Tadeusz Prusiński
(materiał archiwalny: maj – wrzesień 1989 r.)
– Co się dzieje? – dziwi się kobieta na przywitanie. – Wczoraj się pytali o pana Kruka tacy dwaj z Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie, a dzisiaj pan?… Przepraszam – Prajwocka – mityguje się podając rękę. – Jestem dyrektorką tego domu dziecka.
Idziemy w stronę wejścia do budynku.
– W pana wieku byli. Chcieli obejrzeć dokumenty, dotyczące pięciu naszych wychowanków, w tym Kruka Ryszarda i Kruka Erwina… Ale proszę, może przejdziemy do mnie, do gabinetu.
Zjawiłem się w morąskim domu dziecka któregoś majowego dnia 1989 roku w zupełnie innej sprawie. Mimochodem zapytałem, czy to prawda, że w młodości przebywał tu Erwin Kruk, poeta, pisarz i publicysta z Olsztyna, obecnie kandydujący do Senatu (zdjęcie z Wałęsą) – a tu, proszę! Dwa tygodnie do wyborów, a SB depcze mu po piętach.
– Nic im nie dałam, bo nie miałam czasu – opowiada dyrektorka w gabinecie, szukając czegoś w regale z książkami. – Wczoraj miałam urwanie głowy. Wizytacja z WSP, bo są u mnie studentki na praktyce, potem inspektorka oświaty, dwoje rodziców i jeszcze ci dwaj. A poza tym, takich dokumentów, o jakie im chodziło, nie mamy. Spaliły się w pożarze naszego domu w latach sześćdziesiątych. Uchowało się tylko kilka kronik z początków naszej placówki. Nie wiem jednak, czy są wśród nich te z czasów Kruków.
Wygrzebawszy stos kronik i jakiś mocno sfatygowany brulion formatu A–4 kładzie je na stoliku, przy którym zwykła podejmować gości. Po przejrzeniu trzech trafiamy na tę, której szukamy. Nazwisko Kruk pojawia się w niej raz. Przy końcu kroniki jest podzielona w kratki stronica ze zdjęciami niektórych wychowanków. Po Erwinie Kruku, jak i kilku jego kolegach, pozostała tylko ramka z podpisem.
Natomiast brulion formatu A–4 okazuje się starannie prowadzonym rejestrem chłopców, którzy w różnych latach przebywali w Państwowym Domu Młodzieżowym w Morągu. Przy numerach 423 i 424 widnieją dwa zapisy, wykaligrafowane równym pismem:
- Kruk Ryszard, 26.04.1942 r., Dobrzyń, pow. Nidzica, s. Hermana i Mety z d. Stach. Przybył 29.09.1956 r. z Elgnówka, pow. Ostróda, dotychczasowy opiekun – Ida Tybussek. Odszedł 15.09.1959 r. do Elgnówka.
- Kruk Erwin, 4.05.1941 r., Dobrzyń, pow. Nidzica, s. Hermana i Mety z d. Stach. Przybył 29.09.1956 r. z Elgnówka, pow. Ostróda, dotychczasowy opiekun – Ida Tybussek.
Daty odejścia brak.
– Tamci dwaj tylko to obejrzeli – przypomina sobie dyrektorka, gdy kończę przepisywanie.
W morąskim liceum,
do którego chodził Erwin Kruk, i które skończył maturą w 1960 roku, esbecy z Olsztyna nie byli. Nic by zresztą tam nie znaleźli, poza suchym zapisem w dzienniku klasowym. Jeszcze do niedawna w szkole tej była kronika klasowa, a w niej m.in. fotografia, na której Erwin Kruk jest w grupie kolegów. Obok wykaligrafowano wiersz, a pod zdjęciem podpis: W środku nasz klasowy poeta Erwin Kruk.
Kilka lat temu przeglądałem tę kronikę, czytałem co ciekawsze fragmenty – teraz przepadła. Pamiętająca dobrze Erwina nauczycielka historii Maria Fulara tłumaczy, że niedawno wypożyczano stare kroniki do spisania powojennej historii liceum. – Widocznie ktoś jeszcze nie oddał – stwierdza.
W tej szkole Kruka się pamięta. Przez ostatnie dwa lata była to jednak pamięć niewygodna.
