Rozmowa z Zenonem Procykiem, byłym prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej “Pojezierze” w Olsztynie

-Czy jest pan osobą wierzącą?

-Tak, jestem, ale do kościoła chodzę “po swojemu”

-To ciekawe, bo raczej nigdy pan nie krył, że za komuny był w partii

-Byłem w partii, nie przeczę. W mojej katedrze na ART w Olsztynie było nas bodaj siedmiu członków PZPR. Chcieli ze mnie zrobić ateistę, ale im się nie udało.

-Czym dla pana jest kościół, religia?

-Dla mnie kościół jest miejscem medytacji, wyciszenia, rozważań nad tym co mnie dotknęło. Nie jest ważne co mówi ksiądz, jak przebiega msza. W kościele bardziej szukam ciszy, skupienia i wytłumaczenia swojego losu. Wiara pomagała mi przetrwać te straszne lata. A tak naprawdę, to przetrwałem dzięki żonie, dzieciom, przyjaciołom. Stary Żyd w Ameryce pytał mnie: a jak grzeszysz to przez pośrednika? Nie? No, to dlaczego przed swoim bogiem spowiadasz się przez pośrednika, którego i tak oszukasz, bo powiesz i nie powiesz. Podnieś ręce do góry, spójrz w niebo i tak się wyspowiadaj. Samego Boga w ten sposób nie oszukasz.

Mój zastępca popełnił samobójstwo skacząc z dziesiątego piętra. Był mniej odporny ode mnie

-Spogląda pan w niebo i co? Gruba kreska, przebaczenie, zapomnienie…

-Powinno być jak w Starym Testamencie i Judaizmie: chleb za chleb, oko za oko, kamień za kamień. Nie może być miłosierdzia, gdy ludzie z premedytacją dążą do wyniszczenia bliźniego. To co mnie spotkało pokazuje do czego zdolni są ludzie żądni władzy. Robią pieniądze, karierę polityczną na cudzej krzywdzie. Niszczą innych dla osobistych korzyści w biznesie, samorządzie, parlamencie. Oskarżyli mnie o fałszowanie dokumentów, niegospodarność, korupcję – o co tylko mogli. Nienawiść była tak wielka, że cierpiało całe moje otoczenie. I nie tylko rodzina. Mój zastępca popełnił samobójstwo skacząc z dziesiątego piętra. Był mniej odporny ode mnie. Jak siedziałem w areszcie wydobywczym ktoś mu powiedział, że go wrobiłem, że całą winę przerzuciłem na niego. Jak mogłem dawałem sygnały, że to prowokacja, żeby nie wierzył, ale nie wytrzymał. Skoczył. Wiele razy podsuwali mi w areszcie listę osób do wrobienia i dawali do zrozumienia, że jak kogoś wskażę to wyjdę na wolność. Areszt miał trwać krótko, bo zakładano, że będę sypał. I co kilka miesięcy mi go przedłużano, bo nikogo z tej listy nie wskazałem. Jak mogłem wskazać skoro byłem niewinny, nie było żadnego przestępstwa. Były tylko urojenia oskarżycieli.

-Przypomnijmy o co był pan oskarżony, bo po latach pamięć społeczna się zaciera?

-Miałem ze 20 zarzutów, wszystkie po kolei odpadały. Najpoważniejsze z nich to matactwa, korupcja przy wyborze podzielników ciepła dla spółdzielni, wybudowanie bloku mieszkalnego z tanimi mieszkaniami, które zasiedlili np. sędziowie, fałszowanie dokumentów z zebrań spółdzielczych. Wszystkie zarzuty, absolutnie wszystkie zostały w procesie sądowym obalone, ja uniewinniony, a na koniec otrzymałem rekompensatę finansową. Ona wydaje się być znacząca, co uwiarygodnia mnie wśród osób wcześniej wątpiących. Teraz więcej osób mnie poznaje, zaczyna rozmawiać, już nie jestem tak czarną owcą jak dawniej. Ale są i takie osoby, które udają, że mnie nie widzą. Zwykle są to ci którzy kiedyś stawiali mi rozmaite zarzuty.

Przecież tak właśnie powinny przebiegać przetargi. Kupić produkt, w relatywnie najlepszej cenie

-Akurat pamiętam sprawę tego bloku mieszkalnego przy ul. Dworcowej w Olsztynie dość dobrze, bo sąsiad kupił tam mieszkanie. To był czas kiedy mieszkania się słabo sprzedawały i kupił je w spółdzielni bez żadnego problemu, bez żadnej protekcji.

