Jak kraj długi i szeroki wzięliśmy się za morsowanie. Znak, że zarazić można się też pozytywnie, z dobrym skutkiem dla własnej odporności. Jak wszystko ostatnio, inicjatywa wyszła od kobiet. Za ich przykładem w przeręblach zanurzają się – skoki na główkę i inne szaleństwa są zabronione – nawet starcy i dzieci. Mens sana in corpore sano, czyli „W zdrowym ciele zdrowy duch”. Kiedy zahartujemy ciało, może i duch się ogarnie.
Media społecznościowe zalewa fala zdjęć, przełamujących lody Polek i Polaków w kolorowych czapeczkach i rękawiczkach
W klimacie, ciężkim z powodu pandemii i mrożącego efektu politycznej zimy, morsowanie jest rzadką okazją do demonstracji bez podtekstów. I świętowania wspólnoty na przekór obniżającemu się poziomowi słupka rtęci. Media społecznościowe zalewa więc fala zdjęć, przełamujących lody Polek i Polaków w kolorowych czapeczkach i rękawiczkach, dziarskich i uśmiechniętych przynajmniej do momentu, aż ktoś z brzegu zrobi pamiątkową fotkę. Warto spróbować! Chociażby tylko dla efektu gęsiej skórki.
Obawę budzi jedno. Polskie morsy generalnie są za chude. Panie w bikini? Czasem nawet ładnie to wygląda, lecz w arktycznych warunkach, bez solidnej tłuszczowej wyściółki nikt goły długo nie wytrzyma. Ani na Babiej Górze, ani w olsztyńskim jeziorze Ukiel. Po zimnej kąpieli wskazana byłaby fińska sauna i jakiś ciepły kąt do przebrania, to jednak wymaga i tradycji, i inwestycji. Od minusa do plusa kawałek drogi.
A w Rzeczpospolitej Chudych Morsów, niewiele czasu nam zostało. Nie wystarczy prywatnie przecierpieć kilka minut w lodowatej wodzie. Jeśli nie chcemy się niedługo obudzić w Rzeczpospolitej Tłustych Kotów, być może przyjdzie nam w tej zimnej wodzie pływać, publicznie i pod prąd. bs