Ależ oni są do siebie podobni! Mam na myśli prawicowych populistów. Donald Trump – ulubieniec polityków Zjednoczonej Prawicy z Jarosławem Kaczyńskim na czele – właśnie usłyszał zarzuty kryminalne. I to nie w pierwszej, nie w drugiej, ale już trzeciej sprawie. A i na tym zapewne nie koniec, bo swoje zarzuty może do tego zbioru dodać prokuratura stanu Georgia.

Trump próbował wywrzeć tam presję na urzędników, by po wyborach, które przegrał z Joe Bidenem, „znaleźli” mu brakujące do wygranej głosy. I są na to mocne dowody w postaci nagrania rozmowy telefonicznej.

W Stanach Zjednoczonych dzieją się rzeczy bezprecedensowe. Od czasu objęcia urzędu prezydenta przez Jerzego Waszyngtona w 1789 roku ani jeden z amerykańskich przywódców nie miał po opuszczeniu urzędu postawionych zarzutów kryminalnych. Aż do roku 2023 i Donalda Trumpa.

Najnowsze zarzuty dotyczą jego udziału w spisku, który miał uniemożliwić pokojowe przekazanie władzy po wyborach w 2020 roku wygranych uczciwie przez Joe’ego Bidena. Trump już w kilka godzin po głosowaniu, zanim zostały ogłoszone wyniki, publicznie mówił, że wybory mu „ukradziono”. Wtedy nie miał żadnych dowodów i nie ma ich do tej pory. Kolejne sprawy sądowe – łącznie kilkadziesiąt – przegrywał. A przypominam, że od dnia wyborów, 3 listopada 2020 roku, do zaprzysiężenia Bidena 20 stycznia 2021 roku to Trump pozostawał prezydentem. Na czele Departamentu Sprawiedliwości i innych instytucji państwowych stali ludzie mianowani przez niego. I mimo wszystko nie potrafili udowodnić, że doszło do jakichkolwiek fałszerstw.

Trump nie zamierzał jednak składać broni. Twierdził, że w czasie formalnego zatwierdzania wyników wyborów, który miał miejsce w Kongresie 6 stycznia 2021 roku, jego własny wiceprezydent, Mike Pence, może odrzucić rezultaty z niektórych stanów, w których wygrał Biden. Pence na szczęście zachował się przyzwoicie i polecenia nie spełnił. Ale tego samego dnia w Waszyngtonie odbywała się demonstracja zwolenników Trumpa, a podjudzany przez prezydenta tłum bezpośrednio po niej ruszył na Kapitol, przerwał słabe zabezpieczenia i wdarł się do budynku Kongresu. Niektórzy z uczestników zamieszek głośno domagali się by „powiesić Mike’a Pence’a”, właśnie dlatego, że ten nie chciał złamać prawa i spełnić żądań Trumpa. Proces zatwierdzania wyników wyborów przerwano, wszystkich senatorów i kongresmanów trzeba było ewakuować. W ataku byli ranni oraz ofiary śmiertelne, kilkuset osobom postawiono zarzuty, niektórzy już usłyszeli wyroki. Teraz do grona oskarżonych dołączył Trump.

Prokuratura przekonuje, że były prezydent – wbrew temu co mówi – doskonale wiedział, że nie doszło do żadnych fałszerstw, że wybory przegrał uczciwie, że nie ma prawa podważać ich wyniku i że to, czego domagał się od Pence’a byłoby przestępstwem. Ale był gotów podeptać Konstytucję, byle tylko utrzymać się przy władzy. Warto też podkreślić, że o postawieniu Trumpa w stan oskarżenia zdecydował nie prokurator, lecz wielka ława przysięgłych, czyli zwykli obywatele.

Tymczasem w oświadczeniu opublikowanym przez sztab Trumpa czytamy – jak pewnie się Państwo domyślają – że nie tylko nie poczuwa się on do winy, ale jest poszkodowany. Mało tego, przekonuje, że jest ofiarą „prześladowań”, które „przypominają nazistowskie Niemcy z lat 30. oraz Związek Radziecki”. Tak, prezydent, który – jak twierdzi prokuratura – zagroził fundamentom amerykańskiej demokracji, utrzymuje, że jest prześladowany jak Żydzi w nazistowskich Niemczech.

Czy to czegoś Państwu nie przypomina? Może znają Państwo polityków tu w Polsce, którzy łamią konstytucję, a kiedy ktoś mówi „Dość!”, krzyczą, że są ofiarami prześladowań? I którzy dobrowolną obecność swojego kraju w Unii Europejskiej, popieraną przez ogromną większość obywateli, porównują do nazistowskiej i sowieckiej okupacji. Brzmi znajomo?

Prawicowi populiści w wielu miejscach na świecie sięgają po podobne narzędzia – chcą wywierać wpływ na sądy, na media, chcą swoimi ludźmi obsadzić najważniejsze instytucje po to, by utrzymać się przy władzy. A tych, którzy w obronie demokracji stają im na drodze nazywają „komunistami”, „nazistami” czy „wrogami narodu”. Zwracam uwagę na te podobieństwa po to, żebyśmy w Polsce wyciągali wnioski z doświadczeń innych krajów.

Jeszcze do niedawna wielu Amerykanów nie wierzyło, że ich prezydent nie uzna wyniku wyborów i spróbuje złamać najświętsze prawa demokracji, byle tylko zachować stanowisko. Dziś wielu Polaków nie wierzy, że Kaczyński byłby w stanie zrobić to samo. Nie ma takiego prawa i artykułu Konstytucji, którego Kaczyński nie naruszy, albo takiego świństwa, którego nie zrobi, aby przedłużyć swoje rządy.

Gotowość amerykańskich prokuratorów do postawienia zarzutów byłemu prezydentowi pokazuje, że demokracja w Stanach Zjednoczonych wciąż walczy. Nie wiemy, jaki będzie wynik tej walki. Ale jest ona możliwa tylko dlatego, że w 2020 roku Amerykanie postanowili odsunąć Trumpa od władzy. Recepta dla Polski jest identyczna – demokraci muszą zdecydowanie wygrać wybory.

Radosław Sikorski