8 C
Olsztyn
27 kwietnia 2024
reklama

Paweł Jaszczuk: Wciąż mam pragnienie gdzieś iść
P

 

Rozmowa z Pawłem Jaszczukiem, pisarzem, autorem kryminałów, laureatem Nagrody Wielkiego Kalibru dla najlepszej polskiej książki kryminalnej wydanej w 2004 roku – za powieść „Foresta Umbra”

 

– Czy to prawda, że pisania uczył Pana Zbigniew Nienacki? 

– Uczył, to może stwierdzenie na wyrost, ale wysłuchałem jego kilku cennych rad, odnoszących się do napisanej przeze mnie powieści sensacyjnej, której akcja toczyła się tuż po wojnie na Ziemiach Odzyskanych, także w Olsztynie. 

– Która to była powieść? Jaki miała tytuł? 

– Pierwsza i omen nomen nosiła tytuł „Obawa”. Nienacki przeczytał ją i zaproponował spotkanie w Novotelu. Po rozmowie z pisarzem powieść zniszczyłem. Nie dlatego, że autor „Raz w roku w Skiroławkach” ją skrytykował, lecz dlatego, że był to kamień milowy mojej przygody pisarskiej, który musiałem zostawić za sobą. 

– Nie pan jeden tak zaczynał. Zdaje się, że Herling-Grudziński pierwszą wersję “Innego świata” też spalił w kominku, a Dostojewski “Zbrodnię i karę”… 

– Ze mną więc było podobnie. Nienacki poświęcił mi dwa wieczory, zaskakując swoją bezpośredniością. Czułem się wyróżniony, bo po jego książki ustawiały się wówczas w księgarniach kolejki. Wysłuchałem jego rad. Poznałem tajniki pisarskiego warsztatu, rolę detali oraz wagę psychologii postaci. Nienacki opowiadał o swoim warsztacie. Przypomniał lekcję, którą sam odebrał, opisując targowisko. Opis zawarł na kilku stronach i zadowolony poszedł do profesora po zaliczenie. Ten przeczytał tekst i stwierdził, że jest zbyt rozwlekły. Nienacki musiał więc skrócić go. Kiedy ponownie przyszedł do belfra, ten rzucił okiem na pracę i poprosił o zmieszczenie wszystkiego na połowie kartki. Nic ponad potrzebę, jak w regule filozoficznej zwanej brzytwą Ockhama. To jest właśnie szkoła, do której staram się stosować. Może dlatego nie mogę przebrnąć przez ośmiuset stronicowe powieści, w których co drugim słowem jest k… Mam wciąż wobec Zbigniewa Nienackiego dług wdzięczności i teraz powinienem znaleźć czas, by podzielić się swoimi doświadczeniami z jakimś kandydatem na pisarza. 

– Można się nauczyć pisania w kilka godzin? 

-To wykluczone. 

-I wszyscy się męczą. Autor, żeby tyle stron zapełnić, a czytelnik, żeby to wszystko przeczytać… 

–  Dzisiejsza maniera pisania opasłych tomów to również chwyt reklamowy. Wydawcom się wydaje, że jeśli książka jest gruba, to będzie zauważona na półkach w księgarni, i że wtedy lepiej się sprzeda. Przypomnijmy sobie “Sklepy cynamonowe” Brunona Schulza. Niewielka objętość dzieła, a jakże wspaniała lektura, która wystarcza za tysiące przegadanych stron. 

-O czym była pierwsza, zniszczona książka? 

-Rzecz działa się w roku 1947 w powojennym Olsztynie i opisywała losy partyzantów, których dzisiaj nazwalibyśmy żołnierzami niezłomnymi.  Bohaterów dręczyła obawa o przyszłość Polski i własne życie. Pod koniec lat 70-tych XX wieku książka z wiadomych powodów nie miałaby szans się ukazać, a dzisiaj z pewnością napisałbym ją inaczej. 

-Tomasz Sekielski, ten od filmu “Tylko nie mów nikomu”, także autor poczytnych kryminałów, opowiadał mi, że dawniej rozklejał na ścianach swojego gabinetu zapiski, żeby w powieści niczego nie przeoczyć i łatwiej kojarzyć porozrzucane wydarzenia. Później przeszedł na specjalny program komputerowy integrujący kryminalne fakty.  

