4.5 C
Olsztyn
4 grudnia 2024
reklama

Znicz u dziadka
Z

Na pogrzeb matematyka z morąskiego liceum, mimo że obstawiony przez UB, przyszło mnóstwo ludzi. Nauczyciela pożegnał proboszcz. Oznajmił, że odprowadza go na wieczny spoczynek, ponieważ rozmawiał z nim wiele razy i nie uznaje za samobójcę.

Śmierć Józefa Łukasiaka w marcu 1951 roku wstrząsnęła miastem. Nikt nie wierzył, że nauczyciel sam się powiesił na kracie w areszcie.

Prof. J. Łukasiak - zginął miesiąc później z rąk UB - z ucz. Gienią Dziewałtowską - 1951
Prof. J. Łukasiak – zginął miesiąc później z rąk UB – z ucz. Gienią Dziewałtowską – 1951. Fotografia z archiwum autora.

Po 48 latach od tamtego tragicznego wydarzenia, wnuk próbuje znaleźć ślad. Chce wiedzieć, co się stało. Na grobie dziadka pragnie zapalić znicz.

– Jako dzieci wiedzieliśmy, że jest jakaś tajemnica w rodzinie. Dorośli nie chcieli z nami rozmawiać, kiedy się pytałem – mówi 46-letni Grzegorz Gauden z Warszawy, szef spółki wydającej dziennik „Rzeczpospolita”. – Na wakacjach u wuja w Sompolnie (Wielkopolska) słyszałem czasami od starszych ludzi, którzy znali dziadka sprzed wojny, że „miałeś wspaniałego dziadka, ale UB go wykończyło”.

Z tych wakacyjnych pobytów wyłaniał się Grzegorzowi obraz dziadka jako człowieka niesłychanie bezkompromisowego, autorytarnego nawet, ale ogromnie sprawiedliwego, o wielkim autorytecie w Sompolnie. Budzącego respekt. Wszyscy pamiętali, że uczenie było jego pasją. Spotykane na ulicy dzieci pytał np. o tabliczkę mnożenia.

Od Sompolna do Morąga

W chwili śmierci 10 marca 1951 Józef Łukasiak miał 55 lat i dwa tygodnie.

Pochodził ze Zgierza. Matematyki uczył od 1921 roku. Po zdemobilizowaniu z wojska (Legia Akademicka, potem I pułk piechoty, w którym dosłużył się stopnia plutonowego) trafił do Sompolna, na pograniczu Wielkopolski i Kujaw. Założył tam szkołę powszechną. Przepracował w niej do wybuchu wojny. Dwa lata był także pracownikiem kuratorium szkolnego w Kole.

We wrześniu 1939 roku ruszył bronić Warszawy. Ranny wrócił do rodzinnego Zgierza, bo w Sompolnie szukało go gestapo za to, że jako urzędnik kuratorium zamknął w 1938 roku niemiecką szkołę, w której było silne Hitlerjugend.

Okupację spędził w Zgierzu, Łodzi i na robotach w Niemczech. Do bauera trafiły także jego dzieci – syn i córka.

W domu w Sompolnie zjawił się w styczniu 1945 roku, a już 6 lutego zorganizował szkołę powszechną i gimnazjum ogólnokształcące. Rok później otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi.

W 1947 był już w Barczewie, gdzie w 30 rocznicę Rewolucji Październikowej przyjęto go do PPR. Rok później awansował na kierownika szkoły podstawowej i Publicznej Średniej Szkoły Zawodowej. W grudniu 1949 roku zrezygnował z tych posad i przeszedł na kierownika szkoły w pobliskim Ramsowie. Wygląda to na zesłanie, tym bardziej, że pracował tam tylko do końca roku szkolnego. Od 1 września był już w Morągu. Dwa tygodnie później dostał pięciomiesięczny angaż na wicedyrektora Państwowej Szkoły Ogólnokształcącej stopnia podstawowego i licealnego w Morągu.

