20 lipca 1944 pułkownik Claus von Stauffenberg podjął próbę zamachu na życie Hitlera. Jednym w uczestników nieudanego spisku sprzed 80 lat był właściciel, nieodległego od Wilczego Szańca Sztynortu, Heinrich von Lehndorff. Zapłacił za to życiem. W pałacu, który od kilkunastu lat jest własnością Polsko-Niemieckiej Fundacji Ochrony Zabytków Kultury, a po ostatecznej renowacji ma się kiedyś stać z jednej strony muzeum pruskich rezydencji, z drugiej zaś centrum polsko-niemieckiego dialogu, już po raz ósmy odbył się STN:ORT Festival. W dniach 16-25 lipca w Sztynorcie (także w Gdańsku, Gierłoży) zaplanowano wiele spotkań i imprez artystycznycha: można było zwiedzić remontowane wnętrza pałacu, wziąć udział w spektaklu pokazującym wyjątkowy związek jego ostatnich właścicieli Heinricha i Gottlibe von Lehndorff, także dyskusji o regionalnej literaturze, licznych koncertach itd.
22 lipca o „wspólnym dziedzictwie” dyskutowali w Sztynorcie, prof. Robert Traba, reprezentujący Instytut Studiów Politycznych PAN, współzałożyciel Stowarzyszenia „Borussia” w Olsztynie, Krzysztof Czyżewski z Fundacji „Pogranicze” w Sejnach i dr Bettine Bouresch z Lehndorff Gesellschaft.
Dyskusję moderowała dr Magdalena Lemańczyk ISP PAN
Robert Traba: Wspólne dziedzictwo należy traktować jako zwrotny proces. Ja to nazywam sukcesją kulturową. Dziedzictwo miejsca – dobrym przykładem jest Wrocław – nie skończyło się tam na pobycie Niemców, ono trwa nadal. Chodzi o to, żeby pamiętać nie tylko to, co my, przedstawiciele mojego narodu, w jakimś miejscu zrobiliśmy, ale i o tym, że to miejsce ma swoich następców i oni również coś w tym miejscu tworzą. Dopiero zrozumienie naszego i waszego dziedzictwa daje możliwość porozumienia się ponad narodowym myśleniem.
Krzysztof Czyżewski: Możemy spojrzeć na siebie jako na zespół komórek, na społeczeństwo jako zespół osobnych światów, ale tym co decyduje, że żyjemy, jest tkanka łączna. Nasz świat cierpi na chorobę tkanki łącznej. Naszym, fundacji „Pogranicze”, wyzwaniem było od początku jej uzdrowienie. Świat jest polifoniczny. Pogranicze to nie jest „border line”, jak to się czasami tłumaczy. Moje miasteczko Sejny jest pograniczne, bo żyły w nim różne narodowości, różne języki, różne religie. Żyły razem, mieszały się miłościami, małżeństwami, sąsiedztwem. Pogranicze nie zna zewnętrznych granic. To nie jest ziemia położona przy granicy państwowej, granice przebiegają wewnątrz społeczności, wewnątrz wspólnoty. Pytanie, czy możemy odtworzyć tę wspólnotę? Podczas XX wieku została ona, jak mozaika, rozbita na osobne kawałki. W tym dramacie cała tajemnica jest w tym, że nie pamięta się obrazu całości. Dziedziczymy kawałki, osobne puzzle, a ludzi, którzy pamiętali obraz całości już przeważnie nie na między nami. Jest coś utopijnego w tym pragnieniu całości, ale przynajmniej dążymy do tego. Mamy pragnienie, żeby jeszcze kogoś objąć, kogoś przyłączyć, kogoś wydobyć z zapomnienia, kogoś odkopać w wykluczenia.
Robert Traba: Żyjąc w Europie, szczególnie w Europie Środkowej, gdzie w XX wieku nastąpiła wielka wymiana ludności, poprzez wojny, poprzez migracje, potrzebujemy odnajdowania siebie tak, żeby nie stracić swojej tożsamości. Drogą do zachowania tego, jest dialog miejsca z pamięcią rodzinną. On musi trwać, żeby zrozumieć siebie i zrozumieć tych, którzy przychodzą.