Obecnie przybył powód do chwały – 4 czerwca 1989 roku Erwin Kruk został wybrany na senatora PRL. Na tablicy z fotografiami wybitnych absolwentów, wiszącej w szkolnej Izbie Pamięci, pod zdjęciem z podpisem „Erwin Kruk – pisarz i poeta” trzeba będzie dopisać: „senator PRL”.
Dobrzyń koło Nidzicy,
rodzinna wieś Kruków od co najmniej trzech pokoleń, dziś sprawia smutne wrażenie opuszczonej, powoli zapominanej przez ludzi i Boga. Sadzawka w jej środku, z brzegami rozdeptanymi racicami krów i płetwami kaczek, dopełnia smętnego obrazu.
Urodzeni tu w latach trzydziestych i czterdziestych bracia Werner, Erwin i Ryszard byli czwartym pokoleniem.
Szosą z Nidzicy jedzie się trzynaście kilometrów, a potem jeszcze dwukilometrowym brukiem i już jestem w Dobrzyniu. Na skraju wsi, po lewej stronie, na małym wzniesieniu, zieleni się kępa drzew i gęstych krzaków. W gąszcz prowadzi ścieżyna, ku czterem grobom bez jakichkolwiek tablic nagrobkowych. Miejsce jest starannie omiecione i utrzymywane.
– Tak, tam kiedyś był cmentarz, a to są groby Kruków – potwierdza kilkanaście minut później Krystyna Karólska, jedyna we wsi kobieta pamiętająca tę rodzinę. – Leżą tam dziadkowie Erwina, jego matka i jej siostra.
Kiedy w lipcu 1945 roku chowano Metę Kruk z domu Stach, Krystyna Karólska miała 12 lat i nazywała się Samulowicz. Była na pogrzebie. Pamięta, że trumnę zbijał jej ojciec z kimś jeszcze. Deski wzięli z rozwalonej stodoły.
Dzisiaj Krystyna Karólska nadal mieszka w ojcowskim domu, kupionym na początku lat trzydziestych od rzeźnika Bonowskiego. Dwanaście lat temu owdowiała i sama prowadzi gospodarstwo. Właśnie z sąsiadką zbiera kartofle na swoim polu pod lasem, dwa kilometry od domu.
Przysiadamy obok przyczepy, wypełnionej do połowy ziemniakami.
– Czy to może pan był już u mnie? – pyta gospodyni.
– Nie. W Dobrzyniu jestem pierwszy raz w życiu.
– Bo byli tu tacy dwaj panowie z milicjantem…, no jak jego nazwisko? Córka na pewno będzie wiedziała… Też, jak pan, pytali o Kruków. Mówili, że są trochę historykami, trochę dziennikarzami. Pytali o wszystko – kto w której chałupie mieszkał, co robił, co się z nim później działo… A niedawno był tu Ryszard z żoną. Wracali z wczasów. Erwin też zagląda z żoną. Teraz napisał książkę o swojej rodzinie – o Dobrzyniu również tam jest. Wiem, bo córka czyta, ja nie mam czasu.
– O co jeszcze tamci pytali? – kobieta poprawia chustkę na głowie. – O całą rodzinę Kruków, mówiłam już panu. Czy ojciec ich był w wojsku, co robiła matka. Ojciec nie był w wojsku, nie nadawał się, coś z nogami miał. Ale w grudniu 1944 poszedł jednak. Dostał wezwanie. Gdzieś pod Olsztynkiem był. Podobno potem wrócił, w styczniu chyba. A potem znowu go nie było. Mówili, że wzięli go Rosjanie. A matka miała trzech małych synów, to co mogła robić? Później zachorowała na tyfus i umarła. Dzieci zostały tylko z babcią. A jeszcze potem ten najstarszy chłopak utopił się u ciotki w Elgnówku… To mówiłam tym dwóm jak było.
Na kartoflisko zajeżdża ciągnik. Przyjechał młody Karólski z żoną. Podłączył kopaczkę do traktora i od skraju pola jedzie pasem niewykopanych ziemniaków. Synowa Karólskiej dołączyła do zbierającej sąsiadki.
