Grzegorz Piątek, pisarz, z zawodu architekt, był gościem Campusu Polska Przyszłości 2024 w Olsztynie w cyklu spotkań z literaturą.
Podczas spotkania (26 sierpnia) opowiadał o burzeniu mitów: o Warszawie, Gdyni oraz o Stefanie Starzyńskim, ostatnim przedwojennym prezydencie Warszawy. Za „przekonującą dekonstrukcję mitu miasta z morza i marzeń” w książce “Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939” dostał Paszport „Polityki” w 2023 roku. Piątek jest też autorem m.in. „Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949”, „Starzyński. Prezydent z pomnika” (nowe wydanie). Oto, co powiedział młodym ludziom na Campusie w Kortowie.

O mitach

Nie lecę z zapałkami, żeby spalić mit. Uczciwe badanie historii powoduje, że narusza się istniejące narracje. W przypadku Gdyni wiedziałem od dawna, jakie mity powstały o mieście, ale nie zdawałem sobie sprawy ze skali tego procesu. Gdynia była miastem sukcesu, czymś, co wyszło przedwojennej Polsce. Tymczasem w swojej książce pokazuję, że Gdynia to nie tylko sukces. Była miastem ogromnych kontrastów i to stanowiło największą różnicę w stosunku do mitu.
Natomiast w przypadku prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego nie podważa się jego bohaterstwa we wrześniu 1939 roku, zakończonego męczeńską śmiercią. Z drugiej strony istnieje mit wizjonera, autora wielkich planów rozwoju Warszawy, uosabia to także pomnik Starzyńskiego, na którym prezydent wyłania się z mapy przedwojennej Warszawy, wskazując ręką na Mokotów.
I tu zobaczyłem ten kontrast między mitem a rzeczywistością. Gdy Starzyński przyszedł do warszawskiego ratusza, nie znał się na urbanistyce, nie miał wiedzy o planowaniu, ale zrozumiał wagę tych dziedzin. Zobaczył też ich siłę wizerunkową, potencjał propagandowy i stworzył warunki do pracy planistów: etaty, pieniądze, wytyczył cele. W tym sensie postawiłem Starzyńskiego na ziemi. Nie odebrałem mu sukcesu – za jego czasów rozwój Warszawy nie miał romantycznego podłoża, ale postępował bardzo racjonalnie i w sposób nadający się do kopiowana w warunkach dzisiejszych. Pokazałem rozwój miasta poprzez pokolenie Starzyńskiego – to właśnie jego pokolenie wymyśliło ideę miasta przyszłości.
I kolejne mity: w propagandzie lat 40 i 50 odbudowa Warszawy była przedstawiana jako najlepsze miasto świata, natomiast już po 1989 roku – zaprzeczono temu mitowi.

O propagandzie i praktyce

Pamiętamy to, co staje się najbardziej widowiskowe, obojętnie czy się wydarzyło, czy nie. W wizerunku Gdyni bardzo silne są nawet te inwestycje, które nie zostały zrealizowane, jak na przykład Bazylika Morska, wielki projekt świątyni na Kamiennej Górze.
W Warszawie takim projektem stała się Bazylika Opatrzności Bożej, której budowa była planowana w XVIII wieku. Pamięta się to poczucie sukcesu, zmiany na lepsze, a zapomina się o realiach życia. Realizacja inwestycji dotyczyła wybranych dzielnic, klas społecznych.
Tak było zarówno w Warszawie, jak i Gdyni. W obu miastach kompletnie zaniedbywano sprawy mieszkaniowe. Mieszkania były drogie, powstawały byle jakie. W Gdyni panowała nieprawdopodobna ciasnota mieszkaniowa. Działy się tam historie jak z Dickensa. Jedna osoba śpi w łóżku w dzień, a w nocy przychodzi tam inny, obcy facet, a jeszcze po posłaniu chodzą pluskwy.
Widać modernistyczne kamienice, pojawiają się pozytywne obrazki, związane z wojskiem, urzędnikami, sportem, a reszta to niechlubne realia codzienności.
Zdawałem sobie sprawę, że w Gdyni były slumsy, ale myślałem, że może to koloryzowanie.
Najpierw czytałem reportaże w ówczesnych gazetach o slumsach, a potem zobaczyłem liczby i korespondencję urzędową, w której urzędnicy sami przyznają, że nie było szans na budowę mieszkań, bo brakowało na to pieniędzy. Warto patrzeć w liczby, by zobaczyć prozę życia, a nie oglądać pocztówki. W historii architektury warto czytać ogłoszenia drobne, kroniki kryminalne w poszukiwaniu prawdy.

