Marszałek Sejmu Marek Kuchciński złożył dymisję. Nie czekał na głosowanie nad wnioskiem o votum nieufności. I bez tego przeszła przez sejm burza z piorunami. Byłoby jeszcze gorzej, gdyby do głosowania doszło. Jak dziesiątki wcześniejszych wniosków opozycji posłowie obozu rządzącego musieliby przecież dla zasady odrzucić. Marka Kuchcińskiego bronić nie potrzebowali. Ten zdawkowo przeprosił, dostał skąpe oklaski „za to co zrobił za Bieszczad” i ustąpił miejsca koleżance. Panie z opozycji, w tym Urszula Pasławska z Mazur, nie miały szans.

„Skoro opinia publiczna domaga się rygorów, to te rygory będą” – mówił na wcześniejszej stypie Jarosław Kaczyński, na pociechę zaznaczając, że generalnie marszałek prawa nie złamał. Podkreślał jednak, że w PiS obowiązują wysokie standardy i „nie ma równych i równiejszych”. To akurat zabrzmiało fałszywie. Wszak w sprawie fatalnych, srebrnych wież, tak rygorystyczny dla innych „zwykły poseł”  nie dał się dotąd formalnie przesłuchać. Pewniej czuje się w roli zatroskanego losem kraju skromnego skrzata, który nawet na przechadzce w górach nosi narodowe barwy.

Jego ludzie oczywiście nie są oligarchami we wschodnim stylu, nie afiszują się bogactwem. Żadne „PiSancjum” – jak chcieliby niektórzy – dotąd nie powstało, pałac nad Notecią buduje ktoś inny. „Do polityki nie idzie się dla pieniędzy”, podkreśla prezes. Rodzinne loty marszałka, jakieś confetti z policyjnego helikoptera na cześć ministra, ryzykowne jazdy rządowych limuzyn, Misiewicze, to folklor towarzyszący każdej władzy. Zwalniając ze smutną miną Marka Kuchcińskiego Jarosław Kaczyński powtórzył partyjne hasło: „Słuchać Polaków – służyć Polsce!”.

w różnorodności jest siła, a nie zagrożenie

Można małodusznie cieszyć się z kłopotów, jakich obozowi władzy napędził ex-marszałek. Rozsądniej będzie, korzystając z chwilowego zamieszania po prawej, spróbować zademonstrować, że można mieć inny obraz Polaków i rozumienie służby krajowi niż prezes. Niech jeszcze raz usłyszy, że inny nie znaczy gorszy. Że patriotyzm i nacjonalizm, to nie to samo. Że w różnorodności jest siła, a nie zagrożenie. Że prawdziwa wartość się obroni. Że ludziom bliższy jest samorząd, nie władza w Warszawie. Także – z innej beczki – że państwo nie powinno być „królem naszych sumień”, spuszczać ogień na Sodomę i Gomorę. Że lepiej nie truć świata podrzucaniem węgla do pieca, nie wycinać drzew…itd.

Spokojnie i bez epitetów. Żeby kogoś znów nie nazwali „gorszym sortem”.

Stanisław Brzozowski