Jak to się dzieje, że zwykli ludzie, dobrzy ludzie, którzy mają dzieci, kochają zwierzęta i muzykę, chodzą do kościoła, dają na tacę – nagle biorą udział w okrucieństwach, ludobójstwie. Analizowałem to na trzech przykładach. Po pierwsze czytając książkę pt. “Zwykli ludzie” Christophera Browninga.

Zwykli ludzie to prawdziwa historia niemieckiego 101. Rezerwowego Batalionu Policji, którego członkowie odpowiadali za prowadzone w 1942 roku na terenie okupowanej Polski łapanki, deportacje do obozów i egzekucję 1200 Żydów. Książka Browninga to studium okoliczności, uwarunkowań politycznych i mechanizmów psychologicznych, które sprawiły, że grupa przeciętnych hamburskich policjantów w średnim wieku, na co dzień przykładnych mężów i ojców, przeistoczyła się stopniowo – z nielicznymi tylko wyjątkami – w bezwzględnych masowych morderców. Niektórzy tłumaczyli to rozkazem. Rozkaz jest rozkazem i trzeba go wykonać. Inni mówili o zaszczepionych w sobie uprzedzeniach do obcych np. Cyganów, Żydów. Jeszcze inni mówili o lojalności do kolegów. Jak kolega zabija, to ja też muszę, muszę być lojalny wobec grupy. Decydującym jednak elementem był strach przed władzą, przed przełożonym, który też miał swojego przełożonego. Tylko nieliczni stawiają opór, większość jest wciągana w rodzące się zło. Tak się dzieje, gdy władza oparta jest na przemocy, na strachu i na uprzedzeniach.

Drugi przykład to szkolenie elity od wczesnej młodości, która będzie zajmować się złem. Od przedszkola po dorosłość uczy się człowieka na przestępcę.

Analizowałem też jak to się stało, że w Rwandzie, w ciągu krótkiego czasu udało się wyzwolić w ludziach chęć do zabijania nie tylko sąsiadów, ale nawet członków rodziny jeśli tylko byli z innego plemienia. Tam monopolistyczne radio i gazety opanowały umysły ludzi i to powinno być dla nas ostrzeżeniem. Te środki przekazu regularnie dehumanizowały relacje pomiędzy Tutsi i Hutu. Przeciwników nazywano insektami, pluskwami, karaluchami. Po jakimś czasie stało się “naturalne”, że i ja muszę się przyłączyć do ich likwidowania. To jest przykład rodzenia się zła, gdy mamy jednostronną, wspólną propagandę skoncentrowaną w jednym ośrodku decyzyjnym.

Dwa lata temu na rocznicowej sesji UNESCO też spytano mnie dzięki czemu przeżyłeś Auschwitz, Buchenwald. Nie chciałem podawać tylko swego życiorysu, bo mógł być nietypowy, więc podałem jeszcze jeden pochodzący z książki “Autoproces z blizną”.  Autor książki, nieżyjący już Roman Frister, opowiada swoją historię obozową. Ponieważ był bardzo przystojnym chłopcem już pierwszego dnia upatrzył go sobie kapo, węgierski Żyd, homoseksualista. Kapo w więzieniu był panem twojego życia i śmierci, z kolei kapo miał nad sobą innego pana, który decydował o jego losie. Przyszedł do niego w nocy, karmił go chlebem ukradzionym innym więźniom i go gwałcił. Roman pisze, że sprawiało mu to ból, a jednocześnie radość, że po raz pierwszy najadł się chleba. Ponieważ homoseksualizm był karany śmiercią przez samych Niemców, więc kapo, aby uniknąć rozstrzelania postanowił pozbyć się świadka. Zwyczaj był taki, że na apelu porannym i wieczornym każdy więzień miał stanąć w szeregu w mycce. Kto nie miał jej na głowie dostawał strzał w potylicę. Mycka dawała gwarancję życia. Kapo ukradł Romanowi Fristerowi myckę  z zamiarem zastrzelenia go podczas apelu. Roman wiedział, że zostanie rozstrzelany, ale zauważył, że ktoś nieopatrznie, na sąsiedniej pryczy zostawił myckę, ukradł ją wiedząc, że skazuje kogoś na śmierć. Następnego dnia, podczas apelu nieznany mu więzień został zabity. Wniosek ze spowiedzi Romana Fristera jest taki: w świecie wilków nie można żyć inaczej niż po wilczemu. Po trupach trzeba szukać życia dla siebie. To jeden z wariantów jak przeżyć.

Ja miałem szczęście, że ten wariant mnie nie dotyczył. Mój wariant był taki: Znalazłem się w Auschwitz w grupie dziesięciu przyjaciół z organizacji podziemnej w getcie łódzkim. Działaliśmy w konspiracji, znaliśmy się, ufaliśmy sobie i dzięki temu przeżyłem. Kapo, kryminalista spod Berlina, ponieważ nie zrozumiałem jego polecenia, klasycznym nokautem powalił mnie na ziemię. Straciłem przytomność i okulary. Dla krótkowidza okulary w obozie były niezbędne do przeżycia. Ale okulary – pozostałe po zabitych więźniach – można było kupić za walutę obozową czyli za wódkę, papierosy, chleb od innych więźniów, też Żydów, pracujących w oddziale zwanym Kanadą. Za okulary z trupa zażądali trzech porcji chleba. I wtedy mój kolektyw zdecydował, że codziennie każdy będzie przeznaczał porcję chleba na moje okulary. W ten sposób kupiliśmy okulary dla mnie. Przeżyłem, dzięki lojalności, solidarności i przyjaźni.

Wypowiedź Mariana Turskiego podczas spotkania z młodzieżą na Campus 2022