O pocztówkach

Pocztówki pokazywały piękne miejsca Polski. Przed wojną urzędnicy Ministerstwa Komunikacji zamawiali u renomowanych fotografów pocztówki, które pokazywały głównie chwałę. Nowoczesne centrum Gdyni albo port, a nie dzielnice nędzy, bo na to było szkoda kliszy i pieniędzy. Widoczki wisiały w poczekalniach kolejowych i biurach Orbisu w Paryżu – jako promocja Polski
Jest w tym coś ludzkiego, poluje się na obrazki pozytywne, takie się lubi. O słabych stronach zapominamy, tak jak przy stole wigilijnym nie poruszamy drażliwych tematów.

O państwie

W przedwojennej prasie można było przeczytać, komu Polska zawdzięczała Gdynię. Państwu – to opinia Piłsudczyków, narodowcy wskazywali siłę sprawczą Polaków, a lewica – polskich robotników. Prawda leży gdzieś pośrodku. Państwo porywało się na takie projekty, ale dopiero po paru latach, zdało sobie sprawę, w co się wpakowało. Gdynia początkowa miała być portem tymczasowym, dla rybaków, a potem urzędnicy zdali sobie sprawę, że ten projekt wsi urósł do kilkudziesięciotysięcznego miasta. Nie spodziewali się, że wieś stanie się miastem i nie wykupiono gruntów.

Starzyński wiedział, że Warszawa ma bardzo mało pieniędzy i to się raczej nie zmieni. I zamiast skupiać się na łataniu dziur w bocznych uliczkach, postanowił uporządkować główne arterie wlotowe do miasta

O Warszawie Starzyńskiego

Można powiedzieć, że pokolenie Starzyńskiego sprzątało po kapitalizmie spuszczonym z łańcucha w postaci wielkiego kryzysu. Starzyński wiedział, że Warszawa ma bardzo mało pieniędzy i to się raczej nie zmieni. I zamiast skupiać się na łataniu dziur w bocznych uliczkach, postanowił uporządkować główne arterie wlotowe do miasta. Poszerzyć je, wyasfaltować, zasypać rowy melioracyjne, a w ich miejscu zrobić chodniki, przygotować plany urbanistyczne dla działek wokół, bo ruszą tam inwestycje. Wydał pieniądze wydajniej, korzystniej, a jednocześnie w sposób widowiskowy: wszyscy to zobaczą, bo skorzysta z tego tysiące osób. Pokazuje to, jak pragmatyzm splatał się u Starzyńskiego z propagandą.
Uporządkował też sprawy własnościowe. Gdy obejmował rządy, tylko 5 proc. gruntów w Warszawie należało do miasta. Aby miasto się rozwijało, potrzebne było 30-40 proc. Udało się mu, ciułając w różny sposób, zwiększyć ten zasób do 9 procent. Wykupił Las Kabacki, który był poza granicami Warszawy, by go nie wyrąbano np. pod dzielnicę willową.

O wystawie „Warszawa przyszłości”

W 1936 roku Starzyński otworzył w Muzeum Narodowym wystawę „Warszawa przyszłości”, która odniosła oszałamiający sukces. Prezydent miał specjalnego urzędnika, który co rano robił mu prasówkę, przedstawiał to, co gazety napisały o nim i Warszawie. Wówczas zobaczył, jak ogromna jest siła wystaw, zobaczył, że prasa, lewicowa i prawicowa, pisze korzystnie o Starzyńskim.

