Zapoznaj się z trasą rowerową Staszka Brzozowskiego (1700 km)

Utworzony za pomocą aplikacji Padlet

Bardzo ostatnio popularna wśród cyklistów książka Bernarda Newmana, Anglika, który w 1934 objechał nasz kraj rowerem w oryginale ma tytuł „Pedalling Poland”. Już wówczas było jasne, że z wysokości rowerowego siodełka okolicę lepiej widać i czuć (w nogach). Właśnie przepedałowałem pół Polski…

Newman zaliczył przedwojenne granice II Rzeczpospolitej z Niemcami (korytarz, Prusy Wschodnie) i Litwą (wówczas na północny-zachód od Wilna). Obecnie mamy po drodze aż pięć granic. Rosyjska – zamknięta w 90 procentach; pusta autostrada i znów niepokojąca cisza za pasem zaoranej ziemi. Litewska – pracowita, pachnąca sianem, błyskająca lustrami jezior, szkoda że tylko na dzień jazdy. Białoruska – najwyraźniej zbuntowana, nie zapraszająca dziś Polaków, mimo że do Grodna, czy Brześcia zajrzeć by wypadało. Ukraińska – pełna historycznych pomników i ran, ale wciąż budząca nadzieję. Słowacka – nie góry są teraz przeszkodą, od wypadu do Medzilaborców Andy Warhola (rzut beretem od granicy) powstrzymują słowackie obostrzenia covidowe.

Trzymałem się więc polskiej strony. No oko widać, że jest postęp; nowe domy nawet w zabitych kiedyś dechami wioskach na końcu świata, okna wymienione na plastiki, trawa przed domem wystrzyżona do bólu, odnawiane zabytki, rynki z nowym brukiem, drogi wybudowane lub naprawione za unijne pieniądz. Wreszcie Green Velo, rowerowy szlak, postrokaty bardzo jeśli chodzi o stan nawierzchni i czytelność oznakowania, lecz już przyciągający setki cyklistów. Tego nie było, pachnie Zachodem. Czasem do przesady, nie ma przecież czegoś takiego jak „prawdziwy kebab z kurczaka”, podobnie z „tradycyjną podlaską pizzą”

prawdziwa Polska z perspektywy rowerowego siodełka, jest przede wszystkim religijna

Niejednego może zdziwić, że prawdziwa Polska z perspektywy rowerowego siodełka, jest przede wszystkim religijna. Strzałki, zachęcające do zwiedzania turystycznych atrakcji, najczęściej kierują do obiektów kultu. Nawet jeśli liczba wyznawców maleje, znaki przy drodze stoją niewzruszone Warmińskie kapliczki, żelazne krzyże na północy Mazur, drewniane przy litewskiej granicy, prawosławne krzyże drewniane ze skośną belką, albo kamienne malowane na niebiesko, kamienne krzyże unickie. Wszystko to, na całej trasie, po sąsiedzku ze znakami katolickimi, w Małopolsce czasem bardzo wiekowymi. Sąsiadują, trochę konkurują, lecz nie walczą. We wielu miejscowościach wschodniej Polski, świątynie różnych wyznań stoją naprzeciwko siebie. Cerkwie zresztą piękniejsze. Nawet te nowe trzymają się bowiem jakiegoś architektonicznego kanonu, gdy współczesne wiejskie kościoły wyglądają czasem jak… stodoła z witrażowym oknem od frontu.

Polska jest wieloreligijna i nadal wielokulturowa. Widać (zależnie od prężności lokalnych społeczności), że każdy chce podkreślać swoją wyjątkowość, a więc także odrębność. Nie powinno nikogo dziwić, że w Puńsku/Punskas dzieci, które na dużej szkolnej przerwie wyskoczyły na lody, mówią po litewsku. Dwujęzyczne napisy przygranicznych miejscowości to norma. Dlaczego bocianie Żywkowo nie może więc być, jak dawniej, Schewecken. Tatar w Kruszynianach mówi: „nie jesteśmy żadną mniejszością, jesteśmy Polakami od ponad 300 lat”. Występujący w Kętrzynie ukraiński zespół „Czeremosz” jest z Węgorzewa, ale nazwą i tańcem sławi oddaloną o tysiąc kilometrów (niegdyś w granicach Rzeczpospolitej) Huculszczyznę, którą „pedalling Poland” opisał barwnie Bernard Newman i (w kilku grubych tomach) Stanisław Vincenz z Krzyworówni.

„Polska B”, „ściana wschodnia” – powtarzamy bez namysłu sugerując ludziom, że jest jakaś Polska A, bardziej cywilizowana i zachodnia, bogatsza i mądrzejsza. Wyniki politycznych wyborów ostatnich lat zdają się to potwierdzać. Polityka wszędzie walczy o ludzi – narodowcy maszerują w Hajnówce, w Lubaczowie w wyborach do Sejmu PiS zdobył niemal 75 procent głosów, ale już przyśpieszone wybory na prezydenta Rzeszowa, wygrał kandydat drugiej strony. Podziały pogłębia „polityka historyczna”, że to niebezpieczne narzędzie, na pograniczu widać szczególnie wyraźnie. Przy drodze pomniki z wojny polsko-litewskiej (była taka w 1920 roku), obławy augustowskiej (z 1945) i oczywiście mnóstwo datujących się jeszcze z czasów PRL, standardowych miejsc pamięci „walk z faszyzmem” i o „wyzwolenie społeczno-narodowe”. Najnowsze są pomniki „żołnierzy wyklętych” i te poświęcone stuleciu odzyskania niepodległości. Stuprocentowo prawdziwe są chyba jedynie stare cmentarze: wojenne (głównie z tej pierwszej, która jeszcze nie dzieliła ofiar), poniemieckie, katolickie (marmury przy bramie, krzaki w przedwojennej części), unickie, łemkowskie i najbardziej zarośnięte żydowskie, bardzo chętnie zapominamy bowiem, że ta część Polski w dużej mierze była niegdyś żydowska.

Z historii należy pamiętać datę bitwy pod Grunwaldem, z geografii zaś, że stolica Polski, Warszawa, leży nad Wisłą. Tym, którzy pragną więcej wystarczy ciekawość i ochota, żeby ruszyć w drogę. Odległości, także te między ludźmi, da się pokonać. Szczery cyklista bać może się najwyżej złej pogody, lecz i na to jest lekarstwo… autobusowe przystanki, równie koszmarne w Polsce A, jak i Polsce B. Generalnie jednak, jest pięknie, zwłaszcza w czerwcu, kiedy bujna zieleń… itd.

Stanisław Brzozowski