a najważniejsze, że mieszka w zimnym lokalu, bo brak węgla, który wywozi się do Związku Radzieckiego, nie myśląc o potrzebach własnego kraju

– Po wielu namowach zgodziłam się objąć stanowisko zastępcy dyrektora liceum w Morągu – wspomina Maria Wójcicka, od lat mieszkanka Otwocka. – Wyraziłam jednak obawę, że sama nie podołam zadaniu. I wtedy, prawdopodobnie w porozumieniu z partią, powołano do pomocy pana Łukasiaka (był partyjny, a ja nie). Pomagał mi bardzo serdecznie, wspierał doświadczeniem i z wielkim zaangażowaniem pracował dla dobra szkoły. Był powszechnie lubiany, nie miał z nikim zatargu, zawsze spieszył kolegom z pomocą . I nagle doszła nas wiadomość, że pan Łukasiak naraził się władzom partyjnym, bo właśnie na zebraniu partyjnym ośmielił się zabrać krytyczny głos w sprawie braków istniejących na terenie miasta. Użalał się, że nie ma na czym napisać listu, brak kopert, a najważniejsze, że mieszka w zimnym lokalu, bo brak węgla, który wywozi się do Związku Radzieckiego, nie myśląc o potrzebach własnego kraju. Co więcej mówił – nie wiem, bo to czyjaś relacja. W każdym razie przewodniczący zebrania odebrał mu głos, ponieważ stwierdził, że pan Łukasiak nie jest trzeźwy.

Przyjeżdżaj, z ojcem niedobrze

Kiedy wrócił z zebrania do domu, powiedział do żony: „Władeczko, przyjdą po mnie”. Zdenerwowana siadła wieczorem i napisała do córki–studentki: „Przyjeżdżaj, z ojcem niedobrze”. Tak Władysława Łukasiak opowiadała po latach wnukowi Grzegorzowi Gaudenowi.

Natomiast Maria Wójcicka pamięta, że nim kolegę zaaresztowano, to użalał się, że jest prześladowany przez dyrekcję szkoły, a może i partię, że nazywają go wrogiem klasowym i nakazują przeprosić władze partyjne. – Uznał, że się nie poniży, bo nie jest niczemu winien, a to, co powiedział, jest prawdą i niczego nie będzie odwoływał – mówi Maria Wojcicka. – W tym czasie powiesił się ktoś z obsługi technicznej szkoły i pan Józef poszedł obejrzeć wisielca, i mówił do mnie, że widok był szokujący i nie chciałby tak skończyć.

Był jednak bardzo niespokojny, przypomina sobie pani Maria. – Te napaści na siebie bardzo przeżywał. Pytał nawet naszego księdza katechetę (chyba ks. Sikora), czy jeśliby się z nim coś stało, to czy pójdzie na jego pogrzeb.

Wezwana alarmującym listem córka, Maria Łukasiakówna, przyjechała z Poznania do Morąga 7 marca rano.

młodzież pisała do nas listy, że ojciec umarł męczeńską śmiercią

– Ojciec jeszcze był. Ale wieczorem przyszli i zabrali go na komisariat. Następnego dnia rano poszłam tam i widziałam się z nim – opowiada Maria Gauden, niedoszła dentystka (przerwała studia po śmierci ojca ze względów materialnych), emerytowana urzędniczka Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej w Poznaniu. – Drugiego dnia poszłam i też się widziałam z ojcem. Mówił, że uczy milicjantów matematyki. Trzeciego dnia poszłam i powiedzieli, że ojca nie ma. Potem dowiedziałam się, że trafił na drugą stronę ulicy, do UB. A czwartego wieczorem przyszło takich dwóch i powiedzieli, że ojciec nie żyje, i że możemy go zobaczyć w kostnicy. Poszłyśmy z mamą. Mama oglądała ojca i potem powiedziała, że był pobity, że miał zasinione ręce. Rozmawiałyśmy z lekarzem. Był niesympatyczny, zachowywał się arogancko… Zostawiłyśmy ubranie i poszłyśmy do domu. A potem, pamiętam, młodzież pisała do nas listy, że ojciec umarł męczeńską śmiercią – i wsuwała je pod drzwiami.