Grzegorz Piątek odpowiadał też na pytania młodych ludzi:
Aleksandra z Gdyni zapytała: Byłam faszerowana mitami o „mieście z marzeń i morza”. Czy, według pana, ta dzisiejsza propaganda jest potrzebna, bo moim zdaniem, ma to pozytywny wpływ na społeczność.
Pisarz potwierdził, że mity są potrzebne lokalnej społeczności, są klejem, mogą mobilizować, ale i usypiać. – Lubię porównywać to do miłości rodzinnej. Czcimy przodków, ale znamy i mówimy też o niewygodnych historiach rodzinnych, nie boimy się prawdy.

Iga z Warszawy była ciekawa, jaka powinna być wizja rozwoju Warszawy i która dzielnica stalicy należy do ulubionych Grzegorza Piątka.
Autor książki „Najlepsze miasto świata”, powiedział, że Warszawa nie kończy się na Warszawie, że to przecież cała aglomeracja. Gdy każda gmina myśli tylko o sobie, walczy o kolejnych mieszkańców, podatników, nie patrzy, co dzieje się za miedzą – to może nas dużo kosztować. Skwitował, że nasze ustawodawstwo kończy się na rogatkach gminy.
– Ulubiona dzielnica? – trudno powiedzieć, jestem warszawskim patriotą – podkreślał i dodał: – Olśnieniem są Bielany, gdzie w pandemii jeździłem na rowerze i to moje najnowsze odkrycie.

Filip z Gdyni: Jak żongluje pan informacjami o miastach, by potem zebrać i ułożyć je w książce?
W przypadku bohaterów zbiorowych, jakimi są miasta, sięgam do archiwów, gdzie spodziewam się znaleźć informacje. Najważniejsza w takiej pracy jest ciekawość. Nigdy nie wiadomo, co się przyda, np., ogłoszenie drobne, prywatna sprawa, takie przejście z ogółu do szczegółu bardzo dobrze sprawdza się w książce.

Klaudia: Czy nagrody zmieniły pana rozpoznawalność?
Po Gali Paszportów „Polityki” (nagroda za „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920–1939” – red.) już o 8 rano następnego dnia moją skrzynkę zapchały zaproszenia na spotkania autorskie i tak jeżdżę od półtora roku. Teraz stopuję te wyjazdy, by coś napisać. W Polsce są dwie nagrody, które windują autorów: Paszport „Polityki” i NIKE. Dużą rolę odgrywają transmisje telewizyjne z gali wręczenia nagród. Dzięki temu nawet ludzie, którzy nie interesują się literaturą i kulturą, mogą je obejrzeć, czasami przy okazji, bo telewizor był włączony.

Bartek: Jak pracować nad książką, jakie są kulisy pana pracy? Czy ma pan pomysł na kolejną książkę?
Trudno o jakąś receptę. Dobrym początkiem jest zacząć od małych rzeczy, publikacji w prasie, w intrenecie. Zanim wydałem książkę, publikowałem w magazynach i w internecie przez 10 lat. I wtedy dostałem propozycję wydania książki. Warto walczyć o stypendia, a także np. pisząc pracę naukową, tak ją tworzyć, by z pracy magisterskiej lub doktorskiej mogła powstać książka. Każdy ma inny sposób.
Nad czym pracuję? Mam rozgrzebane trzy książki, o jednej na razie nie powiem, druga – historyczna, w kolejnej zajmuję się o historii mojej rodziny. Obudziłem się podczas pracy nad jedną z książek: że grzebię w szufladach obcych ludzi i zobaczyłem, że to ostatnia chwila, by popytać krewnych. Poznaję swoich krewnych przez papiery, które są w szufladach i archiwach, jestem zdumiony, jak wiele jest tych śladów.

Beata Brokowska