. Wieczorem trzech milicjantów z ubekiem Musiałem wywraca mieszkanie Mrozów do góry nogami, ale niczego nie znajdują. Za kilkanaście godzin wracają i od razu sięgają do skrytki w dużym żyrandolu.

Tej samej nocy ubowcy przychodzą po Staszka Masiukiewicza, drugiego z organizacyjnej trójki, który przyjmował przysięgę od „wtyczki”.

Pozostali trzej założyciele „Utrzymania Polskości” już wiedzą o zdradzie. Spotykają się trzeciego maja rano u Romka Kupczaka. Uzgadniają, co mają mówić, gdy zostaną aresztowani, po czym idą na plebanię, spowiadają się, uczestniczą we mszy w ich intencji i przyjmują komunię. Potem proboszcz jeszcze długo z nimi rozmawia, podtrzymuje na duchu. Po powrocie do domów niszczą lub ukrywają wszystko, co mogłoby ich obciążyć.

Romek nie kładzie się do łóżka. Nie zapala światła. Przed północą widzi przez okno jak podjeżdżają dwa samochody, z których wysypują się ubecy z bronią i otaczają dom. Spokojne podchodzi do drzwi, otwiera. Po przeszukaniu mieszkania zostaje zabrany na posterunek, gdzie jest już troje innych członków organizacji. Kilka godzin potem cała czwórka trafia do więzienia w Nysie.

Pozostałych konspiratorów UB wyłapuje w miesiąc.

W szkole szok. I strach – kto następny? A matura za pasem.

Na pierwszy ogień idzie piętnastoletni Bohdan Głuszczak z dziewiątej. Nie jest w konspiracji, ale miał kiedyś w ręku ulotkę i „wtyczka” zapamiętała.

Przesłuchiwany jest od dziesiątej do szóstej po południu. Życiorys opowiada pięć razy. Pytany jest o ojca, o rodziców, o to, dlaczego do znanego obywatela Paczkowa mówi „stryjku”, choć ma inne nazwisko, a co sądzi o pedagogach… A potem już nie bardzo wie, jak się nazywa.

Wtedy też Bohdan nauczył się palić. Bo kiedy zaczyna się plątać w zeznaniach, ubecy mówią: – Wiesz, chłopak, nie denerwuj się, my z tobą przecież tylko rozmawiamy. Zapal papierosa.

Więc bierze, zaciąga się – pierwszego papierosa w życiu – i nie zakaszlał nawet. Potem dostaje drugiego, trzeciego – a jak wychodzi wreszcie, to już jest człowiekiem palącym, do dzisiaj, 60 lat.

4Czerwone arkusze ocen

Matura rozpoczyna się 14 maja. Przystępuje do niej 22 abiturientów. Po pisemnych UB żąda wstrzymania drugiej części matury i natychmiastowego rozwiązania rady pedagogicznej oraz wyrzucenia politycznie niepewnych i podejrzanych uczniów. Mówił o ewentualności likwidacji liceum. Żeby je ocalić młodzież powinna na zebraniu szkolnym potępić działalność aresztowanych i złożyć głęboką samokrytykę za brak czujności i bierne zachowanie wobec wrogich postaw. Egzaminy ustne będzie nadzorować przedstawiciel kuratorium.

Zebranie odbywa się pod koniec maja. Przedstawiciel kierownictwa szkolnego ZMP wrogów potępia. Nie zapomina i o tych, którzy wiedzieli, a nie powiedzieli gdzie trzeba. Daje im szansę oczyszczenia się poprzez samokrytykę.

Jeden się poczuł i korzy się. Kaja się gładko.

Innych chętnych nie ma. Wobec tego zetempowcy z prezydium zebrania wzywają imiennie trójkę do wyjaśnienia.

Basia Wojciechowska z dziewiątej oświadcza, że niczego nie żałuje i nie ma zamiaru się tłumaczyć, a widowisko jest żenujące.

Marian Sokołowski przyznaje, że wiedział, ale organizacja nie wydała mu się na tyle groźna, żeby mogła obalić ustrój.

Kazik Cichowski mówi coś niezrozumiale ogromnie wystraszony.

Prezydium uznaje, że zamiast wyrazić skruchę zachowują się butnie. Kolektywnie więc należy zdecydować o skreśleniu tej trójki z listy uczniów.