Poniżej budynek przy ul. Mickiewicza, w którym zamordowano prof. Łukasiaka. Do 1956 r. była tam siedziba UB. W piwnicach do dziś są więzienne drzwi, z judaszami, a w celach-piwnicach są napisy wydrapane na murze.

– Mówiono nam, że pan Łukasiak choruje, ale nie wolno go odwiedzać. I myśmy już wiedzieli, że on siedzi na UB – Danuta Turejko jest znaną w Olsztynie nauczycielką plastyki. Wówczas jako Hejdyszówna chodziła do VIII klasy, której wychowawcą był Józef Łukasiak. – Wreszcie na apelu w szkole powiedziano nam, że zmarł, ale nikt nie ma prawa iść na pogrzeb o dwunastej, bo są lekcje. A że byliśmy zgraną klasą, uciekliśmy. Poszliśmy do kostnicy. Było bardzo mało ludzi. Mówiono, że się powiesił na kracie na chusteczce. Pamiętam, że coś musiało z tą szyją być, bo miał taką pręgę. Na pogrzebie nas irytowało strasznie, że ze szkoły była tylko nasza klasa i nikogo więcej. Pamiętam też, że na cmentarzu było dużo ludzi, a krzyż był bez nazwiska. Dopiero tydzień później pojawiła się na nim tabliczka. Wróciliśmy do szkoły, ale nikt nie dochodził, dlaczego nas nie było na lekcjach.

Jednak na pogrzebie, który odbył się 12 marca ’51, były dwie nauczycielki. Nie przestraszyły się.  – Nasz dyrektor zakazał pedagogom pójść na pogrzeb, ponieważ nieboszczyk uznany został za wroga klasowego, czy też partyjnego – Maria Wójcicka nie pamięta, jak to sformułował dokładnie. – Rzeczywiście, wielu się przelękło, z grona byłam tylko ja i pani Romana Ferenc (nie żyje), no i może ktoś niewidzialny… No i nasz katecheta, który oznajmił wszystkim, że odprowadza pana Łukasiaka na wieczny spoczynek, ponieważ z panem Józefem rozmawiał wiele razy i nie uznaje go za samobójcę.

Tak dawno

Trzej morąscy funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa z tamtych lat nie pamiętają samobójczej śmierci nauczyciela w areszcie.

Adam Janiszewski pracował w UB jako intendent przez pięć lat. W lipcu 1950 r. został aresztowany za niedopilnowanie konwojowanego podejrzanego. Dostał rok do odpracowania w kopalni. Gdy Łukasiaka gruntownie przesłuchiwano, Adam J. cierpiał w szpitalu, cudem uniknąwszy śmierci w zawalonym wyrobisku. Po powrocie ze Śląska pracował w kinie „Adria”, a potem w przedsiębiortswie budowlanym, tzw. BEP–ie.

Marian Koniar rozpoczął pracę w 1950 roku. Ale krótko potem wysłano go na dwuletnią szkołę do Olsztyna, więc zrozumiałe, że nie wie nic o sprawie Józefa Łukasiaka. Nie przypomina sobie też, żeby koledzy coś wspominali. Rozmawiamy podczas dwugodzinnego, codziennego spaceru Mariana K., zaleconego mu po zawale serca przez lekarza.

Józef Stolarczyk, o ile dobrze pamięta były wieloletni komendant milicji w Morągu Fórman, był w tamtych latach „chyba profosem”. Później przeszedł do milicji. Dziś emeryt Józef Stolarczyk oburza się, kiedy wspominam, że ponoć był profosem. Twierdzi, że nie miał do czynienia z ludźmi, tylko zajmował się innymi sprawami.

