Wydawnictwo “Czarne” zapowiada książkę o Warmii i Mazurach. W lipcowym numerze miesięcznika “Pismo. Magazyn opinii” (07/2019) opublikowano fragment pod tytułem Rozbieracze. Autorem cytowanego fragmentu jest Beata Szady (ur. 1984), dziennikarka, wykładowczyni akademicka. W dorobku Beaty Szady znajdziemy książkę reporterską Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy. Naukowo zajmuje się reportażem 
i nowymi mediami w krajach Ameryki Łacińskiej.

Poniżej fragment tekstu z lipcowego numeru “Pisma” pt. Rozbieracze

Jeszcze w zielone gramy. I czerwone. Jak długo, nikt nie wie. O biznesie na handlu cegłą z rozbiórki, który kwitnie na Warmii.

Gra kolorów to znak firmowy Warmii, jedna z najbardziej rozpoznawalnych i wyrazistych cech tutejszego krajobrazu. Zieleń to przyroda – łąki, pola, drzewa, lasy. Czerwień to zabudowania – domy, obory, stodoły. Choć nie wszystkie powstały z czerwonej cegły, ich dachy zawsze miały ceglasty kolor, od dachówki. Tak budowali Niemcy, taki krajobraz kulturowy po sobie zostawili, taki przetrwał do dziś. I to jest dobra wiadomość. Zła jest taka, że za chwilę go nie będzie. Z różnych powodów.

Zbierając materiały do książki o Warmii i Mazurach, usłyszałam: – Wiesz, na czym robi się obecnie na Warmii świetny interes? Rozbiórki starych domów, obór, stodół. Materiał jedzie w Polskę, nawet w świat. To dobry biznes, coraz to nowi się za to biorą. I rozbierają krajobraz w przemysłowym tempie.

droga z lutr do reszla. Tuż przy drodze stoi ogromne gospodarstwo rolne w kształcie czworoboku. O jego dawnej świetności świadczą potężne budynki gospodarcze. Drewniana stodoła stoi równolegle do jezdni, więc łatwo policzyć, że ma siedem bram. Dwie ceglane obory usytuowane naprzeciw siebie też są ogromne. W najgorszym stanie, co rzadko się zdarza, jest dom-pałac w głębi działki. Straszy po licznych, nieudanych metamorfozach.

Gospodarstwo popada w ruinę, choć na podwórzu coś jeszcze się dzieje – w głębi stoi rozklekotany ciągnik. Na całej trasie do Reszla budynki chorują na reumatyzm – krzywią się to w jedną, to w drugą stronę, i ma się wrażenie, że wystarczy lekki podmuch wiatru, żeby runęły.

Warmia została przyłączona do Polski dopiero po drugiej wojnie światowej. Nie mieliśmy więc dużo czasu, żeby krajobraz popsuć. I długo nie psuliśmy. Właściwie nie robiliśmy nic. A budownictwo niemieckie, choć solidne, nie jest wieczne. Brak jakichkolwiek remontów w ciągu siedemdziesięciu lat spowodował, że krajobraz kulturowy dosłownie się wali.

Jeziorany. Fot Newsbar.pl

rynek zareagował bardzo szybko. W ciągu ostatniej dekady jak grzyby po deszczu pojawili się rozbieracze, którzy rozkładają stare budynki na części pierwsze. W okolicach Jezioran na Warmii jest ich dziewięciu. Tak przynajmniej mówi jeden z nich – Marcin Marynowski, właściciel firmy Oldredbrick. Kiedy wchodził do tego biznesu dziesięć lat temu, nie zdawał sobie sprawy, że rynek jest tak bardzo nasycony materiałami rozbiórkowymi. I że wśród rozbieraczy jest tak duża konkurencja.

Rozbierają wszystko. Najwięcej obór i stodół, bo te są w najgorszym stanie. Również domy, czasami całkiem dobre. Nie certolą się. Jeżeli pałac ma pozwolenie na rozbiórkę, to dlaczego go nie rozebrać?

