5 C
Olsztyn
25 kwietnia 2024
reklama

Zbigniew Mikołejko: urodzonym w świecie wolności, wolność nie smakuje, bo nie zaprawili się w jej ZDOBYWANIU i UTRWALANIU
Z

Prof. Zbigniew Mikołejko, filozof – maturzysta lidzbarskiego liceum z 1969 r. , spotkał się ze swoimi koleżankami i kolegami w Oranżerii Krasickiego. Poniżej obszerne fragmenty jego wspomnień z młodości.

Nie chcę mówić o moim mieście rodzinnym, w którym się wychowałem w kategoriach sentymentalnych wspomnień., np. o kiosku w postaci grzybka pod którym miejscowa “elita” raczyła się piwkiem. Wolałbym spojrzeć na miasto, które stworzyło nas w głębszym wymiarze, które zbudowało naszą tożsamość i pchnęło do życia.

Trzeba spojrzeć na nasze miasto jako na dar i przekleństwo.  Żyjemy w świecie, który zdominowany jest kulturą przyzwolenia, w którym wszystko jest dozwolone. To moje sięgnięcie w głąb ma powiedzieć o przedziwnym połączeniu radości i przekleństwa jakie zaznałem i jakie zaznało moje pokolenie.

Kultura poszukiwania przyjemności za wszelką cenę zawiera mechanizm inicjacji

Kultura permisyjna, bezgranicznego przyzwolenia, łączy się ze świecką religią przyjemności –  szukania tanich i przelotnych rozrywek, do czego młodsze pokolenie ma w pewnym sensie prawo. Kultura poszukiwania przyjemności za wszelką cenę zawiera mechanizm inicjacji. Archaiczne, pierwotne społeczności ten mechanizm inicjacji pojmowały w sposób fizyczny. Jeśli chciało się zostać dorosłą kobietą, mężczyzną – trzeba było przejść przez bolesne procedury jak głodówkę, osamotnienie, porzucenie, cierpienie fizyczne.

Cywilizacja zachodnia, do której jako tako należymy – chociaż niektórzy wątpią, chyba słusznie, patrząc na ten dryg, którego doświadczamy – wymyśliła mechanizm inicjacji, także na swój sposób bolesny: edukację z silnymi, brutalnymi progami. I to było doświadczeniem naszego pokolenia powojennego, które stanęło wobec – to jest nasze zasadnicze doświadczenie – braku czegokolwiek. Braku miejsca w przedszkolach, szkołach, braku materialnego, braku wolności w różnych sferach życia.

Ponieważ stanęliśmy wobec takiego przekleństwa, musieliśmy ku dojrzałości z trudem przechodzić przez rozmaite progi stanowisk społecznych. Musieliśmy z trudem walczyć o miejsce w szkole średniej, musieliśmy z trudem walczyć o utrzymanie się w tych szkołach. Matura była czymś niezwykle poważnym.

Przypomnę: matura – maturitas, czyli dojrzałość. Tak, jak w tych kulturach pierwotnych, to wszystko było bolesne, wiązało się z cierpieniem, lękiem i pracą. To było cierpienie, które różnych rzeczy nas nauczyło. Np. tego, że żeby coś mieć trzeba się uczyć, pracować, być odpowiedzialnym. Nauczyło nas przemiany wewnętrznej, duchowej.

prof. Zbigniew Mikołejko. Fot. Newsbar.pl

W tym procesie edukacji nie chodziło tylko o zdobycie papieru – jak to jest teraz – ale również żeby przemienić siebie samego, podnieść siebie na wyższy poziom. Ci, którzy nie czynili tego wysiłku, czuli się winni. Pamiętam takie obrazki ze szkoły, jak ktoś, kto był leniwy, stawał na lekcji ze spuszczoną głową. Cierpiał oczywiście, ale miał w sobie poczucie grzeszności własnej i nie przerzucał tego na innych.

Jeśli mamy 450 szkół wyższych, trzy razy więcej niż Stany Zjednoczone, to o czymś to świadczy

Ten wielki proces wychowania po 1989r.  został praktycznie przez liberałów, lewicę – i za to ich obciążam – wymyty. Jeśli mamy 450 szkół wyższych, trzy razy więcej niż Stany Zjednoczone, to o czymś to świadczy. Jeśli słyszę w telewizji jak panienka 3 miesiące przygotowywała się do studniówki, a nie do matury – to też o czymś świadczy. Jeśli mówię do ojca Wacka Oszajcy, jezuity – słuchaj widziałem panienkę, która idzie w pielgrzymce i zapytana po co idzie, odpowiada: żeby zdać maturę. A pobożny ojciec mówi mi: wzięłaby się do nauki – to też o czymś świadczy.