W morąskim liceum nikt nie wie, że pracował tu taki matematyk. W spisach osobowych nie ma jego nazwiska. W książce „50 lat Liceum Ogólnokształcącego w Morągu” również. Dyrektor Bronisław Krużyk wyjmuje więc protokoły posiedzeń rad pedagogicznych. Wertuje księgę z lat 1950–1952. Jest. Przy nazwisku „Łukasiak” nawet wzmianka, że to wicedyrektor szkoły. Znajduje się też dziennik klasy VIII z roku szkolnego 1950/51. W środku adnotacja, że wychowawcą klasy jest Józef Łukasiak. Ale tylko do 15 grudnia 1950 roku. Po nim wychowawstwo obejmuje Janina Tołwińska.

Od 1 stycznia 51 był już kontraktowym nauczycielem geografii gospodarczej w kl. I Publicznej Średniej Szkoły Zawodowej w tym mieście.

Dlaczego odszedł z liceum przed końcem wicedyrektorskiego angażu?

Janina Tołwińska mieszka w Morągu do dziś. Mówi, że w tamtym czasie była na urlopie macierzyńskim. – Wtedy byłam wyłączona. W dodatku dziecko mi zachorowało, to musiałam zająć się całkiem czym innym – tłumaczy. Nie przypomina sobie w jakich okolicznościach przejęła wychowawstwo.

Tragiczny pryzmat

Grzegorz Gauden pięć lat temu szukał w Morągu grobu dziadka Łukasiaka. Nie znalazł.

dzisiaj musimy odrabiać ogromne straty po tym strasznym przetrzebieniu polskiej inteligencji przez Niemców, Rosjan i służących im Polaków, którzy tę inteligencję dobijali w sposób dosłowny

– Mama nigdy nie chciała nam, trzem synom, o tej sprawie mówić – wspomina. – Myślę, że chciała chronić nas przed powracaniem, przed obciążaniem nas tą przeszłością, która dla niej jest obciążeniem cały czas… Nie znałem dziadka, urodziłem się dwa lata po jego śmierci. Patrzę na niego, na jego los przez pryzmat tragicznego losu przedwojennej polskiej inteligencji, która budowała polskie szkolnictwo, scalając ziemie i naród po rozbiorach, po czym po II wojnie, na skutek tego, co się stało w Polsce, została zmarnowana – w dużej części fizycznie zniszczona (jak mój dziadek), ale również i intelektualnie. Nigdy nie wykorzystano jej patriotyzmu i zawodowych kompetencji w sposób, który mógł się przysłużyć Polsce. To brzmi może patetycznie, ale my dzisiaj musimy odrabiać ogromne straty po tym strasznym przetrzebieniu polskiej inteligencji przez Niemców, Rosjan i służących im Polaków, którzy tę inteligencję dobijali w sposób dosłowny.

Przy grobie J. Łukasiaka
Przy grobie J. Łukasiaka. Fotografia z archiwum autora.

Dziś grób Józefa Łukasiaka na morąskim cmentarzu przy ul. Dąbrowskiego wygląda na zapomniany. Drewniany krzyż z owalną tabliczką, mogiła usypana z ziemi. Przez wiele lat opiekowali się nim Ewa i Zbigniew Śliwowie z Olsztyna, a rodem z Morąga. Ewa, lekarka, pierwszy raz stanęła przy nim z mamą, Marią Ossową, przez kilkadziesiąt lat sekretarką w morąskim liceum. Później przyjeżdżała na grób z mężem, nauczycielem. Kilka lat temu przestali, bo ktoś powiedział im, że rodzina zmarłego ekshumowała szczątki.

– Nie ekshumowała? – nie dowierza doktor Ewa, prowadząc mnie do miejsca wiecznego spoczynku Józefa Łukasiaka. – To trzeba będzie zrobić przy nim porządek. Przyjeżdżamy na swoje groby, więc i ten znów będziemy odwiedzać.

 

Tadeusz Prusiński

luty 1999

 

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Ostatnie wpisy