-Żeby nie malować za każdym razem ścian pokoju… (śmiech) 

-A jak pan sobie radzi z tym problemem?  

-Na ścianach nie piszę. Po napisaniu dziesięciu powieści mam jako tako opanowany warsztat pisarski. Prócz zapisków na kartkach, wykorzystuję wszystkie dostępne urządzenia: laptop, tablet i smartfon. Staram się nie zapominać o szczegółach. Ważne, by bohater miał w sobie coś pociągającego, i jeśli trzeba, to powinien być charakterny. Może być nieopierzony, jak Jürgen Schlichtinger, z powieści “Testament Schlichtingera”, a może spoglądać na życie z perspektywy kilkudziesięciu lat, jak Piotr Stocki, antykwariusz z powieści „Sekret antykwariusza”. 

-Da się wcielić w postać złoczyńcy, mordercy? 

– To kwestia świadomego podejścia, podobnie jak aktorzy podchodzą do swoich teatralnych lub filmowych ról. Mimo zachowania ostrożności, podejmuje się ryzyko za cenę zdrowia psychicznego. Ostatnią powieść „Sekret antykwariusza” pisałem do całkowitego wyczerpania. Budziłem się w nocy, bo uznawałem, że mój bohater ma mi coś ważnego do powiedzenia. Nawet podczas snu, głowa stale pracowała, rozwiązując zadanie logiczne. Na biurku czekały na mnie kartki i długopis. Po przebudzeniu notowałem kilka zdań, czasem był to fragment jakiegoś dialogu. W nocy i nad ranem widziałem  precyzyjniej wymyślone postaci, jakbym założył korekcyjne okulary. Którejś nocy wyczerpany po wielogodzinnym pisaniu upadłem, tracąc przytomność. Na pytanie czy łatwo wcielić się mordercę, odpowiem, że niezwykle trudno, bo trzeba przejść na stronę zła, zapomnieć o własnej moralności i patrzeć na świat, łamiąc wyznawane przez siebie zasady. 

-Jak dzisiaj opisać realia przedwojennego Lwowa, a właśnie wtedy toczy się akcja jednej z pańskich powieści, w której Jakub Stern, dziennikarska hiena, po trupach dąży do celu. 

-Trzeba zrekonstruować miasto, którego nie ma i spróbować odtworzyć panującą w nim dawną atmosferę. Przed wojną Lwów promieniował na całą Rzeczpospolitą, jesteśmy spadkobiercami jego kultury i nauki. To niesłychane miasto, w którym przed wojną było najwięcej lekarzy, prawników, matematyków na tysiąc mieszkańców. Odtwarzając atmosferę dawnego Lwowa sięgałem do przedwojennych gazet z repertuarami lwowskich kin, teatrów, i do opisów ówczesnych wydarzeń np. meczu Pogoni czy zawodów hippicznych. Posługiwałem się przedwojennymi planami miasta, by ustalić odległości i nazwy ulic, które niejednokrotnie się zmieniały. Wiedzę o Lwowie czerpałem także z nagranych wspomnień mieszkańców. Można je znaleźć na YouTube. Niezastąpione były przewodniki Witolda Szolgini, Jerzego Janickiego, Jerzego Michotka, a także powieści i wspomnienia Stanisława Lema i Jana Parandowskiego oraz kalendarium napisane przez Agnieszkę Biedrzycką. Bardzo ważne były moje wyjazdy do Lwowa. Spacerując ulicami Lwowa, robiłem notatki, szkice i zdjęcia. Zrealizowałem też swój plan związany z powieścią „Akuszer śmierci”. Zamówiłem w kawiarni Wiedeńskiej kawę i lody orzechowe, siadłem za pianinem i sfotografowałem stare nuty, zajrzałem do sali bilardowej. Zszedłem do podziemi kościoła Dominikanów. Byłem też na cmentarzu Łyczakowskim i przez dziurę w ogrodzeniu przeszedłem na Pohulankę, gdzie „mieszkał” mój bohater, Jakub Stern. W moim programie obowiązkowym znalazło się też muzeum z eksponatami medycznym. Widziałem tam np. nogę marynarza z tatuażem wykonanym w Singapurze, zajrzałem do prosektorium i obejrzałem salę wykładową. Zasada wierności realiom obowiązuje tak samo dla przedwojennego Lwowa, jak Warszawy i Olsztyna. 