-Tak było. Zostałem oskarżony o to, że zbudowałem blok za tanio. Dużo taniej od innych deweloperów. Jak w gospodarce wolnorynkowej można posądzać kogoś, że buduje tanio? Przecież biznes mieszkaniowy to cały łańcuch wykonawców i dostawców. Firma budowlana dostała zapłatę w żądanej wysokości. Na sto sposobów sprawdzano faktury, przelewy i wszystko się zgadzało. Nikt nikogo nie oszukał. Mieszkania były dostępne dla każdego. Z podzielnikami było znowuż odwrotnie. Oskarżono mnie, że kupiłem je za drogo. Nie brano pod uwagę faktu, że przetarg rozstrzygała kilkuosobowa komisja przetargowa zresztą bez mojego udziału. W gospodarce wolnorynkowej oskarża się niezależny podmiot gospodarczy, jakim jest spółdzielnia, o to, że kupuje produkt po cenie adekwatnej do jakości wyrobu. Mieliśmy do wyboru podzielniki tanie, ale też i bardzo drogie. Wybraliśmy średnią cenę kierując się także zastosowanymi rozwiązaniami technicznymi. Przecież tak właśnie powinny przebiegać przetargi. Kupić produkt, w relatywnie najlepszej cenie. Tymczasem decydowała opinia biegłego, który chyba nie wiedział co pisze, albo pisał na czyjeś zamówienie.

-W więzieniu jest dużo czasu na przemyślenia. Jak pan wtedy oceniał prawo, sprawiedliwość, polskie państwo?

-Zanim zostałem prezesem spółdzielni jakiś czas przebywałem w USA. Zobaczyłem jak tam działa biznes, jak powinna funkcjonować gospodarka, co to jest innowacyjność i postęp. W 1991 r. po powrocie do Polski, uwierzyłem w zachodzące przemiany i chciałem jak najwięcej zrobić dla kraju wprowadzając różne rozwiązania jak np. własny system ciepłowniczy. I co mnie spotkało? Zewsząd nagonka, zarzuty, prowokacje, śledzenie i podsłuchy. Zorientowałem się, że wprowadzając zmiany naruszam rozmaite interesy biznesowo – polityczne. W więzieniu doszedłem do wniosku, że działałem za szybko, powinienem był narzucać zmiany wolniej. Otoczenie nie było przygotowane na rewolucję.

-Jak pan znosił więzienie?

-W więzieniu było wszystko: papierosy, alkohol, narkotyki. Nie wiem skąd więźniowie to mieli. Zresztą wszyscy mi mówili, lepiej w pierdlu nic nie widzieć, nie słyszeć, nie mówić.  Siedziałem ze złodziejem samochodów. Ukradł ich ponad trzysta. Sporo się nasłuchałem, gdybym wykorzystał tę wiedzę jaką mi przekazywał byłbym dobry i w tym fachu. Zawodowi złodzieje kalkulują także w więzieniu. Mój kompan, bardzo inteligentny gość, wychodził na spacerniak stale z kodeksem karnym w ręku. Wiedział ile i za co mu grozi. Któregoś dnia wrócił po rozprawie rozradowany. W celi robił fikołki ze szczęścia.

-Został uniewinniony?

-Też tak myślałem. Uniewinnili cię – spytałem. -Nie dostałem 2,5 roku, dużo mniej niż myślałem – odpowiedział. Kalkulował po swojemu. Część wyroku już odsiedział, więc do wyjścia zostało mu kilkanaście miesięcy. W celi była telewizja, był wikt i opierunek.

-Czyli w więzieniu nie jest tak źle?

-Jest beznadziejnie. Beznadziejne jest wszystko, od jedzenia po otoczenie. Współwięźniowie sobie jakoś radzili, ćwiczyli tężyznę, utrzymywali ze sobą kontakty. Dla mnie – przekonanego, że jest tu chwilowo – najgorszy był brak wolności. Przecież byłem niewinny. Brak słońca, brak powietrza, przestrzeni. Mogłem mieć odwiedziny tylko 2 razy w tygodniu. Wyczekiwałem sobót i niedziel, żeby się spotkać z żoną, dziećmi. W inne dni była wegetacja.

-I może nadzieja, że wkrótce wypuszczą?

-Podtrzymywali mnie wszyscy na duchu, że wkrótce wyjdę, że to tylko areszt itd. Nie mogłem pogodzić się z osadzeniem. Miałem i mam pretensje nie tyle do sądu, co do policji i prokuratury, które działały na polityczne zamówienie. Materiał dowodowy był niechlujny, kłamliwy, naciągany, bałamutny. Sporządzili fałszywe oskarżenia kierując się zasadą domniemania winy. Tak państwo nie może się obchodzić z obywatelem. Dzisiaj też dochodzi do fałszywych oskarżeń i aresztu wydobywczego. Rządzący powinni się zająć policją i prokuraturą, bo one działają beznadziejnie.

Przeczytaj rozmowę z sędzią Arkadiuszem Krupą pt. Obowiązuje zasada domniemania winy

Zenon Procyk. Fot. Newsbar.pl
Zenon Procyk: Materiał dowodowy był niechlujny, kłamliwy, naciągany, bałamutny.  Fot. Newsbar.pl

Straciłem wiarę, że w Polsce, a zwłaszcza w tym systemie kropidlano kadzidlanym, będzie kiedyś normalna policja i prokuratura

-A jak doszło do aresztowania? Było podobnie “malownicze” jak prezydenta Małkowskiego?