Na to odzywa się Bohdan Głuszczak z dziewiątej, że z tego, co dowiedzieli się przed chwilą wszyscy, wynika, iż stopień winy był zróżnicowany, nie można więc stosować jednolitej kary.

jeżeli ta uchwała nie zostanie przyjęta, liceum zostanie rozwiązane

Ale prezydium nie chce rozpatrzyć jego uwagi. Przewodniczący zebrania odczytuje tekst rezolucji potępiającej aresztowanych i ową trójkę. Kończy ni to stwierdzeniem, ni to groźbą, że jeżeli ta uchwała nie zostanie przyjęta, liceum zostanie rozwiązane.

Nim rozpoczęto głosowanie rękę podnosi młodszy Głuszczak i oświadcza, że się wstrzymuje od głosu. W tym momencie wszyscy słyszą, że w ZMP nie ma czegoś takiego. Jeśli nie jest „za”, znaczy, że jest „przeciw”. Dlatego w protokole zaznaczone zostaje, że kolega Bohdan Głuszczak z kl. IX był „przeciw”.

Ten gest przez długie lata dorosłego życia będzie szkodził Głuszczakowi, późniejszemu reżyserowi i dyrektorowi legendarnej Pantomimy Olsztyńskiej. Jeszcze na początku lat siedemdziesiątych usłyszy: „A co tam, towarzyszu Głuszczak, było z wami w tym Paczkowie?”.

Kilka dni po zebraniu rada pedagogiczna decyduje o usunięciu trójki butnych uczniów ze szkoły bez świadectwa ukończenia klasy. Basię wyróżnia dodatkowo wilczym biletem i przez dwa lata nie będzie miała prawa uczyć się w jakiejkolwiek szkole średniej.

Na arkuszach ocen aresztowanych maturzystów skreśla się wszystkie stopnie (większość ma od góry do dołu piątki) i wpisuje „niedostateczny” – oraz adnotację „niedopuszczony do matury z powodu niskich ocen”. Pokreślone na czerwono arkusze ocen są w szkole do dziś, z podpisem już nowego dyrektora, bo Franciszek Nieć i  jego zastępca, Alojzy Nowara, nie zgodzili się.

Miesiąc po tym zebraniu grono pedagogiczne zostaje in corpore zwolnione z pracy, niektórzy nawet dyscyplinarnie, z dożywotnim zakazem wykonywania zawodu.

5Dzieci obalają ustrój

Aresztowani uczniowie siedzą w nyskim więzieniu i mimo tortur trzymają się dzielnie. Najwięcej problemów strażnikom sprawia najmłodszy wywrotowiec. Szesnastoletni Adaś Pleśnar mówi im, że źle postępują i niech lepiej się nawrócą. Wierzy, że dzięki jego oracjom staną się lepsi. Za te nauki większość czasu przesiedzi w izolatce lub karcerze. Modli się tam głośno, śpiewa pieśni religijne, recytuje wiersze. Strażników doprowadza do szału.

Po półrocznym śledztwie odbywa się proces przed sądem wojskowym w Opolu. Paczkowianie są oskarżeni o działalność w nielegalnej organizacji i próbę obalenia ustroju. Dla najmłodszego, Pleśnara, prokurator żąda roku odosobnienia.

W ostatnim słowie Pleśnar dziwi się:

To co to za ustrój, jeżeli dzieci mogą go obalić?

– Panie prokuratorze, to myśmy mogli obalić ten ustrój?! Nas jedenastu?! Gołymi rękami? – nie dowierza. – To co to za ustrój, jeżeli dzieci mogą go obalić?

Za arogancję sąd dokłada Adasiowi pół roku. Jurek Mróz, który przyznał się do kierowania organizacją i wziął na siebie całą winę, dostaje pięć lat. Romek Kupczak też pięć, bo mu wyciągnięto AK oraz to, że się nie ujawnił. Inni dostają po trzy i dwa lata.

Po pewnym czasie wyroki zostają im skrócone, a resztę kary spędzają w wojskowym batalionie górniczym pod ziemią.

Represje dotykają również rodziców i nauczycieli. Ojciec Adasia, kierownik poczty, zostaje zwolniony z pracy natychmiast. Stanowiska tracą też rodzice i tych politycznie niepewnych uczniów, którzy o istnieniu wrogiej ustrojowi organizacji wiedzieli, a nie donieśli właściwym organom. Matka Basi Wojciechowskiej dostaje zakaz uczenia w szkole.

