Idi na chuj! (иди на хуй!). Przypominamy sobie rosyjski. Od przekleństw niestety! Od matu rosyjskich urków, prymitywnych i bezwzględnych kryminalistów, do których docierają już tylko bluzgi. Dołączył właśnie do nich rosyjski prezydent. Z Putina, w najgorszym wypadku Liliputina, Władimir Władimirowicz w jednej chwili stał się Putlerem, przestępcą podlegającym pod międzynarodowy trybunał.

Satelity śledzą ruchy jego wojsk, telefony komórkowe nagrywają czyny rosyjskich chłopców. Trzeba być ślepy i głuchy, żeby wierzyć, że rebiata uczestniczą w misji ratunkowej. Że dla zaprzestania „ludobójstwa” Rosjan w „niepodległych” republikach ługańskiej i donieckiej muszą dopaść „narkomanów i neonazistów” kilkaset kilometrów dalej, w Kijowie. Pogarda z jaką o Ukrainie i Ukraińcach mówił Putin w uzasadniającym napaść orędziu, jest niezrozumiała nawet dla Rosjan. Dla Ukrainy, gdzie w ciągu trzydziestu lat niepodległości wyrosło pokolenie wolne od kompleksu wielkiego brata, pozostanie niewybaczalną obelgą.

Ci ludzie stoją teraz naprzeciw siebie. Oko w oko, chociaż Putin pewnie wyobrażał sobie, że wszystko da się załatwić na dystans, jak na ćwiczeniach, jak w grze komputerowej. Wygląda na zaskoczonego, że tak się nie stało. Zaskoczonego, obrażonego i zdesperowanego, kogoś kto… może wkrótce zachorować. Także psychicznie! Pozostaje się modlić, by w jego otoczeniu znalazł się wtedy ktoś, kto odetnie mu dostęp do skrzynki zawierającej przycisk do rozpoczęcia wojny atomowej.

Zachodni świat odcina go od wszystkiego. Władimir Władimirowicz niedługo może zostać sam na końcu długiego, złoconego stołu na Kremlu. Jego ludzie tracą właśnie swoje pałace na francuskiej Rivierze i „Londongradzie”. Ich cudowne dzieci opuściły elitarne szkoły w Szwajcarii. Rosyjscy turyści zniknęli z alpejskich stoków, latem nie polecą na Cypr. Bankomaty nie wypłacają już „baksów”, dla Rosjan waluty zawsze ważniejszej od rubla. Nawet rosyjskim piłkarzom każą się „odfutbolić”.

Idi na chuj! – jak się to tłumaczy na polski, już wiemy. Jest inne rosyjskie słowo bieżeniec. Wojna w Ukrainie boleśnie przypomina prawdziwe znaczenie słów: uciekinier, uchodźca. Sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Z budowania murów na granicy trzeba się nagle przestawić na jej otwieranie dla setek tysięcy uchodźców. A polskie wojsko i policja, zamiast gonić się z nimi po lasach, ma odtąd ułatwiać im drogę. Tysiące prywatnych Polaków, także organizacje pozarządowe z całego kraju, ruszyło w tym celu do Przemyśla. I jest ich więcej od „prawdziwych Polaków”, którzy woleliby przeprowadzić selekcję, komu wolno do nas uciekać, a komu nie. W samym Olsztynie pracuje i mieszka dziś więcej niż tysiąc Ukraińców, ich bliscy mają prawo szukać u nas ratunku przed wojną. bs