– To pan nie był u mnie wtedy? – upewnia się kobieta. – Tamci nie kazali nikomu nic mówić, że byli i rozmawiali – dorzuca i daje do zrozumienia, że kartofle czekają.
Córka Krystyny Karólskiej wróciła przed chwilą ze sklepu. Dużo o Krukach nie powie, bo nie pamięta tamtych czasów, nie było jej jeszcze na świecie. Teraz wieczorami czyta najnowszą książkę Erwina – „Kronika z Mazur”, ale powoli. Przy trójce dzieci i pracy w sklepie szybciej nie idzie. Z nią też rozmawiali ci dwaj.
– Zamknęli się w tym pokoju. Tu, przy tym stole rysowali plan wsi i zapisywali kto, w jakim domu mieszkał, co robił. A potem pojechali.
Tylko myśli
Po drugiej stronie wiejskiej drogi, nieco w bok od domu Krystyny Karólskiej i sklepu, pod dwunastym jest ojcowizna Kruka. Mieszkają tam Karolakowie, starsi ludzie, którzy po odchowaniu dzieci zostali we wsi sami. Ojciec Karolakowej dostał to gospodarstwo od gminy w 1945 roku. Jeszcze żyła Meta i mieszkała tutaj z matką i dziećmi. Ale akt nadania (nr 1217) nosi datę 10.09.1947.
Karolak, który wżenił się tu i w 1949 przejął z żoną gospodarstwo, pamięta, że za Kruka było ono wzorowo prowadzone. Więc i oni starali się nie być gorsi.
Dwaj ni to dziennikarze, ni to historycy, przepytujący w maju przy milicjancie Karólską, nie zajrzeli do Karolaków. Za to dwa miesiące później odwiedził ich Ryszard Kruk z Gdańska. Przyjechał z żoną.
– Otwarty człowiek, miło z nim się gada – twierdzi Karolak. – Inaczej niż z Erwinem. Ten to więcej słucha i tylko myśli. A co myśli, nie wiadomo.
– Ryszard obejrzał dom, oprowadziłem go – wspomina Karolak. – Później rozmawialiśmy o tym, że mogliby starać się o odzyskanie tego gospodarstwa. Państwo to przejęło, a potem mojemu teściowi sprzedało. Parę lat temu skończyliśmy je państwu spłacać. Potem zdaliśmy na skarb Państwa i siedzimy tu, i czekamy na śmierć.
Karolakowi, byłemu więźniowi Auschwitz, niedawno przyznano prawa kombatanckie, co wyraziło się sypnięciem grosza. Do lipca 1989 roku miał z żoną po trzydzieści kilka tysięcy złotych renty. Teraz, ho, ho… Tylko żyć.
– Niech się pan nie dziwi, że dom i budynek gospodarczy walą się. Skąd mam wziąć na remont? – usprawiedliwia się Karolak, gadatliwy nad miarę, przeciwieństwo żony pod tym względem. – A wie pan, że ojciec tych Kruków musiał być bardzo dobry gospodarz. Małżeństwem byli z siedem lat, a zdążył postawić solidną oborę, widzi pan, nie? Stodoła spaliła się w wojnę i do dziś jej nie ma.
Anonim
Telefon do komendy Milicji Obywatelskiej w Olsztynie.
– Z majorem Poczmańskim można?
– Teraz podpułkownikiem, proszę pana – poprawia mnie sekretarka szefa olsztyńskiej SB. – Ale szefa nie ma.
Wreszcie, po jakimś czasie, już jest.
– Na temat Erwina Kruka nie mogę panu nic powiedzieć – słyszę.
– Dlaczego? Przecież to pańscy ludzie dopytywali się o niego w domu dziecka w Morągu.
– W tej sprawie najbardziej kompetentny jest generał Dudek.
Kolejny więc raz telefonuję do komendy wojewódzkiej milicji w Olsztynie.
– Szef jest na urlopie – odpowiada sekretarka.
– To z zastępcą proszę.
– Pułkownika Wójcickiego, niestety, też nie ma. Wyszedł do KW na plenum.
Idę więc na plenum.