Starszy brat Bohdana Głuszczaka, Zbigniew, po latach dociera do danych, mówiących, że w połowie 1953 roku w więzieniach przebywało 49,5 tys. skazanych, w tym 2,5 tys. młodocianych, jak jego koledzy z maturalnej klasy. A w przeznaczonym do ścisłego użytku wewnętrznego „Informatorze o nielegalnych antypaństwowych organizacjach i bandach zbrojnych w Polsce Ludowej w latach 1944 – 1956” znajduje passus, iż w omawianym czasie zlikwidowanych zostało ponad 300 organizacji „prowadzących nielegalną działalność na terenie szkół średnich”. W ich wykazie znajduje się również paczkowskie „Utrzymanie Polskości”.

Roman Kupczak, który siedział w pięcioosobowej celi z czterema mordercami, dziś twierdzi, że wyroki nie załamały go ani jego kolegów. Ale dwóm z nich skróciły życie. Jerzy Mróz i Bolesław Ziora nie żyją od 1988 roku.

6Ich zjazdy

Tamtego roku maturę w paczkowskim liceum zdaje dwadzieścioro abiturientów. Na pożegnalnym spotkaniu 23 czerwca ustalają, że co pięć lat będą się spotykać. Dopiero po latach zaczynają przyznawać, iż nie wierzyli w spełnienie tego postanowienia.

I prawdopodobnie nic by z niego nie wyszło, gdyby nie charakter i dwie przegrane Zbigniewa Głuszczaka, dziś emerytowanego głównego księgowego białostockiej fabryki sklejek. Późniejsze lata boleśnie uczyły go twardo stąpać po ziemi, ale naturę ma nadal bardzo romantyczną.

Pierwszy cios na progu dorosłego życia dostaje od dziewczyny. Z perspektywy czasu ocenia, że młodsza od niego trzy lata przestraszyła się jego nad wiek dojrzałej postawy oraz poglądów i wybrała mniej skomplikowanego chłopaka, jego bliskiego kolegę zresztą.

Drugim ciosem jest oblany egzamin na studia. Dopada go przygnębienie, potęgowane codziennie pracą księgowego w paczkowskiej fabryce drzewnej, w której czuje się wyjątkowo nie na miejscu.

Do życia pobudza Zbyszka listami przyjaciel z klasy, Antek Poszowski, wtedy już student Wyższej Szkoły Muzycznej w Sopocie, późniejszy profesor muzykologii i wieloletni rektor Akademii Muzycznej w Gdańsku (umiera w listopadzie 2003 r.). Gdy trzeba przyjeżdża do Zbyszka na rozmowę. A Zbyszek zaczyna też korespondować z innymi kolegami, z panią od polskiego, Franciszką Cichowską. Profesorka, która po wyrzuceniu z liceum pracuje w Warszawie poza zawodem i zaczyna poważnie chorować, przeżywa jeszcze gorsze miesiące i lata niż młody człowiek.

W listach coraz częściej poruszana jest sprawa zjazdu koleżeńskiego. Dochodzi do niego w czerwcu 1956 r. Stawia się dziewięcioro z 28-osobowej klasy, w tym zdekonspirowany donosiciel UB.

Na dwóch następnych zjazdach dawny donosiciel już się nie pojawił, a później utopił się na urlopie w Bułgarii

Wtedy na wolności są już wszyscy skazani. Na część oficjalną zjazdu jednak nie przychodzą. Trzech z nich pojawia się na wieczornym spotkaniu towarzyskim. Dochodzi do scysji z „wtyczką”. Na dwóch następnych zjazdach dawny donosiciel już się nie pojawił, a później utopił się na urlopie w Bułgarii.

Po pierwszym zjeździe są co pięć lat następne. Maturzyści rocznika ’51 przyjeżdżają do Paczkowa w drugiej połowie czerwca ze wszystkich stron. Program spotkań jest właściwie ten sam: zbiórka w auli, powitanie przez szefa komitetu organizacyjnego, uczczenie pamięci zmarłych nauczycieli, a z biegiem lat i koleżanek i kolegów, odczytanie listy obecności z dziennika klasowego, spacer po Paczkowie, obiad, część artystyczna w wykonaniu „zjazdowiczów”, wspomnienia, wieczór towarzyski z tańcami przy adapterze.

Z biegiem czasu na zjazdy zaczynają przyjeżdżać zaprzyjaźnieni absolwenci młodszych roczników.

Po każdym spotkaniu powstaje obszerna, obficie dokumentowana zdjęciami relacja w kronice, prowadzonej skrupulatnie przez Teresę Sokołowską, która w 35 lat po maturze przechodzi na emeryturę jako dyrektorka biblioteki w Paczkowie.