-A tak na marginesie, to jest pan także fotografikiem z uznanym dorobkiem. Czy fotografia to dla pana dodatkowa platforma artystyczna czy rodzaj pamięci zastępczej? 

– To dodatkowa, uzupełniająca platforma artystyczna, którą wykorzystuję zamiast notatek. Jedna fotografia zastępuje przecież tysiąc słów. 

-Łatwiej opisywać świat słowem czy obrazem? Jaki rodzaj fotografii Pana interesuje?   

-Fotografia to przede wszystkim światło i zatrzymanie emocji. Statystycznie wykorzystuję jedno lub dwa zdjęcia na sto. Bardziej pociąga mnie przyroda niż portretowanie ludzi i dokumentowanie architektury. Po ojcu odziedziczyłem chyba geny malarza, z tym że ja „maluję” aparatem, zaś on malował akwarelami. Zdjęcie zawsze mam najpierw w głowie i dopiero później naciskam migawkę aparatu. Kiedy wyprawiam się z żoną na wycieczki po Warmii, za każdym razem widzę ten sam krajobraz inaczej. Te same miejsca zmieniają się nie tylko w zależności od pory roku, ale pory dnia oraz oświetlenia. 

-Włodzimierz Kowalewski o jednej z Pańskich książek mówił, że czytając uderzał go realizm opisywanego Lwowa.  

-Cieszę się, że znany olsztyński prozaik tak wysoko mnie ocenił. 

-Skąd się bierze wielka popularność kryminałów, nie tylko zresztą w literaturze, może nawet bardziej w kinie. Np. Netflix to kopalnia filmów w których ktoś kogoś ściga, zabija. W 1993 r. wydano w Polsce kilka kryminałów, w 2013 r. ponad sto. Ile powstanie w tym roku – dwieście? 

-Kryminał wciąż się rozwija, ale widoczny jest już przesyt tym gatunkiem. Młodzi autorzy uważają, że nic prostszego, jak napisać kryminalną powieść, co rzecz jasna nie jest prawdą. Popularność kryminału bierze się stąd, że czytelnik lubi mocne przeżycia, a kryminał je dostarcza. Dawka strachu zmieszana z wartką akcją, nikomu nie zaszkodzi. Literatura kryminalna opisuje świat takim jakim jest. Gdyby nagle zniknęły gazety, internet, encyklopedie, a zostały tylko kryminały, to na ich podstawie można by odtworzyć opisany w nich świat. 

A odwróćmy sytuację. Co by było gdyby zabrakło kryminałów? 

-Ktoś musiałby wymyślić coś, co w równym stopniu przyciągnęłoby uwagę czytelnika. Życie nie znosi próżni.  

-Czy literatura gatunkowa, którą Witkacy nazywał sensacyjno – wagonową, może być uznana za artystyczną? Nie ma pan pisarskich kompleksów? Twórca kryminałów raczej Nobla nie dostanie, nagrody NIKE chyba też nie…  

– Nie piszę dla nagrody. Tak się pisać nie da. Kompleksy, jeśli kiedykolwiek je miałem, wyleczyłem po otrzymaniu Nagrody Wielkiego Kalibru, najważniejszej nagrody przyznawaną autorom powieści kryminalnych i sensacyjnych w Polsce; dostałem ją po Marku Krajewskim. Moje pisarstwo wynika z przekonania, że ważniejsza jest droga, a nie cel. Kiedy dojdę do celu, to dalej już nie pójdę, a ja wciąż mam pragnienie gdzieś iść. Pisząc nową powieść, czuję jakbym wchodził do nowej rzeki i zaczynał literacką przygodę od początku. Są wprawdzie głosy, że literatura kryminalna to jakiś gorszy gatunek literacki. Ja oczywiście tak nie uważam. Na rynku czytelniczym pojawiły się doskonale kryminały i każdy szanujący się autor chciałby mieć podobne na swoim koncie. Katarzyna Bonda, Mariusz Czubaj, Marek Krajewski, Marcin Wroński, że wymienię tylko niektóre liczące się nazwiska. Dobry kryminał opowiada o czymś, co się już wiele razy zdarzyło na tym świecie, ale liczy się styl opowieści. 

-Skąd autor kryminałów czerpie wiedzę fachową? Kryminalistyka to dzisiaj obszerna, interdyscyplinarna dziedzina wiedzy. 

