O „żelaznej kurtynie”, oddzielającej Zachód Europy od zdominowanego przez Sowietów Wschodu, pierwszy, w 1946 roku, powiedział Winston Churchill. Granicą była między innymi rzeka Łaba, aż tam dotarła Armia Czerwona. Pomników ku jej czci w Niemczech nikt na wszelki wypadek nie usuwa. 35 lat po upadku komuny, po DDR-owskiej stronie tu i ówdzie stoją jeszcze strażnice pamiętające zimną wojnę. Na nadłabskich łąkach teraz spokojnie pasą się owce, jedyne miny na rowerowej ścieżce, to krowie placki.

Jedna z najważniejszych rzek Europy ma źródło kilkaset metrów od polskiej granicy. Z grzbietu Karkonoszy na łeb na szyję spada na czeską stronę i dziką pozostaje niemal do końca. Wije się „von Klippe zu Klippe” więcej niż tysiąc kilometrów. Dopiero pod samym Hamburgiem daje się wcisnąć w betonowe koryto i poskromić na potrzeby morskiego portu. Wcześniej mija ze dwa tuziny większych i mniejszych miast. Od Hradca Kralove w Czechach począwszy.

Ta sama Łaba (Labe, Elbe), najpierw Czechy, potem Niemcy. Mijani na rowerowym szlaku ludzie witają cię grzecznie „ahoj!”, potem „morgen!”, czasem nawet „gruss Gott!”, czyli „pochwalony”, co w katolickiej Polsce już się nie zdarza. Witają grzecznie, ale raczej nic więcej. Czesi są mistrzami świata w hokeju i mają najlepsze na świecie piwo, to im wystarcza. Groźny niegdyś niemiecki „ordnung” ustąpił miejsca, bardzo skrupulatnie pilnowanej tam poprawności politycznej. W powietrzu czuć jednak podejrzane zapaszki. Parę dni temu w eurowyborach, zwłaszcza we wschodnich landach,  największy sukces odniosła nacjonalistyczna AfD (Alternatywa dla Niemiec).

Mówi się, że skręt w prawo to ogólnoeuropejska tendencja, byłoby jednak szkoda gdyby wzięła ona górę nad tym, co z przedzielonej do niedawna żelazną kurtyną Europy, na powrót uczyniło wspólnotę. Na oko widać, ze Polska bardzo na tej wspólnocie skorzystała. Czesi, pragmatyczni aż do bólu, nawet w najgorszych czasach (po „Praskiej Wiośnie 1968 roku) zawsze byli  przecież krok przed nami. Kto wybierał szparagi pod Hamburgiem, albo jeździł na handel do Berlina Zachodniego z Niemcami porównywać się w ogóle nie próbował. Dzisiaj, żadnych kompleksów. W Polsce nawet prowincjonalne miasteczka przez ostatnie lata obrosły setkami nowych domów i rezydencji. W Czechach i Niemczech tego się nie widuje. To kwestia mentalności, nasi sąsiedzi chyba nie mają skłonności do tego, co u nas znamy pod hasłem „zastaw się, a postaw się”.

Labska steżka/Elberadeg przyjmie każdego rowerzystę. Trzeba tylko uważać na strzałki i wybrać odpowiedni brzeg rzeki, by potem nie nadrabiać drogi. Tłumy turystów tylko w dużych miastach: Japończycy i Chińczycy, jeśli zboczy się na dzień do czeskiej Pragi, wszyscy inni (ciągle wielu Rosjan) w Dreźnie, Holendrzy i Polacy (ze względu na mecz EURO) w Hamburgu. Na trasie głównie emeryci, dbający o swoją kondycję, choć już głównie na rowerach elektrycznych. Jadą na przykład do Czesko-Saksońskiej Szwajcarii, najciekawszego krajobrazowo regionu mającej tam swój przełom Łaby. Rzekę najłatwiej i najprzyjemniej przekracza się promem. Zwłaszcza teraz w czerwcu, kiedy świeża zieleń itd.

bs