Odzyskują wszystko. Dachówkę, drewno, cegłę, kamienie, a także gwoździe, pręty, okucia. – Ile odzyskam z takiego budynku? Myślę, że śmiało siedemdziesiąt, osiemdziesiąt procent – mówi Marynowski. – Ja nawet ćwiartki cegieł odzyskuję. Odpada tylko spoina, która jest między cegłami. I tynk, jeżeli jest rzucony na ściany. Ostatnio mieliśmy taką fajną rozbiórkę. Po pięćdziesięciometrowym domu zostały trzy taczki ogrodowe gruzu. Nic więcej.

marcin marynowski. Swój chłopak z Jezioran. Lekki brzuszek, chrypka w głosie, energiczne ruchy. Mówi szybko, jakby za chwilę miał gdzieś pędzić. Z tego pośpiechu myli słowa: koszty z przychodem, północ z południem, restrukturyzację z rewitalizacją. Często używa słowa „przetegacać” („roztegacać”, „obtegacać”, „wytegacać”), które jak „wihajster” oznacza wszystko. Pięć lat temu trzasnął mu kręgosłup, więc nie może już pracować fizycznie. A czasami miałby wielką ochotę usiąść z cegłą, wziąć młoteczek i ją roztegocić.

Rozbierają wszystko. Również domy, czasami całkiem dobre. Jeżeli pałac ma pozwolenie na rozbiórkę, to dlaczego go nie rozebrać?

Mówi, że w całym tym rozbiórkowym interesie nie jest ani płotką, ani grubą rybą. Taki leszcz. Specjalizuje się w sprzedaży dachówki i cegły. Tej ostatniej sprzedaje rocznie do dwustu tysięcy sztuk. Nie zajmuje się dużymi rozbiórkami (na przykład spichlerzy czy pałaców). Przede wszystkim budynki gospodarcze. Dziewięć na dziesięć rozbiórek Marynowskiego to obory i stodoły.

Najwięcej rozbiera ruin – sześćdziesiąt, siedemdziesiąt procent. Ale przyznaje, że zdarzają się też całkiem dobre budynki. Stanowią obecnie dziesięć procent wszystkich jego rozbiórek. – Czasami zajeżdżamy, wchodzimy do domu, a pracownicy mówią: „Kurczę, Marcin, tu można mieszkać”. Ale to już nie moja sprawa. Chcą rozebrać, to rozbiorę. Choć żal jest.

– Dlaczego chcą rozebrać? – pytam.

– Syn dostał po rodzicach działkę ze starym domem. Ma dobrą pracę, nieźle zarabia, chce więc na tej samej działce postawić nowy dom. Stary nie ma dla niego żadnej wartości.

Jedna przyczyna już zatem jest: niszczymy krajobraz kulturowy, bo nas na to stać.

właściciel starego budynku czasami nie dostaje od rozbieracza żadnych pieniędzy. Warunek jest taki, że ten posprząta miejsce rozbiórki na już. Takich darmowych robót jest jednak coraz mniej. – Kiedyś ludzie nie znali się na tym interesie i po prostu cieszyli się, jak im posprzątałem. „Fajnie, niech pan zabiera, będzie czysto” – mówi Marynowski. – Teraz zajeżdżam gdzieś na wieś, bo zlecenia głównie są na wsi, a taka siedemdziesięcioletnia babcia wie, że cegła rozbiórkowa kosztuje złotówkę. I nie zgodzi się oddać darmo. Skąd to wie? Pewnie z internetu.

Fot. Newsbar.pl
Fot. Newsbar.pl

Paskudny internet. Popsuł interes.

Za pierwszą cegłę Marynowski zapłacił właścicielowi dwadzieścia groszy od sztuki. Dziś za taką cenę zostałby przez babcię na warmińskiej wsi wyśmiany. Najczęściej jest więc tak, że rozbieracz płaci właścicielowi za materiał (na przykład od sztuki cegły) albo za cały budynek.

najszybciej rozbiera się stodoły, bo całe z drewna.