W sali konferencyjnej Komitetu Wojewódzkiego PZPR towarzysze przysłuchują się przemowom z trybuny. Dziś ważne plenum. Mowa o przyszłości partii. Jaka ona jest, ta przyszłość? Jaki ma być XI zjazd? Przemawia akurat gen. Stanisław Biczysko, komendant milicyjnej szkoły oficerskiej w Szczytnie, niedoszły senator PRL.
Pułkownik Wójcicki siedzi pod ścianą z wielkich okien.
– Pan chce rozmawiać na temat Kruka? To tylko z szefem. Siedzi w prezydium, o ten, w pierwszym rzędzie, czwarty od lewej.
Czwarty od lewej – mężczyzna pod sześćdziesiątkę. Beżowy garnitur, jasnobrązowa koszula, ciemnobordowy krawat.
Do zebranych przemawia teraz prof. Jerzy Strzeżek, rektor Akademii Rolniczo-Technicznej i członek Komitetu Centralnego PZPR: – … trzeba zapomnieć o ciepłych posadkach. Skończyły się czasy, gdy aparat był z siebie zadowolony…
Przerwa „na papierosa”.
– Panie generale, dlaczego funkcjonariusze SB w maju, przed wyborami, interesowali się szczególnie panem Krukiem?
– Ponieważ pan Kruk pisał i mówił o przeszłości swojej rodziny różne rzeczy, postanowiliśmy sprawdzić – gen. Kazimierz Dudek, komendant wojewódzki milicji, wygląda na rozluźnionego i zadowolonego z siebie. Jest samą uprzejmością.
– Chodzi o to, co było napisane na jego wyborczej ulotce – że stracił rodziców „w wyniku działań NKWD”?
– Właśnie. Tak jest. Chcieliśmy to sprawdzić… Ale… wie pan, zapraszam do siebie, na kawę. Teraz wybaczy pan. Muszę porozmawiać z kolegami.
Trzy tygodnie przed plenum, 1 września 1989 roku oddawano symbolicznie do użytku nieukończony „Dom Gazety Olsztyńskiej” na olsztyńskim Starym Mieście. Przybył tłumek oficjeli, byli potomkowie założyciela „Gazety” przed stu trzema laty. Przy budowlanym płocie stała grupka młodych mężczyzn. Wśród nich – jeden z esbeków, którzy w Morągu pytali o dokumenty dotyczące Erwina Kruka.
Poprosiłem go na bok i zapytałem, dlaczego interesowali się przyszłym senatorem. Spojrzał zaskoczony skąd wiem. Rozejrzał się na boki. W końcu, zastrzegając się, że mówi prywatnie (czyli, jakby co, to on nic nie wie, nie zna, jego przy tym nie było), odpowiedział:
– Jak zaczęła się kampania wyborcza, przyszedł do nas anonim, że ojciec Kruka był esesmanem i dlatego wywieziono go na Syberię. Matka podobno należała do jakiejś hitlerowskiej ligi kobiet. Szef, jak to przeczytał, mówi: „Chłopaki, sprawdzić to, bo nie możemy mieć w senacie syna esesmana”. To sprawdzaliśmy.
Ni słowa więcej
W „Kronice z Mazur” Erwina Kruka (1989) na stronie 410 można przeczytać: Dokument dotyczył śmierci ich ojca, który z rodzinnego domu, parę tygodni po przejściu frontu, został zabrany do jednego z „batalionów roboczych”. (…) Teraz pomyślał jednak, że to już czas, aby wreszcie zdecydował się znowu wyjąć gruby pożółkły papier z nadrukiem „Komitet Wykonawczy zarządów głównych Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca”. Zatytułowany tak: „Spisok lic, umierszych na tieritorii Sowietskogo Sojuza”. Listę sporządzono w Moskwie pierwszego lutego 1961 roku na prośbę Biura Poszukiwań w Hamburgu.
Na tej kartce, którą miał teraz przed sobą, była jedynie pozycja oznaczona numerem ósmym: „Krukk, Hermann Karł, 1896 (a nie 1900) goda rożdienija, urożeniec Gutfeld/Neidenburg. Umier 25 aprelja 1945 goda. Pieczat’ .”
Ni słowa więcej. Całe życie.
Tadeusz Prusiński
(maj – wrzesień 1989 r.)