Urodzonym w świecie wolności, wolność nie smakuje, bo nie zaprawili się w jej zdobywaniu i utrwalaniu. Moja generacja pragnęła się wyrwać, doświadczyć takiej elementarnej, ludzkiej wolności, bo nam odrąbywano skrzydła czterema toporami. Bieda, represja polityczna, dominacja kościoła, silny patriarchalizm sięgający po wszelkie formy przemocy.

Należy to pokolenie, pokolenie naszych rodziców, w jakiejś mierze usprawiedliwić za z głupia pojętej troski przemoc fizyczną, bo wyrastało w potwornej maszynerii wojny i stalinowskiego powojnia. Raz jeden, jedyny dziadek Antoni mnie zlał – słusznie, zresztą. Był poznański czerwiec 1956r. – trupy, kawaleria i czołgi na ulicach, Cyrankiewicz krzyczał o odrąbywaniu ręki itp. Niewiele z tego rozumiałem, ale z miejsca pobiegłem do kolegów, synów ludowego milicjanta, żeby im o tym powiedzieć. I wtedy właśnie dziadek sprał mi portki pamiętając pewnie jak go katowali po donosie za uczestnictwo w wojnie z 1920r.

Miałem to szczęście, że w Lidzbarku trafiłem do klasy janczarów, elitarnej klasy do której uczęszczały dzieci miejscowych notabli. Poziom w tej klasie był bardzo wysoki i wiele się nauczyłem. I kiedy już pokończyliśmy studia ze zdumieniem stwierdziłem, że z Polski zwiały głównie dzieci tych ludzi.

Dzisiaj emigracja jest rozłożona mniej więcej równo we wszystkich rodzinach, a wtedy nie. Dlaczego? Bo byli lepiej przygotowani, bo języki, bo dobre licea i uczelnie. Mnie w lidzbarskim liceum francuskiego uczyła wybitna profesor Stefania Kozłowska. Kiedyś Adam Michnik, po napisaniu przeze mnie tekstu opartego na osnowie pewnej ważnej książki francuskiej, zapytał skąd znam ten język. Nie mógł uwierzyć, że z liceum. Muszę też oddać hołd profesorowi Truszczyńskiemu, bo jemu zawdzięczam moją wiedzę historyczną.

prof. Zbigniew Mikołejko. Fot. Newsbar.pl

Trzeba pamiętać, że nasi rodzice, często represyjni, mieli tę świadomość, która dzisiaj wyparowała. Byli w domu niesłychanie solidarni ze szkołą. Często wyrażało się to w formach prymitywnych, prostackich, bolesnych. Jak np. pani Konieckowa od matematyki zrobiła komuś kuku, to tatulo nie pytali czy miała rację, tylko na ulicy było słychać: tato będę się uczył… Nikt nie debatował czy my chcemy takiego, a nie innego nauczyciela. Do szkoły nie latały rozognione mamuśki, że dzieci zostały skrzywdzone złą oceną.

Lidzbark tamtych lat to był tygiel narodów, kultur, języków, wiary i doświadczeń wszelakich

Z dawnych lat mam takie obrazy mojego Lidzbarka: miasto zgnębione, szare potrzaskane przez Sowietów, którzy zamknęli Niemców w kotle lidzbarskim. Także przez masową rozbiórkę domów z czerwonej cegły. Było to miasto ludzi z przetrąconymi życiorysami, często niską kulturą umysłową, z bylejakością, rabunkową gospodarką tego czego dostąpili. Ci ludzie trafili często z zapyziałych miast kresów wschodnich, ale z czasem poczuli wartość różnych symboli urbanistycznych, historycznych, kulturowych. Gdy spłonął pałac Grabowskiego, to zadzwonił do mnie pewien prosty człowiek i płakał.

Są w tym badziewiu codzienności i popiołach jakieś cenności, których utrata powoduje ból w sercu. Wielka historia miasta była odpowiedzią na marność, nikczemność naszych doświadczeń. Lidzbark tamtych lat to był tygiel narodów, kultur, języków, wiary i doświadczeń wszelakich.

Ostatnie wpisy