Koalicja Europejska przegrała wybory do Parlamentu Europejskiego. Kiedy w tym, co wydarzyło się 26 maja 2019 roku, któryś z jej liderów będzie się doszukiwał pewnych pozytywów da sygnał, że przełknie i następną porażkę, jesienią. Jeśli kogoś nie otrzeźwił dzisiejszy stosunek 45:38 (w naszym okręgu jeszcze gorzej, bo 47:37, i 3:0 dla Białegostoku), niech przypomni sobie, że pięć lat temu było 48:32, ale w drugą stronę. A wtedy PiS nie miał przeciw sobie zwartych szeregów koalicji, ale każdego z jej trzech głównych graczy – PO, PSL i SLD – z osobna. Klęska jest zupełna. Potwierdziło się, że Polacy nie lubią jak trzech, a nawet pięciu, licząc Nowoczesną i Zielonych, rzuca się na jednego. O koalicji jako metodzie na PiS należy więc zapomnieć. Zwłaszcza takiej, której wyłącznym napędem jest chęć odsunięcia Jarosława Kaczyńskiego od władzy.
Europa w tytule też nie wystarczy. Można o niej na wiele sposobów. Te najprostsze zaczynają się od porównywania dzisiejszej Brukseli, do niegdysiejszej Moskwy. Kto w życiu za granicę nie wyjeżdżał i z obcych słów zna tylko yes i no, może nie dostrzegać różnicy. Wówczas wszystko, co napływa z tamtej strony; nie tylko imigranci, ale też zachęty do wprowadzenia wspólnej waluty, trybunalskie wyroki, prawa środowisk LGBT, a nawet żądania, żeby nie palić w piecu węglem, będzie odbierane jak narzucany Polsce kaganiec. Wyborcy pytani o Europę wolą nie mówić o tym, co ona ma do zaproponowania nam, ale co my jej. Łatwo wtedy nad miliardami euro, jakie w ciągu piętnastu lat członkostwa w Unii wpłynęły do naszego kraju, przejść do niepoliczalnych wartości, które „z serca Europy” my gotowi jesteśmy ofiarować „zapominającemu o swoich korzeniach” Zachodowi.
Gdy jednak lider Wiosny wyjedzie do Brukseli, któż pociągnie jego partię
To, że do Europarlamentu z ugrupowań skrajnych dostał się właściwie i osobiście tylko Robert Biedroń, też można tłumaczyć na dwie strony. To dobrze, że tylko w jego przypadku zadziałał wielokrotnie wykorzystywany w Polsce fenomen politycznej świeżości. Gdy jednak lider Wiosny wyjedzie do Brukseli, któż pociągnie jego partię. Bo konfederacja – raczej spółka z o.o. – Korwin, Braun, Liroy i Narodowcy więcej niż do jutra nie pociągnie. Przynajmniej z tak narowistą czwórką w zaprzęgu. To oczywiście nie znaczy, że prawdziwi patrioci i mężczyźni o zdecydowanych poglądach szybko nie dosiądą nowego konika. Wynik wyborów nie jest bowiem symptomem uodporniania się Polaków na skrajności z prawa czy lewa. Na oko widać raczej pogłębiającą się polaryzację społeczeństwa, zero-jedynkowy wybór między PiS, a resztą. Również to, że dopóki PiS płaci swoje plusy, nic mu nie zaszkodzi. Ich afery zawsze można suwerenowi przedstawić jako efekt żydowsko-lewackiego spisku przeciw katolickiej Polsce.
Utrzymując taki wynik w jesiennych wyborach do Sejmu Prawo i Sprawiedliwość (formalnie Zjednoczona Prawica) będzie mogło rządzić samodzielnie. Zapewne weźmie się wówczas za zmianę konstytucji. Kształt Konstytucji+ już się zarysowuje. Nim PT Wyborcy zorientują się, że plus może oznaczać czasem minus, będzie po ptakach, klatka się zamknie. Ostatnia nadzieja, że jesienią do kraju wróci z Brukseli pewien były premier. Cena wykupu jest ogromna, bo z własnego wyboru w jego miejsce oddajemy dziś Europie kilkoro innych byłych premierów i ministrów spraw zagranicznych oraz najwyrazistsze twarze urzędującego rządu. Można tylko żałować, że Jarosław Kaczyński nie zdecydował się jechać razem z nimi. Mielibyśmy może Europę+. bs