Najwięcej roboty jest z cegłą, bo każdą sztukę trzeba oczyścić ręcznie.

Najgorzej jest wówczas, kiedy na teren rozbiórki wjeżdża zamówiona przez klienta koparka i wszystko niszczy. Rozbieraczy wtedy krew zalewa.

Najładniejszy materiał jest na Warmii. Najładniejszy, więc najbardziej poszukiwany. Dlatego nie brakuje ani klientów, ani konkurencji z innych terenów Polski, która chce się tutaj wepchnąć. Tutejsi rozbieracze bronią się więc rękami i nogami.

Za pierwszą cegłę Marynowski zapłacił właścicielowi dwadzieścia groszy od sztuki. Dziś za taką cenę zostałby przez babcię na warmińskiej wsi wyśmiany.

Niestety, najładniejszy materiał rozbiórkowy nie zostaje na Warmii. Idzie głównie w Polskę, ale i w świat. Kilka lat temu Marynowski złapał kontrakt w Białorusi. Miał dostarczyć trzysta siedemdziesiąt tysięcy cegieł na budowę centrum handlowego. Dwa lata przygotowywał materiał. Zwerbował rozbieraczy z okolicy. – Mówiłem, żeby brali wszystko, co popadnie. Bo na Białorusi nie miał znaczenia wygląd cegły. Liczył się wymiar.

Średniej wielkości dom warmiński to dwadzieścia tysięcy cegieł. Centrum handlowe w Białorusi powstało więc z osiemnastu takich domów.

Marynowski nie widział ostatecznego efektu. Stracił kontakt z inwestorem.

jest też tak: ludzi interesuje ziemia, a budynki im tylko na niej przeszkadzają. Kolega Marynowskiego pracuje w nieruchomościach. Pozyskał ziemię, ale dwie ogromne stodoły na niej stojące idą do rozbiórki. Nieważne, jaki jest ich stan. Zawadzają.

Kilka lat temu Marynowski podpisał kontrakt ze spółką PKP, która zdecydowała się na wyburzenie dwóch tysięcy budynków w całym kraju. Marynowski miał rozebrać sto pięćdziesiąt dworców. Gdyby się nie dogadał, na miejsce rozbiórki wjechałyby buldożery i wszystko obróciły wniwecz. Tym samym Marynowski uratował mnóstwo materiału i miał niezły utarg. Mimo wszystko nie wspomina tych rozbiórek najlepiej. – Często w budynkach dworców są mieszkania lokatorskie. Ci lokatorzy zajmowali je do ostatniej chwili. My wchodzimy z młotkiem, a oni wychodzą z walizkami.

Pozostałe rozbiórki to tacy średniacy. Do odratowania. – Bo jeżeli zawaliło się z jednej strony, to nie znaczy, że od razu trzeba rozbierać cały budynek – mówi Marynowski. – Ale nikt tak nie robi. I nie będą robić. Bo nikt do tego nie przywiązuje wagi. A ja się cieszę, bo mam robotę.

Trzy miesiące temu Marynowski rozbierał u gospodarza oborę. Na jej miejscu ma powstać hala z blachy na bydło i zboże. Gospodarz jeden blaszak już ma, teraz zażyczył sobie drugi.

– Właśnie w ten sposób zmieniamy krajobraz – mówię.

– Na Warmii na pewno. Niedługo tylko takie hale będą tu stać – odpowiada Marynowski.

żeby zrozumieć, co tracimy, potrzebujemy więcej szczegółów architektonicznych. Domy na Warmii stawiano małe, proste i bez udziwnień. Z czerwonej cegły lub tynkowane. Do dziś nie drażnią oka. Nieliczne drewniane zachowały się jedynie na południu regionu. Wszystkie miały dach dwuspadowy pokryty dachówką (najczęściej holenderką, zwaną również esówką).