– Musi sięgać po opracowania naukowe i popularnonaukowe z zakresu medycyny sądowej, chociażby po „Godzinę detektywów” oraz „Stulecie detektywów” Jürgena Thornwalda. Równie ważna jest znajomość psychologii postaci, bo bohater opowieści powinien się wpisywać w wyobraźnię czytelnika. Myślę, że znajomość psychologii przestępcy jest tak samo ważna, jak studia kryminalistyczne. Trzeba wejść w skórę zbrodniarza i odtworzyć jego myślenie. W dobrym kryminale czytelnik powinien być wyprowadzony na manowce. Jest też inne podejście, jak np. w „Zbrodni i karze” Fiodora Dostojewskiego, gdy wiemy od początku kto popełnił zbrodnię. Nie jest to oczywiście typowy kryminał, ale rozprawa psychologiczna i  filozoficzna. 

-Czy istnieje zbrodnia doskonała? 

– Zawsze zostaje jakiś ślad przestępstwa, jest również motyw, który można odtworzyć. Zbrodnia „doskonała” istnieje tylko wtedy, gdy przestępca przerasta ścigającego swoją wiedzą i umiejętnościami. Motyw bywa głęboko ukryty, a zbrodnię może popełnić genialny przestępca. Czasem „doskonała” zbrodnia zostaje rozwikłana po latach, gdy są dostępne nowe narzędzia kryminalistyczne, ale bywa, że nikomu nie zależy na rozwikłaniu zagadki kryminalnej, jak w przypadku zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów, czy zagadkowej śmierci  Andrzeja Leppera. Jestem przekonany, że nasze państwo nie stanęło na wysokości zadania. 

-Czy te fakty będą wykorzystane w jakiejś pana powieści? 

-Nie mogę tego wykluczyć. 

-Na polskim rynku dominuje kryminał retro. Dlaczego nie współczesny? Trudniej osadzić go w realiach? Nie słyszałem, aby ktoś napisał kryminał nt. oszustw cyfrowych. Pewnie dlatego, że łatwiej opisać realia z czasów Arsene Lupin. 

– Nie ma przeszkód, by powstała porywająca powieść o przestępstwach cyfrowych, tym bardziej, że każdy z nas może stać się ich ofiarą. Wirusy komputerowe są wszechobecne w sieci i trzeba używać programów zabezpieczających, które i tak będą kiedyś złamane, bo wyścig kto jest lepszy wciąż trwa. Od dawna hakerzy podmieniają numer kont i pieniądze zamiast do adresata trafiają do złodzieja. Niedawno w Olsztynie ktoś informował o podłożeniu bomb w szkołach i urzędach. Ponieśliśmy jako społeczeństwo znaczne straty. Póki co sprawca albo sprawcy, nie zostali wykryci. 

-Nie kusi Pana dokonanie przestępstwa? Choćby drobnego… Po to, aby poczuć smak kradzieży i na własnej skórze doświadczyć tego, o czym piszą książki psychologiczne? 

-Wyobraźnia ma swoje granice. Jeśli już miałbym zgrzeszyć, to sięgnąłbym po apetyczne jabłka rosnące w sadzie księdza proboszcza. Zło w wymiarze praktycznym mnie nie pociąga. 

-Czy autor kryminału może napisać scenariusz pod rzeczywiste przestępstwo? 

–  Może, choć to niemoralne i naganne. Zdarzali się już tacy pisarze, także w Polsce, którzy napisali scenariusz zbrodni, dokonali przestępstwa i trafili do więzienia, ale taka perspektywa mnie nie kusi. 

-Miałem na myśli prawdziwe przestępstwo. Przychodzi złodziej i mówi poproszę skuteczną receptę napadu na bank… 

-Ha, ha, ha. 

-Czy autor kryminałów czyta inne kryminały? Czy nie boi się pan, że po lekturze podświadomie skopiuje pewne pomysły, sceny, dialogi lub inne szczegóły?  

– Bez obaw. Muszę czytać innych autorów, bo chcę poznać nowe zjawiska i trendy. To nie tylko rozrywka, lecz także sposób na uniknięcie powielenia podobnych pomysłów. Zdarza się, że autorzy o znanych nazwiskach rozczarowują mnie, ale bywa, że ktoś nieznany mnie zafascynuje, tak jak w życiu. 