Najwięcej maturzystów ’51 zjeżdża na trzydziestolecie. Piętnaście lat później, po burzliwej dyskusji, zapada decyzja o napisaniu monografii o losach grupy uczniów z dawnego gimnazjum i liceum w Paczkowie. Impulsem jest broszura, wydana na 50-lecie szkoły, z wieloma białymi plamami, oraz zbliżająca się „złota” rocznica matury.

 

7Testament i fenomen

Paczków. Fot. Newsbar.pl

Pół wieku po maturze, na jubileuszowym, dziesiątym, zjeździe stawia się piętnaścioro maturzystów rocznika’51. Ośmioro już nie żyje, a pięcioro z nich spoczywa na paczkowskim cmentarzu. Troje od początku nie chciało uczestniczyć w zjazdach. Na pięćdziesięciolecie przyjeżdżają oczywiście i młodsi. Wszyscy otrzymują monografię.

Dwutomową monografię Maturzyści z Paczkowa – rocznik 1951. Opowieść o uczniach jednej klasy wydano półprywatnie, przy wsparciu władz Paczkowa. Liczy razem tysiąc stron i jest ewenementem wydawniczym, ciekawym źródłem do historii inteligencji w drugiej połowie XX w. Dotarła do wielu bibliotek, od gminnych przez uniwersyteckie po Bibliotekę Narodową.

Stefanowi Bielakowi, emerytowanemu ordynatorowi oddziału kardiologicznego uzdrowiska w Polanicy-Zdroju, podczas lektury monografii kilka razy po prostu leciały łzy

Jej autorem jest Zbigniew Głuszczak, emerytowany główny księgowy z Białegostoku. Pomagali mu koledzy z klasy: dr Jan Cwynar, emerytowany informatyk z Gdyni, dr inż. Stanisław Choiński, były docent krakowskiej AG-H i emerytowany nauczyciel z Warszawy oraz Barbara Mróz-Skowron, emerytowana polonistka z Paczkowa.

Dwuczęściowa księga wywołała niesamowite wrażenie. Uczniowi tej klasy, Stefanowi Bielakowi, emerytowanemu ordynatorowi oddziału kardiologicznego uzdrowiska w Polanicy-Zdroju, podczas lektury monografii kilka razy po prostu leciały łzy. To samo przytrafiło się jego siostrze, znającej Paczków i niektórych bohaterów opowieści.

Maria Lawińska, siostra aresztowanej przed maturą Izy i młodsza koleżanka maturzystów’51, przy lekturze na przemian śmieje się i płacze, i w ogóle jest zachwycona.

Profesorowi Kazimierzowi Dąbrowskiemu, historykowi z paczkowskiego liceum i autorowi „Szkiców o Paczkowie”, lektura „Maturzystów…” spać nie daje na skutek zainteresowania tym, co będzie dalej. Dla niego to prawdziwe dzieło, rzecz wartościowa, z bogatą faktografią, której nie znajdzie się już w miejscowych archiwach. Jego zdaniem, cennym i godnym podkreślenia w tej książce jest stosunek maturzystów ’51 do nauczycieli i wychowawców, opisanych jak ludzie im bliscy, czasami jak ktoś najbliższy i najdroższy z rodziny.

Według Stanisława Choińskiego książka jest historią nie tyle faktów, ile stosunku bohaterów do tego, co przeżyli i czego byli świadkami, i czego obraz chcą przekazać następnym pokoleniom.

Autorzy odnotowali na końcu dzieła, że patrzyli bezsilni na likwidatorskie zabiegi oświatowych urzędników. Skuteczne zresztą. Do wspaniałego, ale wymagającego już pilnego remontu gmachu, wprowadzono zespół szkół zawodowych, który wchłonął ich szkołę. Przemieszało się grono nauczycielskie, a nowa sytuacja stworzyła zarzewie konfliktów. Pojawiła się tam młodzież – jak to delikatnie ujął Zbigniew Głuszczak – o bardzo zróżnicowanym poziomie intelektualnym, w tym część zaliczana do trudnej.

Profesor Adam Dobroński z uniwersytetu w Białymstoku zna wiele opracowań kół absolwentów szkół. Jego zdaniem jednak żadnego z nich nie można porównać z „Maturzystami z Paczkowa” – wydawnictwem niezwykłym, wielce oryginalnym i cennym.

Twórcy uważają swoją księgę za otwartą w pewnym sensie dla kontynuatorów, za rodzaj testamentu dla Paczkowa i następnych pokoleń jego mieszkańców. Twierdzą, że opisany w niej fenomen przyjaźni, pogłębiającej się z roku na rok, godny uwiecznienia w księdze rekordów Guinnessa, nie ma sobie podobnych.

Tadeusz Prusiński

Maj 2004 r.