Na koloniach, czyli w gospodarstwach usytuowanych poza wsią, wśród łąk i pól, było okazalej. Mieszkali tutaj wielcy i bogaci gospodarze. Domy były więc obszerne, miały duże okna, często kamienną podmurówkę i rozległe, betonowe schody, a także dużą wystawkę w dachu, zwaną facjatą. Czasem szczyt daszku facjaty wykańczano dekoracyjną, ażurową konstrukcją drewnianą. Takie detale niebywale uatrakcyjniały architekturę Warmii. Podobnie zresztą jak snycerska robota na gankach i werandach (zostało jej bardzo niewiele, a snycerze wymarli), drewniane okiennice czy tynkowe obramowania wokół okien, a także inne dekoracje z cegieł i tynku: gzymsy, fryzy, bonie.

Obory były murowane (kamień i cegła), a stodoły drewniane. I tutaj nie raz pokuszono się o architektoniczny detal, na przykład rzeźbioną wiatrownicę [deskę mocowaną od spodu do krokwi, usztywniającą więźbę dachową – przyp. red.] po bokach dachu.

Tradycyjnym i tanim rodzajem zabudowy na Warmii była architektura ryglowa. Drewniane słupy stawiano w pionie i na ukos, belki w poprzek, a przestrzeń pomiędzy nimi wypełniano cegłą (słynny mur pruski) albo mieszaniną gliny i innych spoiw (trocin, trzciny, wiórów), na którą rzucano tynk i malowano na biało. Taki rodzaj ściany nazywany jest szachulcem.

marynowski ukuł termin „rozbieracza jednorazowego”. To taki, który pozyskuje, ale jest jakościowo kiepski. I nikt go już drugi raz nie weźmie. Są też tacy, którzy sprzedają inne cegły niż wystawiają w internecie na zdjęciach. Do Marynowskiego dzwoni klientka i pyta, czy na pewno przyjadą do niej cegły ze zdjęcia. Raz u kogoś innego zamówiła i przyjechał gruz. – Rozbieracze tak robią. W ten sposób pozbywają się chłamu. I psują rynek.

Wszyscy znajomi, którzy tutaj prowadzą działalność, borykają się z problemem zatrudnienia dobrych ludzi do pracy. Normalny, solidny pracownik graniczy z cudem.

To dlatego ceny cegieł na rynku są przeróżne. Niektórzy sprzedają po dwadzieścia groszy, inni po dwa złote. Ceny u Marynowskiego wahają się od półtora do trzech złotych. Jak mówi, zostaje mu średnio sześćdziesiąt groszy utargu na sztuce. W przyszłym roku ceny będą jeszcze wyższe. – Dlaczego? Żeby nie wszyscy mogli sobie na nie pozwolić. Bez sensu, żeby każdy miał coś takiego w domu – mówi rozbieracz leszcz.

Marynowski uważa, że w stosunku do klienta trzeba być uczciwym. – Cegła wewnętrzna z obory nasiąka zapachami. Jeżeli przyjeżdża do mnie klient i mówi, że chce postawić ściany działowe w domu, to nie dam mu tej cegły, bo mu będzie śmierdzieć. Taka cegła nadaje się na ogrodzenia, tarasy, grille, podjazdy, elewacje, a nie do domu. Jakbym oszukał, zła fama by się rozniosła.

Roboty ma w kalendarzu do 2020 roku. Ma pięciu pracowników, ale w poprzednim sezonie mógłby mieć nawet piętnastu. Z chęcią zatrudniłby więcej ludzi, ale nie ma ich skąd pozyskać. – Wszyscy znajomi, którzy tutaj prowadzą działalność, borykają się z problemem zatrudnienia dobrych ludzi do pracy. Normalny, solidny pracownik graniczy z cudem. Ludzie są, ale wielu się nie nadaje. Albo trafi się złodziej, albo pijak, albo będzie udawał, że pracuje. Mój kolega rozbieracz będzie ściągał do pracy Tybetyń… Ty… Jak to się mówi? Tybetańczyków!

Beata Szady