-Jak Pan buduje swoje postaci, powiedzmy dziennikarza Jakuba Sterna z powieści “Foresta umbra”? Czy to jest zlepek złożony ze znajomych, członków rodziny czy też zupełnie abstrakcyjna osoba? 

-W przypadku powieści „Foresta umbra” wpierw była zbrodnia, o której usłyszałem od znajomej, a potem pojawiło się pytanie, kto będzie przedstawiał ją światu? Nie chciałem bohatera policjanta, prowadzącego śledztwo, wolałem dziennikarza, w myśl zasady: nic tak nie ożywia gazety, jak trup na pierwszej stronie. Dziennikarz śledczy z działu sensacji mi odpowiadał. Wybrałem faceta rozchwianego emocjonalnie, bezwzględnego, dążącego po trupach do celu, ale mimo wszystko dającego się lubić. Znam kilkunastu dziennikarzy, lecz nie skopiowałem nikogo konkretnego. Mój Jakub Stern jest zlepkiem postaci, z którymi miałem styczność. Stworzyłem też wymagającego szefa, w tym przypadku specjalnie nie musiałem szukać. To on domagał się od podwładnych mięcha, bebechów i wolał cuchnący świat od pachnącego perfumami. Brutalne teksty miały być na wczoraj, zawsze wcześniej niż u konkurencji. Sądzę, że Jakub Stern spełniała te wymagania. 

Pod względem technologicznym książka ciągle pamięta Gutenberga. Kartka, druk, emocje. A tymczasem mamy XXI wiek i nowe technologie. Powoli pojawiają się e-booki, audiobooki.  Czy kryminały są wdzięcznym gatunkiem na cyfrowe wersje książki? 

-Większość moich powieści została wydana również jako audiobooki i e-booki. Książka w wydaniu dźwiękowym to nowa jakość, inny sposób dotarcia do czytelnika. Są  miłośnicy prozy, którzy jeżdżą samochodami i słuchanie nagrania skraca im czas, inni słuchają powieści w domu. Wydawcy audiobooków przywiązują dużą wagę do jakości i interpretacji nagrań. Słuchając „Lekcji martwej mowy” lub „Foresta umbra” w interpretacji Marcina Popczyńskiego odnosiłem wrażenie, jakbym przeniósł się do wymyślonego przez siebie świata. Doskonałą interpretację powieści „Na skraju nocy” przedstawił aktor Andrzej  Hausner. Przekonałem się, że proza czytana przez zawodowego aktora nabiera głębi, a pojedyncze słowa odkrywają swoje znaczenie na nowo. Każda z moich powieści nagrana przez aktora zyskała dzięki temu nowy wymiar. 

-A próbował pan postępować odwrotnie, tzn. dyktować tekst na komputer i w ten sposób zapisywać swoje myśli, pisać książkę?

 -Nie, choć wiem, że jest to możliwe. Wolę widzieć zapis, bo jestem wzrokowcem. Zdarzyło się przed laty, gdy płynęliśmy z żoną kajakiem na Litwie, że podyktowałem jej fragment powieści Foresta Umbra”. Nie unikam nowych technologii i nowych narzędzi. Korzystam ze smartfona i tabletu, powstały w ten sposób znaczne fragmenty powieści. Będąc na nudnym spotkaniu towarzyskim potrafiłem wyłączyć się i napisać fragment książki, jakbym pisał SMS. Tekst wysyłałem mailem na swoją pocztę, później go redagowałem i dołączałem do powieści. Pisać mogę praktycznie wszędzie. Technologia dała mi nieograniczone możliwości. Najważniejsze jest jednak, nie jak i czym, a co chcę napisać. 

-Gdyby był ranking najlepszych pisarzy, fotografików i pieśniarzy, to miałby pan pierwsze miejsce w tym triathlonie artystycznym. Jakie znaczenie ma muzyka w twórczości literackiej? 

