To przedstawienie w olsztyńskim Jaraczu miało trwać 80 minut bez przerwy, a trwało 100 minut z przerwą. Antrakt był niespodziewany….
Gdy na scenie Margines w spektaklu “Historia” Witolda Gombrowicza pojawił się cesarz Wilhelm, a nad sceną opary (sztucznego dymu, pary wodnej?), widzowie usłyszeli komunikat, że muszą natychmiast opuścić teatr. Niektórzy sądzili, że to część widowiska, ale gdy obsługa stanowczo prosiła o wyjście z powodu “alarmu pożarowego”, wszyscy wyszli na zewnątrz.
Przyjechały na sygnale aż trzy wozy strażackie. Strażacy weszli do teatru. Po sprawdzeniu wszystkich miejsc, widzowie zostali zaproszeni do środka. Aktorzy ponownie stanęli na swoich miejscach. Wyszedł reżyser Marcin Przybylski, który przypomniał, jaka to scena, zwrócił się też do muzyków, którzy powrócili po niespodziewanej przerwie, mówiąc, od którego momentu rusza sceniczna akcja. A do aktorów – trochę wybitych z grania – rzucił “Zaczynamy! Z energią!” I znów cesarz Wilhelm zabrał głos i zaczęła wirować historia Europy. Spektakl od tego momentu zyskał nową energię.
Ktoś nawet na przymusowym antrakcie powiedział “W tym miejscu powinna być przerwa”. Może miał rację, bo “Historia”, spektakl dyplomowy uczniów trzeciego roku studium aktorskiego (egzamin dyplomowy już 3 czerwca), toczył się bardziej dynamicznie i z “nowym” duchem”. Tylko historia zagubionego Witolda została taka sama. Ciągle bosonogi, odmieniec, poza głównym nurtem…