O spokojne wyjście z grupy, o wszystko, o honor. Powtarzający się scenariusz polskich występów na mundialu stał się szyderstwem. Nie dlatego, że przegrywamy. Chodzi o to, że przegrywamy bez bicia się.
Końcówkę ostatniego meczu w Rosji nawet bez honoru. Wcale nie dlatego, że chcieliśmy być kiedyś drugą Japonią i cele „kraju kwitnącej wiśni” są nam bliskie. Nie! W głowach naszych graczy pojawiła się myśl, że skoro nadarza się okazja, warto ukarać Senegal za to, iż pierwszy pozbawił nas złudzeń. Stanęli więc jak złodziej pod pręgierzem licząc cudze żółte kartki i klasyfikację – o ironio! – fair play. W boksie takie unikanie walki zakończyłoby się ostrzeżeniem i odjęciem punktu.
Unikanie walki, to jest główny zarzut do Roberta Lewandowskiego i jego drużyny. Nie, żeby się im nie chciało. W sportach drużynowych, chodzi o to, żeby gryźć trawę chciało się wszystkim i to jeszcze w tym samym momencie. Tymczasem styl gry Polaków przypominał taniec dwóch Michałów.
Pamiętamy: „jak ten duży zaczął krążyć, to ten mały nie mógł zdążyć”, a potem na odwrót. To nie tylko o Lewandowskim i Zielińskim. Tak zachowywali się wszyscy. „Wybrał się chyba do kiosku”, tak o grze swojego syna w polskiej bramce powiedział Maciej Szczęsny. Już nie chodzi o nawet o to, że w rezultacie „następca Buffona” w Juventusie, nie obronił żadnego strzału, zaś jego koledzy z przodu nie dali rady tego naprawić, bo sprężali się średnio raz na pół godziny.
Wychodzi na to, że polskie sukcesy – niestety, nie tylko w sporcie – przychodzą, kiedy nikt się ich nie spodziewa
Mieliśmy na mistrzostwach najmniejszy procent celnych podań i przebiegliśmy mniej kilometrów niż inni. Na pewno mniej niż Persowie, Saudowie oraz koledzy z Panamy czy, szczególnie, z Korei. Ci duch fair play, rozumieją jak należy i chociaż odpadali tak jak my, nie dali pardonu zbyt pewnym siebie Niemcom.
Pod tym względem jesteśmy do naszego wielkiego (oczywiście jedynie piłkarsko) sąsiada trochę podobni. Wiele słów o perfekcyjnych przygotowaniach, kłopocie bogactwa, złotym pokoleniu, niepowtarzalnej szansie. A wyszło dłubanie w nosie trener Loewa i „oddanie się do dyspozycji” trenera Nawałki. Bardziej eleganckie, ale smród taki sam.
Wychodzi na to, że polskie sukcesy – niestety, nie tylko w sporcie – przychodzą, kiedy nikt się ich nie spodziewa. Gdy jakieś „sztaby szkoleniowe” usiłują je profesjonalnie i „w najdrobniejszym szczególe” zaplanować, zawsze coś sknocą. Wtedy pozostaje tylko wiara w cud. W Rosji się on nie zdarzył!
Stanisław Brzozowski