-Nie chcę się z nikim porównywać i z nikim nie rywalizuję. Pisanie,  fotografowanie oraz granie na gitarze sprawia mi przyjemność. Uczę się utworów Wertyńskiego, Okudżawy czy Wysockiego w oryginale, przy czym nie mam żadnych rosyjskojęzycznych tradycji rodzinnych. Miałem w szkołach dobrych rusycystów, a podczas studiów politechnicznych w Gdańsku był łatwy dostęp do publikacji technicznych z Kraju Rad. Używałem rosyjskich tablic trygonometrycznych, zbiorów zadań fizycznych i matematycznych, a także czytałem powieści Dostojewskiego w oryginale. Pamiętam przed laty na „końskim rynku” w Olsztynie rodzice kupili mi rosyjską gitarę siedmiostrunową, którą przerobiłem na sześciostrunową. Dziś muzyka odgrywa znaczącą rolę w mojej twórczości literackiej. Zdarza się, że wątki związane z moimi muzykalnymi zainteresowaniami umieszczam w powieściach. Na przykład w „Lekcji martwej mowy” mój bohater, Daniel Wolny, dostał gitarę z autografem Wysockiego. Powieść ta zaczyna się mottem z pieśni Wysockiego. Reasumując: słowo, obraz i dźwięk pozwalają mi wyrazić swoje pragnienia. 

Posłuchaj piosenek w wykonaniu Pawła Jaszczuka

-Pana ostatnia powieść przestrzega przed spotkaniem z  “tym antykwariuszem”. Na rynku jest coraz mniej antykwariatów, coraz mniej księgarni. Kogo powinniśmy się bać? Domyślam się, że chodzi o Piotra Stockiego, który porzuca swój antykwariat i  brata się ze światem przestępczym.

 -Mojej powieści w żaden sposób nie należy wiązać z walką z antykwariatami, do których odnoszę się z najwyższą atencją. Interesują mnie zakamarki duszy, gdzie dochodzi do podejmowania występnych decyzji. „Sekret Antykwariusza” to powieść psychologiczna napisana w konwencji kryminału o zagubieniu człowieka i o traumie dzieciństwa i jej skutkach, a także o roli przypadku w życiu człowieka, przypadku, którego nie da się przewidzieć ani przed nim uchronić. Intrygują mnie bohaterowie niejednoznaczni. Mój antykwariusz mógłby o sobie powiedzieć (parafrazując słowa Wolfganga von Goethego z Fausta) – Jam częścią tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, wiecznie zło czyni.   

Tekst, zdjęcia i dźwięk: Sławomir Ostrowski


Paweł Jaszczuk
Mieszka w Olsztynie. Jest absolwentem III LO oraz Politechniki Gdańskiej. Debiutował powieścią Testament Schlichtingera (1991), ale popularność i uznanie zyskał kilkanaście lat później, dzięki serii powieści kryminalnych retro z lwowskim dziennikarzem śledczym Jakubem Sternem. Już pierwsza z nich, zatytułowana Foresta Umbra (2004), zdobyła Nagrodę Wielkiego Kalibru, książka ta ukazała się również na rynku niemieckim. Jaszczuk pisze kryminały retro w odmianie noir, z wyrazistym, wciąż pakującym się w kłopoty, głównym bohaterem oraz mrocznymi, pełnymi brutalnych zbrodni intrygami kryminalnymi. Foresta Umbra, Plan Sary, Marionetki, Akuszer Śmierci oraz Lekcja martwej mowy tworzą cykl lwowski z Jakubem Sternem i Wilgą de Brie w rolach głównych. Jaszczuk nie ogranicza się tylko i wyłącznie do pisania prozy kryminalnej. Tworzył i wciąż tworzy powieści psychologiczno-obyczajowe: Sponsor, Honolulu, Ochronka Anioła Stróża, Na skraju nocy. Jest również autorem zbioru opowiadań oraz sztuk scenicznych. Najnowsza jego powieść to thriller psychologiczny Sekret antykwariusza, z akcją osadzoną w Olsztynie. Autor Lekcji martwej mowy lubi spływy kajakowe, piesze wędrówki oraz rosyjskie romanse przy akompaniamencie gitary. Nastrojowe pieśni Aleksandra Wertyńskiego, Bułata Okudżawy oraz Władimira Wysockiego śpiewa dla przyjaciół. Jego pasją jest fotografia. Interesuje go krajobraz warmińsko-mazurski oraz jego mieszkańcy. Jako prozaik poznał również prozę życia. Prywatnie jest mężem Emilii, ojcem trójki dzieci, dorobił się też trzech wnuczek i jednego wnuka.

Rozmowa jest fragmentem projektu pn. Cyfrowa mapa pisarzy Olsztyna

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Ostatnie wpisy