Bettine Bouresch: Sztynort to nie jest tylko pałac i miejscowość. Sztynort ma ogromne znaczenie w wielu obszarach. Ten region, byłe Prusy Wschodnie, jest szczególnie mocno napiętnowany przez wydarzenia z ostatniego okresu II wojny światowej. Jego społeczność, kultura zostały kompletnie wymazane. Przemoc, która tu się wydarzyła, jest przez Niemców ciągle mozolnie przepracowywana. Misją, która nam przyświeca, jest pokazanie Sztynortu nie tylko jako tego konkretnego miejsca, ale miejsca dającego perspektywę do zrozumienia historii całego regionu. Dużo podróżując, także po Polsce, obserwuję nową generację, pokolenie młodych ludzi, którzy pytają skąd są, pytają o swoją tożsamość.
Krzysztof Czyżewski: Żeby mieć jakąkolwiek wiarygodność jako ludzie dialogu, budowniczy mostów, trzeba spojrzeć krytycznie na własne winy i ciemne strony własnej historii. Na przykład słowo Kresy. Dla nas brzmi ono nostalgicznie, dla naszych sąsiadów Białorusinów kojarzy się z asymilacją, polską dominacją. W obecnej sytuacji politycznej wiele osób jest w opozycji do krytycznego myślenia o własnej historii. Ostatnio pracowałem na Bałkanach w Serbii. ONZ ustanowiła niedawno 11 lipca jako Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ludobójstwie (w lipcu 1995 roku, w czasie wojen bałkańskich w Srebrenicy oddziały bośniackich Serbów wymordowały 8,4 tys. muzułmańskich mężczyzn i chłopców powyżej 15 roku życia – bs). Nad autostradami w Serbii natychmiast pojawiły się wielkie banery „Serbowie nie są narodem ludobójców”. To jest też oficjalna polityka historyczna tamtejszego rządu, prezydenta. Konfrontujemy się ze społeczeństwem, które w ogóle nie odrobiło lekcji historii, jest słabe, łatwe do manipulowania. Wydaje się, że w Polsce ten stopień niedojrzałości nie jest już możliwy. Dodam jednak coś z doświadczenia naszych polsko-niemieckich kontaktów. Kiedy opublikowaliśmy książkę Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi” o pogromie Żydów w Jedwabnem często jeździłem do Niemiec, na targi książki we Frankfurcie na przykład. Miałem tam swego rodzaju deja vu. Moi przyjaciele, niemieccy intelektualiści, nagle wzięli nasz wysiłek krytycznego zmierzenia się z historią jako pretekst do relatywizacji własnych win, nagle jakbyśmy się znaleźli na tym sam poziomie. Dostrzegłem także z ich strony potrzebę dowartościowania własnego cierpienia.
Robert Traba: Kiedy powstała „Borussia” zaczęliśmy, po raz pierwszy, krytycznie mówić o wysiedleniach Niemców z Prus Wschodnich po 1945 roku. Po polskiej stronie okrzyknięci zostaliśmy prawie zdrajcami, z niemieckiej zaś odezwały się przede wszystkim związki wypędzonych. Większość nie starała się zrozumieć dialogu, który próbowaliśmy podjąć, a zakwalifikowała nas do schematów obowiązujących we własnych państwach. Żyjemy w czasach, gdzie bardzo trudno jest krytycznie myśleć o własnej historii. To nie jest tylko polski przypadek, to się dzieje i w Ameryce, i we Francji, we Włoszech. Mamy do czynienia z renacjonalizacją, której nie widzieliśmy od 1945 roku. Powinniśmy szukać balansu między tym, co proponują nowe ruchy nacjonalistyczne – wyłącznie afirmatywnego spojrzenia na własny naród – a właśnie krytycznego myślenia.
Bettine Bouresch; Historia nie zawsze musi się powtarzać. Pamiętam o dających się zauważyć obecnych zagrożeniach, ale mnie zależy na patrzeniu w przyszłość i tym co nas może w niej połączyć. Mogę zapewnić, że wszystkie kroki, które podejmujemy w Sztynorcie będą dążyły do zrozumienia tego wspólnego dziedzictwa: polsko-niemieckiego, niemiecko-polskiego czy nawet szerzej bałtyckiego porozumienia.
opr. bs
Zobacz zdjęcia pałacu w Sztynorcie