-Wezwali mnie na godz. 10 do CBŚ, nie wiedziałem po co. Gdy wyprowadzali mnie do aresztu były telewizje, mnóstwo dziennikarzy. Wszyscy wiedzieli, że będę aresztowany tylko nie ja. Jak służby w ten sposób mogą postępować? Jak mogą mówić, że nie są upolitycznione? Mówiłem już – na ludzkiej krzywdzie szefowie służb budują swoje kariery. W mojej sprawie zgromadzono około setki tomów akt. One robią wrażenie w telewizji, ładnie wyglądają na ekranie, gdy się nie mieszczą na stole sędziowskim. Wszystkim się wydaje, że przed sądem stoi jakaś zorganizowana grupa przestępcza. A jak się te akta przegląda, to nic tam konkretnego nie ma, żadnych dowodów, w kółko to samo i na okrągło. Tom za tomem. Jak można powoływać 450 świadków, którzy nic nie wnoszą. Sąd powinien te papierzyska porządnie przejrzeć i oskarżyciela od razu postawić w kącie, a nie zabierać setkom ludzi cenny czas. Prokuratura nie bierze żadnej odpowiedzialności za swoje postępowanie. Myślenie prokuratora jest takie: mogę napisać akt oskarżenia nawet na kolanie, a sąd niech się dalej buja sam. I dlatego m.in. sprawy trwają latami. Miałem w ciągu 17 lat w sumie 180 rozpraw. Straciłem wiarę, że w Polsce, a zwłaszcza w tym systemie kropidlano kadzidlanym, będzie kiedyś normalna policja i prokuratura. Powtórzę słowa pewnego znajomego profesora: panowie przez tysiąc lat był burdel i dalej będzie burdel.  Myślę, że wśród kadry menedżerskiej panuje strach paraliżujący postępowe działania. Strach jest dzisiaj hamulcem w rozwoju kraju. Dlatego tak ważne są wolne sądy. Jeśli one miałyby działać jak policja i prokuratura, to koniec prawa i sprawiedliwości.

-Jak to jest, że jeden sąd skazuje, a drugi opierając się na tych samych dokumentach i dowodach uniewinnia i jeszcze przyznaje odszkodowanie finansowe?

-Ja tego nie potrafię wytłumaczyć. Jeśli chodzi o samo odszkodowanie, to sąd w Olsztynie przyznał mi je w wysokości 600 tys. zł wychodząc z założenia, że jego wysokość powinna być na przeciętnym poziomie. Nie mogłem się z tym zgodzić, bo nie byłem osobą przeciętną. Pracowałem na stanowisku prezesa, zrobiłem doktorat, byłem radnym, przewodniczącym rady. Miałem pozycję. Nie mogłem się zgodzić na rekompensatę na przeciętnym poziomie, tym bardziej, że ogromne koszty poniosła też moja rodzina. Dostałem udaru, przyplątały się inne choróbska. Z moich i mecenasa wyliczeń wynikało, że jest to kwota mocno zaniżona. W rezultacie sąd w Białymstoku przyznał mi 1,8 miliona zł co też nie jest kwotą adekwatną do tego co przeszedłem i straciłem. A straciłem pod względem zawodowym swoje najlepsze lata. Pracy nie miałem, bo nikt z “przestępcą” nie chciał współpracować. Gdybym był dalej prezesem spółdzielni mógłbym w ciągu tych kilkunastu lat zarobić znaczną kwotę.

W nocy zrywam się i sprawdzam czy nie idą po mnie

-Amerykanie mówią, że tzw goodwill czyli reputacji, renomy nie da się wycenić.

-Prawda. Straciłem na wizerunku. Ludzie się ode mnie odwrócili. Nie poznawali mnie na ulicy. Zamykałem się w domu, zaciągałem rolety i walczyłem z myślami. Do dzisiaj jak ktoś rankiem dzwoni do drzwi, to mi ciarki po plecach przechodzą. Staję w łazience na wannie i sprawdzam kto stoi przed bramą. W nocy zrywam się i sprawdzam czy nie idą po mnie. Potrafię sobie wyobrazić co przeszli ludzie, którzy latami niesłusznie siedzieli w więzieniu. Służby przychodziły do mnie o szóstej rano i robili w domu rewizję, zabierali jakieś notatki, komputery. Tajniacy obserwowali mój dom, byłem śledzony i podsłuchiwany. Z samych podsłuchów jest ponad 20 tomów akt, ponad 8 tys. kartek spisanych rozmów, w których nic nie ma. Najciekawszy fragment to ten, gdy piliśmy z zastępcą wódkę i dzwoniły do nas żony. Jedna po drugiej robiła nam zjebkę. Barwne rozmowy, z których kompletnie nic dla sprawy nie wynikało. Masa ludzi pracowała nad rozpracowaniem Procyka i nic z tego nie wyszło. Któregoś razu do mojej żony prowokacyjnie zadzwoniła sekretarka jednego z posłów i mówi jej, że jest moją kochanką. -To wpadnie pani do mnie, zobaczę jaki gust ma mój mąż – rezolutnie odpowiedziała żona. Po co było to wszystko?

Rozmawiał: Sławomir Ostrowski